If you could see your whole life from start to
finish, would you change things?
Dzisiaj również kontynuujemy
przygodę z kandydatami do tegorocznych Oscarów. Na warsztacie wylądowało zatem "Arrival" w reżyserii Denisa Villeneuve, które otrzymało zawrotną liczbę ośmiu
nominacji. Dotychczasową twórczość kanadyjskiego reżysera uważam za bardzo
udaną, a przede wszystkim prezentującą bardzo zbliżony do siebie, wysoki
poziom. Produkcje takie jak "Prisoners", "Enemy" czy "Sicario" oglądałem z
prawdziwą przyjemnością, więc cieszyłem się na myśl, że Kanadyjczyk wziął się
za science fiction. Ponadto seans "Arrival" postanowiłem potraktować jako
prawdziwy test przed zbliżającą się premierą "Blade Runner 2049". Jedyne, co
wywołało u mnie pewien niepokój, to polskojęzyczna wersja tytułu. "Nowy
początek" nadaje się tu jak, cytując Króla
Szczepana Twardocha (swoja drogą polecam przeczytać, wybitna lektura), gówno na kolację. Dziwi mnie to tym
bardziej, iż oryginalnie przyjmowano, że film przyjmie tytuł literackiego
pierwowzoru autorstwa Teda Chianga – Story of Your Life (ostatecznie tytuł nie
przypadł do gustu widowni testowej).
źródło: http://www.impawards.com |
Samotna egzystencja dr Louise
Banks (Amy Adams) wydaje się wyjątkowo monotonna. Poza pracą na uczelni ceniona
ekspertka od lingwistyki praktycznie nie ma żadnego życia rodzinnego. Sytuacja
ulega diametralnej zmianie, gdy kompletnie nieoczekiwanie w dwunastu miejscach
na Ziemi pojawiają się tajemnicze pojazdy, ewidentnie należące do pozaziemskiej
cywilizacji. Z powodu sławy oraz uznania na arenie międzynarodowej dr Banks
zostaje zwerbowana przez pułkownika Webera (Forest Whitaker) do tajnego,
rządowego zespołu, w którym ważną rolę odgrywa fizyk teoretyczny Hawkeye Ian Donnelly (Jeremy Renner). Para naukowców staje przed karkołomnym
zadaniem nawiązania komunikacji z obcymi w celu jak najszybszego ustalenia ich
zamiarów wobec mieszkańców Ziemi.
źródło: http://www.arrivalmovie.com/ |
Przyznam szczerze, że zasiadając
do seansu "Arrival" spodziewałem się czegoś w rodzaju bardziej poważnego "Dnia
Niepodległości" (oczywiście chodzi mi o pierwszą część). Jednakże, jak słusznie
zauważył ostatnio towarzysz Otwór (co jest o tyle dziwne, iż zdarza mu się to
niezwykle rzadko) w filmie Denisa Villeneuve dramat zdecydowanie zdominował
science fiction. Chociaż przeważnie mocno narzekam na tego rodzaju rozwiązania
to tym razem twórcom naprawdę udało się zainteresować widza flashbackami z życia prywatnego dr Banks
i postawić bardzo ciekawy dylemat: co zrobilibyście wiedząc dokładnie jak potoczy
się Wasza marna egzystencja na tym ziemskim
łez padole? Czy próbowalibyście coś zmienić czy też postąpilibyście zgodnie z
radą Jima Morrisona z The Doors: takes it
easy, baby; take it as it comes? I to właśnie pytanie stanowi praktycznie
esencję "Arrival" (abstrahując od jednoznacznego przesłania: jednoczcie się Ziemianie! – zastanawiam
się czy przybycie obcych byłoby wystarczającym czynnikiem do zjednoczenia
Polaków). Niemniej oglądając film miałem nieodparte wrażenie, że przypomina mi
pod pewnymi względami trochę bardziej wysublimowaną wersję "Kontaktu" z Jodie
Foster. Z tą różnicą, że nie musimy czekać do samego końca, aby zobaczyć obcych
(choć tak naprawdę wszystko mogło się tam przecież nie wydarzyć).
źródło: http://www.arrivalmovie.com/ |
Obcy oraz pozaziemska technologia
przedstawiona w filmie nie zrobiły na mnie większego wrażenia z wyjątkiem sceny,
w której bohaterowie po raz pierwszy wchodzą na pokład statku kosmicznego. Widziałem
już sporo produkcji science fiction, więc trudno mnie zaskoczyć czymś nowym. O
ile nowości jest mało, o tyle w "Arrival", ku mojemu totalnemu zdziwieniu,
pojawiło się kilka starych, wyświechtanych do bólu klisz. Pułkownik Weber chyba
nie jest zbyt dobrym head hunterem,
ponieważ przyjął do swojej drużyny chyba najbardziej niepokornych naukowców w
USA (twarda erekcja u Jana Pospieszalskiego), którzy potrafią zignorować każdy
rozkaz. Niemniej, o ile postać grana przez Foresta Whitakera nie zatraciła
kompletnie umiejętności trzeźwego myślenia, o tyle reszta dzielnych wojaków
wygląda jakby miała chuja zamiast głowy. Nie wspominając już o szeregowcach,
nawet oficerowie pod wpływem kretyńskich programów telewizyjnych wpadają na
jeszcze bardziej kretyńskie pomysły. Gdyby ode mnie zależało zarządzanie tak
istotnym przybytkiem to odciąłbym go kompletnie od świata, a każda osoba
przybywająca w bazie przeszłaby uprzednio testy na odporność od ogłupiającej
telewizji. Ponadto również średnio odczuwam naukowość "Arrival", chociaż ponoć
twórcy wiele zrobili, aby uwiarygodnić przedstawione na ekranie teorie
językowe. Jako zdecydowane plusy mogę natomiast wyróżnić wyraźny klimat
niepokoju potęgowany przez dobrze dobraną ścieżkę dźwiękową oraz bardzo ładne,
stylowe zdjęcia. Ponadto zawsze na
propsie są u mnie zabawy z czasem, oczywiście, jeżeli są zrobione w
prawidłowy sposób.
źródło: http://www.arrivalmovie.com/ |
W kwestii aktorstwa mam natomiast
zdecydowanie mieszane uczucia. Co prawda Amy Adams bardzo fajnie zagrała dr
Banks, ale jeżeli osobiście uważam, że zdecydowanie lepiej wypadła w "Nocturnal Animals". Hawkeye Jeremy Renner po raz kolejny na ekranie wydaje się
całkowicie zbędny, a nawet wydaje mi się, że można by śmiało usunąć jego postać
z filmu. Weź się wreszcie do roboty i pozwól mi się zapamiętać z czegoś innego
niż nijakość oraz bezużyteczność! Na drugim planie nie dzieje się natomiast praktycznie nic
ciekawego. Forest Whitaker gra typowego wojskowego, który jednakże jeszcze umie
trochę myśleć. Szansą na ciekawą postać był natomiast agent CIA Halpern, ale
mimo mojego szacunku do Michaela Stuhlbarga za rolę Arnolda Rothsteina w "Boardwalk Empire" oraz znakomity występ w "A Serious Man" braci Coen, trudno
ocenić ją na więcej niż przeciętną. W związku z tym nagrodę za najciekawszy
występ drugoplanowy nieoczekiwanie otrzymuje Tzi Ma, wcielający się w
chińskiego generała Shanga.
źródło: http://www.arrivalmovie.com/ |
"Arrival" jako film science
fiction wypada raczej średnio, ale jako dramat sprawdza się dosyć dobrze. Niemniej,
przepraszam, że się powtarzam, ale nominacja dla produkcji Denisa Villeneuve przy
pominięciu "Nocturnal Animals" Toma Forda wydaje mi się kompletnym absurdem i
nonsensem (pozdro Szasza, gdziekolwiek jesteś!). Mimo wszystko warto sprawdzić "Nowy początek" choćby dla ciekawego, językowego podejścia do tematu obcych,
aczkolwiek nie jest to film, do którego będę wracał.
źródło: http://www.arrivalmovie.com/ |
Ocena: 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz