środa, 12 kwietnia 2017

"Passengers"



If you live an ordinary life, all you'll have are ordinary stories.

Nie mogę ukrywać, że filmy science fiction chłonę jak beje Amarenę albo denaturat filtrowany przez bułeczkę. Nie może zatem dziwić, że cieszyłem się szczerze na seans "Passengers", chociaż recenzje były może niezbyt zachęcające. Na pewno zaletą, nawet pomimo pewnego spadku sympatii po słynnym skandalu z wyciekiem nagich fotek, wydawała się być obecność Jennifer Lawrence. Ponadto film otrzymał dwie nominacje do tegorocznych Oscarów (najlepsza muzyka oraz scenografia), w związku z czym idealnie wpisywał się w cykl recenzji związanych z nagrodami Akademii. Jednakże z drugiej strony moje dotychczasowe spotkania z twórczością norweskiego reżysera ograniczają się jedynie do "The Imitation Game", które wspominam raczej słabo, więc miałem poważne obawy co do produkcji Mortena Tylduma.
źrodło: http://www.impawards.com
W nieokreślonej bliżej przyszłości, w której moda nie poszła wcale do przodu, ludzkość sięgnęła wreszcie gwiazd i rozpoczęła kolonizację nowych światów. Homestead Corporation umożliwia ludziom odbycie międzygwiezdnej podróży oraz rozpoczęcie nowego życia wśród odległych układów planetarnych. Akcja filmu rozgrywa się na statku kosmicznym Avalon zmierzającym do nowej koloni, nazwanej niezwykle oryginalnie Homestead II. W założeniach podróż miała potrwać, aż 120 lat, więc wyobraźcie sobie zaskoczenie nagle wybudzonego z hibernacji Jima Prestona (Chris Pratt), kiedy dowiaduje się, że został przywrócony do życia o 90 lat za wcześnie. Po wyczerpaniu wszystkich opcji powrotu do poprzedniego stanu nasz bohater staje przed widmem spędzenia reszty życia mając za jedynego towarzysza androida-barmana Arthura (Michael Sheen) oraz hektolitry darmowego alkoholu.
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc.
Od pierwszych chwil widać, że "Passengers" reprezentują wizję idealnej, wesołej przyszłości, w której wszystko poszło dobrze, a ludzkość rozwija się permanentnie. Już sam design statku kosmicznego wskazuje na ten właśnie trend – to zdecydowanie bardziej "Star Trek" niż "Battlestar Galactica". Ogromne korytarze, bezużyteczne, marnujące cenną przestrzeń hole, basen, bar czy restauracja przypominają raczej luksusowy statek wycieczkowy kursujący po Karaibach niż poważną, międzygwiezdną wyprawę kolonizacyjną. Korporacja Homestead jawi się raczej jako instytucja niemalże dobroczynna niż współczesna firma pragnąca za wszelką cenę zmaksymalizować zyski upychając na statku jak najwięcej zahibernowanych pasażerów oraz drogocennego ładunku. Nie przeczę, że przedstawione w filmie wnętrza zostały zaprojektowane naprawdę stylowo (bar Arthura jest naprawdę przytulny, wręcz piękny) i w pełni rozumiem decyzję Akademii o przyznaniu nominacji w tej kategorii. Niemniej moim zdaniem pod względem przydatności do podróży międzygwiezdnych Avalon nadaje się jak Grzegorz Krychowiak do PSG. Co więcej, "Pasażerowie" zaliczają się do grona filmów, w których nie przywiązuje się większej wagi do rozwiązań technologicznych – dowiadujemy jedynie, że statek ma napęd jonowy, a naprawa reaktora ogranicza się do otworzenia drzwi (serio!).
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc.
"Pasażerowie" stawiają przed widzem w zasadzie tylko jeden bardzo poważny dylemat moralny, który de facto szybko znika. Niemniej, gdyby reżyser i scenarzysta mieli jaja ze stali i postanowili utrzymać swoje dzieło w zdecydowanie poważniejszej tonacji to byłbym o wiele bardziej zadowolony. Poszczególne segmenty filmu kompletnie do siebie nie przystają, a im bliżej końca tym większe są podobieństwa do typowego science fiction, w którym coś się zepsuło i trzeba to szybko naprawić. A jak doskonale wiadomo, niektóre naprawy wymagają ogromnych poświęceń – finał kojarzy mi się niestety z najgorszymi motywami z "Grawitacji". Ale żeby nie hejtować nadmiernie "Passengers" muszę przyznać szczerze, że pod względem realizacyjnym filmowi nie można niczego zarzucić. Dodatkowo scena, w której Jim odbywa swój pierwszy spacer w przestrzeni kosmicznej, wypada naprawdę znakomicie i poważnie (przez co nie pasuje do reszty filmu). Warto również zwrócić uwagę na kilka nieoczywistych nawiązań: bar na Avalonie został niemalże wyjęty rodem z "Lśnienia", nazwa statku oraz imię barmana nawiązujące do mitu arturiańskiego czy też tabletki rodem z "Matrixa".
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc.
Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę dlaczego u boku Jennifer Lawrence po raz kolejny nie pojawił się Bradley Cooper, ale doszedłem do wniosku, że dzięki udziałowi w "Strażnikach galaktyki" Chris Pratt o wiele bardziej kojarzy się widowni z kosmosem. Aktor nieźle sprawdził się w roli Jima Prestona – jest przejmujący kiedy trzeba i zabawny, gdy wymaga tego sytuacja. Jennifer Lawrence również nie zawodzi, aczkolwiek z drugiej strony trochę słabo pasuje mi do roli intelektualistki. Niemniej muszę z przykrością przyznać, że scenariusz nie wykorzystuje ogromnego potencjału, jaki stwarza obecność dwójki tak popularnych aktorów i im bliżej końca filmu, tym gorsze rzeczy mają do zagrania. W zasadzie jedyną osobą z obsady, do której występu nie mam kompletnie żadnych zastrzeżeń, jest Michael Sheen. Pod wieloma względami rola czarującego, zawsze kulturalnego, acz nie pozbawionego złośliwości androida-barmana Arthura wydaje mi się po prostu wybitna i moim zdaniem stanowi największą zaletę filmu. Niestety Laurence Fishburne (Gus), pojawiający się w bezsensownym epizodzie, nie ma praktycznie nic do zagrania i w zasadzie jestem bardzo zdziwiony, że do filmu nie zaangażowano w jego miejsce Seana Beana.
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc.
Niestety "Passenger" to kolejny przykład głupawego kierunku, w którym zdaje się podążać współczesne science fiction. Nie jest może aż tak kretyńsko jak w "Grawitacji", ale tak naprawdę końcowy akt "Pasażerów" zasługuje jedynie na miano dramatu wtórności. Warto zobaczyć jedynie dla świetnej roli Michaela Sheena oraz pięknego, przytulnego wystroju baru, w którym Arthur serwuje drinki.
© 2016 Columbia Pictures Industries, Inc.
Ocena: 4/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz