niedziela, 7 czerwca 2015

"Kung Fury"



Po kolejnym fantastycznym weekendzie, w trakcie którego nastąpiło kompletne oderwanie od szarej rzeczywistości (lub jak to ładnie określono w Oblivionie – stark reality), wracamy do smutnej prozy życia. Dzisiaj na warsztacie wylądowało, kolejne po "Veronice Mars", cudowne dziecko Kickstartera, czyli owiany legendą "Kung Fury". Dlaczegóż owiany legendą spytać możecie? Otóż najlepszą odpowiedzią na to pytanie, a jednocześnie rekomendacją do obejrzenia filmu Davida Sandberga jest sprawdzenie oficjalnego trailera oraz mistrzowskiej piosenki True Survivor wykonywanej przez Davida Hasselhoffa, która promuje tenże ambitny projekt. Tak doskonałego trailera nie widziałem od czasów "Grindhouse" i pierwszego "Machete"! Co ciekawe film jest dostępny bezpłatnie na YouTube i trwa jedynie 30 minut, więc jeśli nie mieliście okazji zapoznać się z nim wcześniej to rekomenduję krótki seans przed czytaniem recenzji.
źródło: http://www.kungfury.com/
Ponieważ "Kung Fury" jest oczywistym hołdem złożonym kinematografii lat 80-tych ubiegłego stulecia akcja filmu mogła rozgrywać się tylko i wyłącznie w Miami roku pańskiego 1985. Tytułowy bohater (David Sandberg) to gliniarz, który pod wpływem szoku po stracie partnera nieoczekiwanie został mistrzem kung-fu. Nie trzeba chyba dodawać, że Kung jest oczywiście über pro w swoim rzemiośle i bezwzględnie zwalcza przestępczość w gorącym mieście. Po serii niefortunnych wydarzeń (efektem epickiej walki z bezwzględnym automatem do gier okazały się równie epickie zniszczenia szacowane na 50 milionów USD) Fury postanawia raz na zawsze rozwiązać problem prymatu w sztukach walki i przy pomocy utalentowanego Hackermana (Leopold Nilsson) cofa się w czasie, aby zwyciężyć najpotężniejszego mistrza kung-fu w dziejach – Adolfa Hitlera (Jorma Taccone), zwanego z powodu unikalnych umiejętności Kung Führerem. Niestety okazuje się, że hakowanie czasu nie jest tak proste i ostatecznie Fury ląduje w czasach Wikingów (oczywiście odpowiednio podrasowanych na potrzeby kinematografii z lat 80-tych).
źródło: http://www.kungfury.com/
Budżet "Kung Fury" wyniósł zaledwie 600 tysięcy USD, ale muszę przyznać, że pod wieloma względami projekt Sandberga deklasuje większość hollywoodzkich superprodukcji. Oczywiście można postawić zarzuty, że film trwa jedynie 30 minut i zabrakło inwencji na więcej, aczkolwiek zauważmy, iż te niby marne pół godziny wypełniono prawdziwą esencją przygodowo-policyjnego kina typowego dla lat 80-tych XX wieku. Jest to historia całej dekady skompresowana w postaci małej pigułki, którą bardzo łatwo połknąć. Nie może zatem dziwić, że "Kung Fury" oferuje szeroki przegląd motywów z kina policyjnego (m.in.: klasyczna strata partnera oraz nieśmiertelne I work alone), walki ze sztuczną inteligencją opanowującą nagle zwykle urządzenia elektryczne, nowe, epickie technologie (telefon umożliwiający rozmowy pomiędzy różnymi erami), podróże w czasie (I'm a cop... from the future), nazistowską III Rzeszę, dinozaury (laserowe velociraptory – co za doskonały koncept!) czy też nawiązania do mitologii nordyckiej – scena przyzwania Thora przez Katanę (Helene Ahlson) wypadła po prostu epicko i zdecydowanie zalicza się do moich ulubionych! Oczywiście nie mogło zabraknąć pochwały tężyzny fizycznej głównego bohatera (Yeah, that’s my bicep) oraz jego sojuszników (Your pecs are epic.)
Hackerman w pełnym rynsztunku.
(źródło: http://www.kungfury.com/)
Nie da się ukryć, że "Kung Fury" nawiązuje do wielu wcześniejszych filmów, seriali oraz gier komputerowych (m.in. "Terminator", "2001: A Space Odyssey", Rastan Saga, "G.I. Joe" czy choćby "Knight Rider"), ale wnosi również ogrom świeżych pomysłów. Zwróćcie na przykład uwagę na bezapelacyjnie epicką rezydencję Kunga na szczycie budynku – koncept w rodzaju wariacji na temat buddyjskiej świątyni. W ilu produkcjach widzieliście coś równie doskonałego? Dodatkowo bezbłędnie dobrano auta z epoki: czerwone i białe Lamborghini Countach robią niemałe wrażenie i doskonale wpisują się w ducha ówczesności. Szaloną fabułę znakomicie uzupełniają wyborne wprost dialogi i one-linery. Pod tym względem "Kung Fury" deklasuje totalnie i jednocześnie udowadnia, jak bardzo czerstwe są żarty we współczesnych hollywoodzkich superprodukcjach. Ponadto skoro efekty specjalne w filmie nakręconym za 600 tysięcy USD wyglądają tak bezbłędnie i epicko to zastanówmy się na co tak naprawdę idą te dziesiątki i setki milionów dolarów w produkcjach Marvela? Jako najlepszy przykład weźmy choćby scenę, w której Kung w jednym ciągu masakruje kilkunastu hitlerowskich żołnierzy. Epickość. Czysta esencja kina, a jednocześnie zajebiste nawiązanie do tzw. dwuwymiarowych, ulicznych, chodzonych naparzanek. Wybornie wypadł również poziom przemocy: dekapitacje, wyrywanie rąk oraz kręgosłupów zawsze na propsie! Na osobne (i jednocześnie monstrualne w wielkości) propsy zasługuje bezbłędna ścieżka dźwiękowa z piosenką True Survivor wykonywaną przez Hassel The Hoffa. Mistrzostwo!
Hakowanie czasu.
(źródło: http://www.kungfury.com/)

"Kung Fury" wypada również znakomicie pod względem aktorstwa oraz pomysłów na poszczególne postacie. Główny bohater to największych policyjny heros i jednocześnie mistrz wschodnich sztuk walki w dziejach ludzkości, który nieugięcie tępiąc wszelką zbrodnię jest gotowy nawet do podróży w czasie, aby wymierzyć sprawiedliwość. Oczywiście metody działania Kunga zdecydowanie odbiegają od podręcznikowych przepisów oraz procedur. O mistrzowskiej stylówce Fury’ego nie będę nic pisał – musicie to zobaczyć na własne oczy! David Sandberg znakomicie wpisał się w konwencję filmu i zasłużył tym samym na wieczne propsy. Moją drugą ulubioną postacią jest oczywiście Hackerman, znakomicie zagrany przez Leopolda Nilssona. Komputerowy geniusz oraz prekursor podróży w czasie w jednej osobie, obdarzony zabójczym wąsem oraz bujną czupryną (krótko z przodu, długo z tyłu i wąsy na przedzie) to już prawdziwy kosmos! Spore wrażenie zrobiła na mnie także postać wyjątkowo muskularnego Thora (Andreas Cahling) oraz wyjątkowo urodziwe Katana (Helene Ahlson) i Barbarianna (Eleni Young). Per-Henrik Arvidius wcielający się w przełożonego Kunga to z kolei esencja policyjnego dowodzenia i narzekań na niestandardowe metody działania. W roli wisienki na torcie tym razem wystąpił sam David Hasselhoff, podkładający głos pod Hoffa 9000, komputer pokładowy w Lamborghini Countach Kunga. Wyborny pomysł, a przy okazji znakomite nawiązanie do "Knight Ridera" oraz "2001: A Space Odyssey" Stanleya Kubricka. W zasadzie jedyną postacią, co do której miałem większe oczekiwania jest Adolf Hitler a.k.a. Kung Führer. Jorma Taccone mógł dać z siebie zdecydowanie więcej.
źródło: http://www.kungfury.com/
Przyznam szczerze, że trailer "Kung Fury" zawiesił poprzeczkę tak wysoko, iż obawiałem się czy finalny produkt sprosta wybujałym oczekiwaniom. Jak bowiem doskonale pamiętamy w przypadku "Machete" było raczej tak sobie (lub też mocno średnio). Na szczęście David Sandberg nie zawiódł i przygotował naprawdę wciągającą, 30-minutową esencję kina lat 80-tych. Propsy tym większe, iż jednocześnie udowodnił, że nie trzeba dysponować milionami USD, aby nakręcić bezbłędną produkcję. Jeżeli nie oglądaliście jeszcze "Kung Fury" to zachęcam Was gorąco do poświęcenia 30 minut z życia na tę produkcję. Prawdziwe mistrzostwo!
źródło: http://www.kungfury.com/
Ocena: 9/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz