sobota, 18 lutego 2017

"Arrival" (2016)



If you could see your whole life from start to finish, would you change things?

Dzisiaj również kontynuujemy przygodę z kandydatami do tegorocznych Oscarów. Na warsztacie wylądowało zatem "Arrival" w reżyserii Denisa Villeneuve, które otrzymało zawrotną liczbę ośmiu nominacji. Dotychczasową twórczość kanadyjskiego reżysera uważam za bardzo udaną, a przede wszystkim prezentującą bardzo zbliżony do siebie, wysoki poziom. Produkcje takie jak "Prisoners", "Enemy" czy "Sicario" oglądałem z prawdziwą przyjemnością, więc cieszyłem się na myśl, że Kanadyjczyk wziął się za science fiction. Ponadto seans "Arrival" postanowiłem potraktować jako prawdziwy test przed zbliżającą się premierą "Blade Runner 2049". Jedyne, co wywołało u mnie pewien niepokój, to polskojęzyczna wersja tytułu. "Nowy początek" nadaje się tu jak, cytując Króla Szczepana Twardocha (swoja drogą polecam przeczytać, wybitna lektura), gówno na kolację. Dziwi mnie to tym bardziej, iż oryginalnie przyjmowano, że film przyjmie tytuł literackiego pierwowzoru autorstwa Teda Chianga – Story of Your Life (ostatecznie tytuł nie przypadł do gustu widowni testowej).
źródło: http://www.impawards.com
Samotna egzystencja dr Louise Banks (Amy Adams) wydaje się wyjątkowo monotonna. Poza pracą na uczelni ceniona ekspertka od lingwistyki praktycznie nie ma żadnego życia rodzinnego. Sytuacja ulega diametralnej zmianie, gdy kompletnie nieoczekiwanie w dwunastu miejscach na Ziemi pojawiają się tajemnicze pojazdy, ewidentnie należące do pozaziemskiej cywilizacji. Z powodu sławy oraz uznania na arenie międzynarodowej dr Banks zostaje zwerbowana przez pułkownika Webera (Forest Whitaker) do tajnego, rządowego zespołu, w którym ważną rolę odgrywa fizyk teoretyczny Hawkeye Ian Donnelly (Jeremy Renner). Para naukowców staje przed karkołomnym zadaniem nawiązania komunikacji z obcymi w celu jak najszybszego ustalenia ich zamiarów wobec mieszkańców Ziemi.
źródło: http://www.arrivalmovie.com/
Przyznam szczerze, że zasiadając do seansu "Arrival" spodziewałem się czegoś w rodzaju bardziej poważnego "Dnia Niepodległości" (oczywiście chodzi mi o pierwszą część). Jednakże, jak słusznie zauważył ostatnio towarzysz Otwór (co jest o tyle dziwne, iż zdarza mu się to niezwykle rzadko) w filmie Denisa Villeneuve dramat zdecydowanie zdominował science fiction. Chociaż przeważnie mocno narzekam na tego rodzaju rozwiązania to tym razem twórcom naprawdę udało się zainteresować widza flashbackami z życia prywatnego dr Banks i postawić bardzo ciekawy dylemat: co zrobilibyście wiedząc dokładnie jak potoczy się Wasza marna egzystencja na tym ziemskim łez padole? Czy próbowalibyście coś zmienić czy też postąpilibyście zgodnie z radą Jima Morrisona z The Doors: takes it easy, baby; take it as it comes? I to właśnie pytanie stanowi praktycznie esencję "Arrival" (abstrahując od jednoznacznego przesłania: jednoczcie się Ziemianie! – zastanawiam się czy przybycie obcych byłoby wystarczającym czynnikiem do zjednoczenia Polaków). Niemniej oglądając film miałem nieodparte wrażenie, że przypomina mi pod pewnymi względami trochę bardziej wysublimowaną wersję "Kontaktu" z Jodie Foster. Z tą różnicą, że nie musimy czekać do samego końca, aby zobaczyć obcych (choć tak naprawdę wszystko mogło się tam przecież nie wydarzyć).
źródło: http://www.arrivalmovie.com/
Obcy oraz pozaziemska technologia przedstawiona w filmie nie zrobiły na mnie większego wrażenia z wyjątkiem sceny, w której bohaterowie po raz pierwszy wchodzą na pokład statku kosmicznego. Widziałem już sporo produkcji science fiction, więc trudno mnie zaskoczyć czymś nowym. O ile nowości jest mało, o tyle w "Arrival", ku mojemu totalnemu zdziwieniu, pojawiło się kilka starych, wyświechtanych do bólu klisz. Pułkownik Weber chyba nie jest zbyt dobrym head hunterem, ponieważ przyjął do swojej drużyny chyba najbardziej niepokornych naukowców w USA (twarda erekcja u Jana Pospieszalskiego), którzy potrafią zignorować każdy rozkaz. Niemniej, o ile postać grana przez Foresta Whitakera nie zatraciła kompletnie umiejętności trzeźwego myślenia, o tyle reszta dzielnych wojaków wygląda jakby miała chuja zamiast głowy. Nie wspominając już o szeregowcach, nawet oficerowie pod wpływem kretyńskich programów telewizyjnych wpadają na jeszcze bardziej kretyńskie pomysły. Gdyby ode mnie zależało zarządzanie tak istotnym przybytkiem to odciąłbym go kompletnie od świata, a każda osoba przybywająca w bazie przeszłaby uprzednio testy na odporność od ogłupiającej telewizji. Ponadto również średnio odczuwam naukowość "Arrival", chociaż ponoć twórcy wiele zrobili, aby uwiarygodnić przedstawione na ekranie teorie językowe. Jako zdecydowane plusy mogę natomiast wyróżnić wyraźny klimat niepokoju potęgowany przez dobrze dobraną ścieżkę dźwiękową oraz bardzo ładne, stylowe zdjęcia. Ponadto zawsze na propsie są u mnie zabawy z czasem, oczywiście, jeżeli są zrobione w prawidłowy sposób.
źródło: http://www.arrivalmovie.com/
W kwestii aktorstwa mam natomiast zdecydowanie mieszane uczucia. Co prawda Amy Adams bardzo fajnie zagrała dr Banks, ale jeżeli osobiście uważam, że zdecydowanie lepiej wypadła w "Nocturnal Animals". Hawkeye Jeremy Renner po raz kolejny na ekranie wydaje się całkowicie zbędny, a nawet wydaje mi się, że można by śmiało usunąć jego postać z filmu. Weź się wreszcie do roboty i pozwól mi się zapamiętać z czegoś innego niż nijakość oraz bezużyteczność! Na drugim planie nie dzieje się natomiast praktycznie nic ciekawego. Forest Whitaker gra typowego wojskowego, który jednakże jeszcze umie trochę myśleć. Szansą na ciekawą postać był natomiast agent CIA Halpern, ale mimo mojego szacunku do Michaela Stuhlbarga za rolę Arnolda Rothsteina w "Boardwalk Empire" oraz znakomity występ w "A Serious Man" braci Coen, trudno ocenić ją na więcej niż przeciętną. W związku z tym nagrodę za najciekawszy występ drugoplanowy nieoczekiwanie otrzymuje Tzi Ma, wcielający się w chińskiego generała Shanga.
źródło: http://www.arrivalmovie.com/
"Arrival" jako film science fiction wypada raczej średnio, ale jako dramat sprawdza się dosyć dobrze. Niemniej, przepraszam, że się powtarzam, ale nominacja dla produkcji Denisa Villeneuve przy pominięciu "Nocturnal Animals" Toma Forda wydaje mi się kompletnym absurdem i nonsensem (pozdro Szasza, gdziekolwiek jesteś!). Mimo wszystko warto sprawdzić "Nowy początek" choćby dla ciekawego, językowego podejścia do tematu obcych, aczkolwiek nie jest to film, do którego będę wracał.
źródło: http://www.arrivalmovie.com/
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz