We have hope. Rebellions are built on hope!
Z perspektywy czasu bardzo
żałuję, że nie wybrałem się na "Rogue One" do kina. Muszę jednak przyznać
szczerze, iż oprócz zniechęcającego polskiego tytułu ("Łotr 1" – no kurwa, jak
to brzmi!) potraktowałem produkcję wyreżyserowaną przez Garetha Edwardsa (m.in. "Godzilla" z 2014 roku) jako jawny przejaw wcielania w życie szczytnej idei hajs się musi zgadzać. Projekt
skupiający się na pobocznych historiach z uniwersum "Star Wars" wydawał mi się
po prostu wręcz ordynarnym odcinaniem kuponów przy okazji powstawania nowej
trylogii (w sumie dziwię się, że Peter Jackson przy okazji "Hobbita" nie
podreperował dodatkowo swojej pokaźniej już sakwy). Niemniej mimo wszystko "Łotr 1" zalicza się do kanonu "Gwiezdnych Wojen" w związku z czym nie mogłem
przejść obojętnie obok tej produkcji, mimo początkowych oporów. Po jakimś
czasie udało mi się wreszcie dojrzeć do decyzji obejrzenia filmu i szczerze
powiedziawszy nawet cieszyłem się na powrót do tego epickiego uniwersum.
TM & © Lucasfilm Ltd. |
Większa część akcji "Rogue One"
rozgrywa się tuż przed pierwszą częścią oryginalnej trylogii, czyli "A New
Hope". W prologu, osadzonym kilkanaście lat wcześniej, poznajemy młodziutką Jyn
Erso. Na oczach dziewczynki zostaje zamordowana matka, a ojciec Galen (Mads Mikkelsen),
utalentowany naukowiec i konstruktor, zostaje porwany przez żądnego chwały i
władzy, bezwzględnego imperialnego urzędnika Krennica (Ben Mendelsohn). Pozostawione
na pastwę losu dziecko ratuje i wychowuje rebeliancki ekstremista Saw Gerrera
(Forest Whitaker). Kilkanaście lat później dorosła Jyn (Felicity Jones) zostaje
odbita z imperialnej niewoli przez kapitana Cassiana Andora (Diego Luna). Jednakże
ratunek nie ma altruistycznego podłoża: rebelianccy dowódcy uważają, że
dziewczyna jest kluczem do nawiązania kontaktu z Saw Gerrerą, który, jak się
mówi na mieście, znalazł się w posiadaniu informacji o kluczowym znaczeniu dla
całej galaktyki.
TM & © Lucasfilm Ltd. |
W przeciwieństwie do pozostałych
filmów zaliczanych do kanonu "Rogue One" nie epatuje ideą wszechwładnej Mocy,
przenikającej życie całej galaktyki. I to w zasadzie mogę uznać za pierwsze z
dwóch największych zaskoczeń w produkcji Garetha Edwardsa. Oczywiście Moc
pojawia się na ekranie (część akcji rozgrywa się w świętym mieście Jedha, a
jeden z bohaterów drugoplanowych wydaje się posiadać inklinacje do bycia prawie
Jedi), aczkolwiek niemal do samego końca nie odgrywa istotniejszej roli,
stanowiąc jedynie tło. Ograniczenie roli potężnej, tajemniczej siły do drugiego
planu daje moim zdaniem całkowicie nowe spojrzenie na całe uniwersum. Pod
względem fabularnym "Łotr 1" skupia się tzw. prozie życia żołnierzy Rebelii i jest to prawdziwe kino wojenne,
którego mocno brakowało mi dotychczas w "Gwiezdnych Wojnach". Film dobitnie
pokazuje ile trudu, cierpienia oraz istnień ludzkich humanoidalnych
kosztowało zdobycie planów legendarnej Gwiazdy Śmierci. I chociaż kategoria
PG-13 ma wyraźne ograniczenia to jednak zabijanie bezbronnych ludzi czy
dobijanie rannych przez pozytywnych
bohaterów nie zdarza się każdego dnia. Wojna przedstawiona na ekranie wygląda
dosyć realistycznie: łatwo odnaleźć nawiązania do walki z islamskimi
ekstremistami na ulicach Iraku czy Afganistanu (Jedha) czy też wspomnienia
krwawych jatek w Wietnamie (bitwa w dżungli na powierzchni Scarif). W sumie to
w scena, w której Saw Gerrera ratuje małoletnią Jyn strasznie kojarzy mi się z "Terminatorem" (zabrakło tylko tekstu: Come
with me if you want to live).
TM & © Lucasfilm Ltd. |
Oczywiście "Rogue One" nie jest
pozbawiony w tym względzie mankamentów typowych dla współczesnego epickiego
kina (przykładowo: ratunek w ostatniej chwili czy pełne patosu monologi
wygłaszane tuż przed zgonem), ale jedna rzecz pozwala zapomnieć o wszystkich
wadach. I w tym miejscu przejdę właśnie do drugiego, największego zaskoczenia.
Otóż końcowe sceny filmu rozgrywające się na plaży to dla mnie całkowita
niespodzianka. Nigdy nie spodziewałbym się, że Disney pozwoli na coś takiego!
Swoją drogą, jeżeli miałbym wskazać na scenę, która może pretendować do miana
kultowej to finalny rampage Darth
Vadera to oczywisty wybór. Warto również docenić zróżnicowane spojrzenie zarówno
na rebelię, jak i Imperium. Rebelianci nie stanowią monolitu, prezentując w
obliczu zagrożenia różne postawy i tocząc przeważnie bezowocne spory. Niezwykle
interesująca w tym kontekście wydaje się być postać Saw Gerrery, wzorowana
oczywiście na znanym argentyńskim lewicowym rewolucjoniście. Bezwzględny i
nieustępliwy bohater, który poświęcił życie dla walki z Imperium, otrzymał od
Rebelii łatkę nieobliczalnego ekstremisty. Tymczasem w imperialnych strukturach
władzy rysuje się wyraźny konflikt pomiędzy ambitnym i żądnym uznania
Imperatora Krennickiem a gubernatorem Tarkinem wspieranym przez Darth Vadera
(przypomina to trochę relacje w Najwyższym Porządku z "The Force Awakens").
Warto także wspomnieć o monstrualnej wprost liczbie tzw. easter eggs – nie mam oczywiście ambicji ani wiedzy, aby wychwycić
wszystkie nawiązania.
TM & © Lucasfilm Ltd. |
Pod względem wizualnym "Rogue
One" po prostu onieśmiela swoją doskonałością. I chociaż doskonale zadaję sobie
sprawę, że to CGI to nie sposób nie docenić piękna filmu. Poszczególne,
znacznie różniące się od siebie krajobrazem lokacje, wyglądają wręcz doskonale.
Co jeszcze ważniejsze do tych pięknych plenerów dopasowano znakomitą,
poruszającą ścieżkę dźwiękową. I warto zauważyć, że za muzykę nie odpowiada tym
razem legendarny John Williams, a Michael Giacchino, który w bardzo krótkim
czasie wykonał genialną robotę. Wracając do efektów specjalnych zdecydowanie
należy podkreślić maestrię Industrial Light & Magic. Statki kosmiczne,
sekwencje bitew toczonych w kosmosie czy wygląd poszczególnych lokacji, których
w sumie niemało, to wzorowo wykonana praca. Do tego wszystkiego warto zwrócić
uwagę na niebywały zabieg wskrzeszenia
postaci z uniwersum "Star Wars". Moim zdaniem zarówno Grand Moff Tarkin (który
w Polszy doczekał się nawet pieśni autorstwa Kazika sławiącej jego czyny – Komandor Tarkin), jak i młodziutka
księżniczka Leia, prezentują się na ekranie świetnie (choć oczywiście nie aż
tak doskonale jak Peter Cushing oraz Carrie Fisher we własnej osobie). Warto
także docenić wprowadzenie kolejnego znakomitego, tym razem trochę
defetystycznego, robota. K-2SO robi znakomitą robotę.
TM & © Lucasfilm Ltd. |
Pod względem aktorstwa ciężko
uświadczyć lipę, chociaż przez film przewija się postaci bez liku. Z pewnością
zaobserwowałem, że Jyn Erso, w którą wcieliła się Felicity Jones, wydaje się
być dla mnie o wiele bardziej interesującą, a przede wszystkich lepiej zagraną
postacią niż Rey z "Przebudzenia Mocy". Ciekawe zaprezentował się na ekranie
Diego Luna, grający Cassiana Andora. Między parą głównych bohaterów czuć
prawdziwą ekranową chemię i bardzo fajnie, że ich relacja nie jest od początku
usłana różami. Znakomicie wypada także imperialny urzędnik Krennic, którego
bezbłędnie zagrał Ben Mendelsohn (świetne sceny z Tarkinem i Vaderem). Z ról
drugoplanowych na pewno warto wyróżnić Madsa Mikkelsena (Galen Erso) oraz
Foresta Whitakera w przejmującej roli Saw Gerrery. Oglądając "Rogue One" można
odnieść wrażenie, że każdy z aktorów, pojawiając się choćby w najkrótszym epizodzie,
postanowił dać z siebie wszystko i zagrać na 100%.
TM & © Lucasfilm Ltd. |
Czego mi zatem najbardziej
brakuje w "Rogue One"? Otóż, gdyby twórcy mieli jeszcze większe jaja ze stali, ba a może nawet z
kryptonitu, i zdecydowali nakręcić film wojenny w kategorii R bez tego całego
szajsu typowego dla blockbusterów to
poziom starej trylogii byłby naprawdę na wyciągnięcie ręki. Niemniej i tak
jestem ogromnie zadowolony z końcowego efektu i mam nadzieję, że w kolejnych historiach będzie coraz lepiej i lepiej.
Polecam gorąco sprawdzić trochę inne spojrzenie na uniwersum "Gwiezdnych
Wojen".
TM & © Lucasfilm Ltd. |
Ocena: mocarne jak
bice Vin Diesela 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz