If you live an ordinary life, all you'll have are ordinary stories.
Nie mogę ukrywać, że filmy
science fiction chłonę jak beje Amarenę albo denaturat filtrowany przez
bułeczkę. Nie może zatem dziwić, że cieszyłem się szczerze na seans "Passengers", chociaż recenzje były może niezbyt zachęcające. Na pewno zaletą,
nawet pomimo pewnego spadku sympatii po słynnym skandalu z wyciekiem nagich
fotek, wydawała się być obecność Jennifer Lawrence. Ponadto film otrzymał dwie
nominacje do tegorocznych Oscarów (najlepsza muzyka oraz scenografia), w
związku z czym idealnie wpisywał się w cykl recenzji związanych z nagrodami
Akademii. Jednakże z drugiej strony moje dotychczasowe spotkania z twórczością
norweskiego reżysera ograniczają się jedynie do "The Imitation Game", które
wspominam raczej słabo, więc miałem poważne obawy co do produkcji Mortena
Tylduma.
źrodło: http://www.impawards.com |
W nieokreślonej bliżej
przyszłości, w której moda nie poszła wcale do przodu, ludzkość sięgnęła
wreszcie gwiazd i rozpoczęła kolonizację nowych światów. Homestead Corporation
umożliwia ludziom odbycie międzygwiezdnej podróży oraz rozpoczęcie nowego życia
wśród odległych układów planetarnych. Akcja filmu rozgrywa się na statku
kosmicznym Avalon zmierzającym do nowej koloni, nazwanej niezwykle
oryginalnie Homestead II. W założeniach podróż miała potrwać, aż 120 lat, więc
wyobraźcie sobie zaskoczenie nagle wybudzonego z hibernacji Jima Prestona
(Chris Pratt), kiedy dowiaduje się, że został przywrócony do życia o 90 lat za
wcześnie. Po wyczerpaniu wszystkich opcji powrotu do poprzedniego stanu nasz
bohater staje przed widmem spędzenia reszty życia mając za jedynego towarzysza
androida-barmana Arthura (Michael Sheen) oraz hektolitry darmowego alkoholu.
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc. |
Od pierwszych chwil widać, że "Passengers" reprezentują wizję idealnej, wesołej przyszłości, w której
wszystko poszło dobrze, a ludzkość rozwija się permanentnie. Już sam design
statku kosmicznego wskazuje na ten właśnie trend – to zdecydowanie bardziej "Star Trek" niż "Battlestar Galactica". Ogromne korytarze, bezużyteczne,
marnujące cenną przestrzeń hole, basen, bar czy restauracja przypominają raczej
luksusowy statek wycieczkowy kursujący po Karaibach niż poważną, międzygwiezdną
wyprawę kolonizacyjną. Korporacja Homestead jawi się raczej jako instytucja
niemalże dobroczynna niż współczesna firma pragnąca za wszelką cenę
zmaksymalizować zyski upychając na statku jak najwięcej zahibernowanych
pasażerów oraz drogocennego ładunku. Nie przeczę, że przedstawione w filmie wnętrza
zostały zaprojektowane naprawdę stylowo (bar Arthura jest naprawdę przytulny,
wręcz piękny) i w pełni rozumiem decyzję Akademii o przyznaniu nominacji w tej
kategorii. Niemniej moim zdaniem pod względem przydatności do podróży
międzygwiezdnych Avalon nadaje się jak Grzegorz Krychowiak do PSG. Co więcej, "Pasażerowie" zaliczają się do grona filmów, w których nie przywiązuje się większej
wagi do rozwiązań technologicznych – dowiadujemy jedynie, że statek ma napęd
jonowy, a naprawa reaktora ogranicza się do otworzenia drzwi (serio!).
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc. |
"Pasażerowie" stawiają przed
widzem w zasadzie tylko jeden bardzo poważny dylemat moralny, który de facto
szybko znika. Niemniej, gdyby reżyser i scenarzysta mieli jaja ze stali
i postanowili utrzymać swoje dzieło w zdecydowanie poważniejszej tonacji to
byłbym o wiele bardziej zadowolony. Poszczególne segmenty filmu kompletnie do
siebie nie przystają, a im bliżej końca tym większe są podobieństwa do typowego
science fiction, w którym coś się zepsuło i trzeba to szybko naprawić. A jak
doskonale wiadomo, niektóre naprawy wymagają ogromnych poświęceń – finał
kojarzy mi się niestety z najgorszymi motywami z "Grawitacji". Ale żeby nie
hejtować nadmiernie "Passengers" muszę przyznać szczerze, że pod względem
realizacyjnym filmowi nie można niczego zarzucić. Dodatkowo scena, w której Jim
odbywa swój pierwszy spacer w przestrzeni kosmicznej, wypada naprawdę
znakomicie i poważnie (przez co nie pasuje do reszty filmu). Warto również zwrócić uwagę
na kilka nieoczywistych nawiązań: bar na Avalonie został niemalże wyjęty rodem
z "Lśnienia", nazwa statku oraz imię barmana nawiązujące do mitu arturiańskiego
czy też tabletki rodem z "Matrixa".
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc. |
Zastanawiałem się przez dłuższą
chwilę dlaczego u boku Jennifer Lawrence po raz kolejny nie pojawił się Bradley
Cooper, ale doszedłem do wniosku, że dzięki udziałowi w "Strażnikach galaktyki"
Chris Pratt o wiele bardziej kojarzy się widowni z kosmosem. Aktor nieźle
sprawdził się w roli Jima Prestona – jest przejmujący kiedy trzeba i zabawny,
gdy wymaga tego sytuacja. Jennifer Lawrence również nie zawodzi, aczkolwiek z
drugiej strony trochę słabo pasuje mi do roli intelektualistki. Niemniej muszę
z przykrością przyznać, że scenariusz nie wykorzystuje ogromnego potencjału,
jaki stwarza obecność dwójki tak popularnych aktorów i im bliżej końca filmu,
tym gorsze rzeczy mają do zagrania. W zasadzie jedyną osobą z obsady, do której
występu nie mam kompletnie żadnych zastrzeżeń, jest Michael Sheen. Pod wieloma
względami rola czarującego, zawsze kulturalnego, acz nie pozbawionego
złośliwości androida-barmana Arthura wydaje mi się po prostu wybitna i moim
zdaniem stanowi największą zaletę filmu. Niestety Laurence Fishburne (Gus),
pojawiający się w bezsensownym epizodzie, nie ma praktycznie nic do zagrania i
w zasadzie jestem bardzo zdziwiony, że do filmu nie zaangażowano w jego miejsce
Seana Beana.
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc. |
Niestety "Passenger" to kolejny
przykład głupawego kierunku, w którym zdaje się podążać współczesne science
fiction. Nie jest może aż tak kretyńsko jak w "Grawitacji", ale tak naprawdę
końcowy akt "Pasażerów" zasługuje jedynie na miano dramatu wtórności. Warto
zobaczyć jedynie dla świetnej roli Michaela Sheena oraz pięknego, przytulnego
wystroju baru, w którym Arthur serwuje drinki.
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc. |
Ocena: 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz