Po kolejnym fantastycznym
weekendzie, w trakcie którego nastąpiło kompletne oderwanie od szarej
rzeczywistości (lub jak to ładnie określono w Oblivionie – stark reality), wracamy do smutnej prozy życia. Dzisiaj na
warsztacie wylądowało, kolejne po "Veronice Mars", cudowne dziecko
Kickstartera, czyli owiany legendą "Kung Fury". Dlaczegóż owiany legendą spytać
możecie? Otóż najlepszą odpowiedzią na to pytanie, a jednocześnie rekomendacją
do obejrzenia filmu Davida Sandberga jest sprawdzenie oficjalnego trailera oraz
mistrzowskiej piosenki True Survivor
wykonywanej przez Davida Hasselhoffa, która promuje tenże ambitny projekt. Tak
doskonałego trailera nie widziałem od czasów "Grindhouse" i pierwszego "Machete"! Co ciekawe film jest dostępny bezpłatnie na YouTube i trwa jedynie
30 minut, więc jeśli nie mieliście okazji zapoznać się z nim wcześniej to
rekomenduję krótki seans przed czytaniem recenzji.
źródło: http://www.kungfury.com/ |
Ponieważ "Kung Fury" jest
oczywistym hołdem złożonym kinematografii lat 80-tych ubiegłego stulecia akcja
filmu mogła rozgrywać się tylko i wyłącznie w Miami roku pańskiego 1985. Tytułowy
bohater (David Sandberg) to gliniarz, który pod wpływem szoku po stracie partnera nieoczekiwanie został
mistrzem kung-fu. Nie trzeba chyba dodawać, że Kung jest oczywiście über pro w swoim rzemiośle i bezwzględnie
zwalcza przestępczość w gorącym mieście. Po serii niefortunnych wydarzeń
(efektem epickiej walki z bezwzględnym automatem do gier okazały się równie
epickie zniszczenia szacowane na 50 milionów USD) Fury postanawia raz na zawsze
rozwiązać problem prymatu w sztukach walki i przy pomocy utalentowanego
Hackermana (Leopold Nilsson) cofa się w czasie, aby zwyciężyć najpotężniejszego
mistrza kung-fu w dziejach – Adolfa Hitlera (Jorma Taccone), zwanego z powodu
unikalnych umiejętności Kung Führerem.
Niestety okazuje się, że hakowanie czasu nie jest tak
proste i ostatecznie Fury ląduje w czasach Wikingów (oczywiście odpowiednio
podrasowanych na potrzeby kinematografii z lat 80-tych).
źródło: http://www.kungfury.com/ |
Budżet "Kung Fury" wyniósł
zaledwie 600 tysięcy USD, ale muszę przyznać, że pod wieloma względami projekt
Sandberga deklasuje większość hollywoodzkich superprodukcji. Oczywiście można
postawić zarzuty, że film trwa jedynie 30 minut i zabrakło inwencji na więcej,
aczkolwiek zauważmy, iż te niby marne
pół godziny wypełniono prawdziwą esencją przygodowo-policyjnego kina typowego
dla lat 80-tych XX wieku. Jest to historia całej dekady skompresowana w
postaci małej pigułki, którą bardzo łatwo połknąć. Nie może zatem dziwić, że "Kung Fury" oferuje szeroki przegląd motywów z kina policyjnego (m.in.:
klasyczna strata partnera oraz nieśmiertelne I work alone), walki ze sztuczną inteligencją opanowującą nagle
zwykle urządzenia elektryczne, nowe, epickie technologie (telefon umożliwiający
rozmowy pomiędzy różnymi erami), podróże w czasie (I'm a cop... from the future), nazistowską III Rzeszę, dinozaury
(laserowe velociraptory – co za doskonały koncept!) czy też nawiązania do
mitologii nordyckiej – scena przyzwania Thora przez Katanę (Helene Ahlson) wypadła
po prostu epicko i zdecydowanie zalicza się do moich ulubionych! Oczywiście nie
mogło zabraknąć pochwały tężyzny fizycznej głównego bohatera (Yeah, that’s my bicep) oraz jego
sojuszników (Your pecs are epic.)
Hackerman w pełnym rynsztunku. (źródło: http://www.kungfury.com/) |
Nie da się ukryć, że "Kung Fury"
nawiązuje do wielu wcześniejszych filmów, seriali oraz gier komputerowych
(m.in. "Terminator", "2001: A Space Odyssey", Rastan Saga, "G.I. Joe" czy
choćby "Knight Rider"), ale wnosi również ogrom świeżych pomysłów. Zwróćcie na
przykład uwagę na bezapelacyjnie epicką rezydencję Kunga na szczycie budynku –
koncept w rodzaju wariacji na temat buddyjskiej świątyni. W ilu produkcjach
widzieliście coś równie doskonałego? Dodatkowo bezbłędnie dobrano auta z epoki:
czerwone i białe Lamborghini Countach robią niemałe wrażenie i doskonale
wpisują się w ducha ówczesności. Szaloną fabułę znakomicie uzupełniają wyborne
wprost dialogi i one-linery. Pod tym
względem "Kung Fury" deklasuje totalnie i jednocześnie udowadnia, jak bardzo
czerstwe są żarty we współczesnych
hollywoodzkich superprodukcjach. Ponadto skoro efekty specjalne w filmie
nakręconym za 600 tysięcy USD wyglądają tak bezbłędnie i epicko to zastanówmy
się na co tak naprawdę idą te dziesiątki i setki milionów dolarów w produkcjach
Marvela? Jako najlepszy przykład weźmy choćby scenę, w której Kung w jednym
ciągu masakruje kilkunastu hitlerowskich żołnierzy. Epickość. Czysta esencja
kina, a jednocześnie zajebiste nawiązanie do tzw. dwuwymiarowych, ulicznych, chodzonych naparzanek. Wybornie wypadł również poziom
przemocy: dekapitacje, wyrywanie rąk oraz kręgosłupów zawsze na propsie! Na osobne (i jednocześnie monstrualne w
wielkości) propsy zasługuje bezbłędna
ścieżka dźwiękowa z piosenką True
Survivor wykonywaną przez Hassel The Hoffa. Mistrzostwo!
Hakowanie czasu. (źródło: http://www.kungfury.com/) |
"Kung Fury" wypada również
znakomicie pod względem aktorstwa oraz pomysłów na poszczególne postacie.
Główny bohater to największych policyjny heros i jednocześnie mistrz wschodnich
sztuk walki w dziejach ludzkości, który nieugięcie tępiąc wszelką zbrodnię jest
gotowy nawet do podróży w czasie, aby wymierzyć sprawiedliwość. Oczywiście
metody działania Kunga zdecydowanie odbiegają od podręcznikowych przepisów oraz
procedur. O mistrzowskiej stylówce Fury’ego nie będę nic pisał – musicie to
zobaczyć na własne oczy! David Sandberg znakomicie wpisał się w konwencję filmu
i zasłużył tym samym na wieczne propsy.
Moją drugą ulubioną postacią jest oczywiście Hackerman, znakomicie zagrany
przez Leopolda Nilssona. Komputerowy geniusz oraz prekursor podróży w czasie w
jednej osobie, obdarzony zabójczym wąsem oraz bujną czupryną (krótko z przodu, długo z tyłu i wąsy na
przedzie) to już prawdziwy kosmos! Spore wrażenie zrobiła na mnie także
postać wyjątkowo muskularnego Thora (Andreas Cahling) oraz wyjątkowo urodziwe
Katana (Helene Ahlson) i Barbarianna (Eleni Young). Per-Henrik Arvidius
wcielający się w przełożonego Kunga to z kolei esencja policyjnego dowodzenia i
narzekań na niestandardowe metody działania. W roli wisienki na torcie tym
razem wystąpił sam David Hasselhoff, podkładający głos pod Hoffa 9000, komputer
pokładowy w Lamborghini Countach Kunga. Wyborny pomysł, a przy okazji znakomite
nawiązanie do "Knight Ridera" oraz "2001: A Space Odyssey" Stanleya Kubricka. W
zasadzie jedyną postacią, co do której miałem większe oczekiwania jest Adolf
Hitler a.k.a. Kung Führer. Jorma Taccone mógł dać z siebie zdecydowanie więcej.
źródło: http://www.kungfury.com/ |
Przyznam szczerze, że trailer "Kung Fury" zawiesił poprzeczkę tak wysoko, iż obawiałem się czy finalny
produkt sprosta wybujałym oczekiwaniom. Jak bowiem doskonale pamiętamy w
przypadku "Machete" było raczej tak sobie (lub też mocno średnio). Na szczęście
David Sandberg nie zawiódł i przygotował naprawdę wciągającą, 30-minutową
esencję kina lat 80-tych. Propsy tym
większe, iż jednocześnie udowodnił, że nie trzeba dysponować milionami USD, aby
nakręcić bezbłędną produkcję. Jeżeli nie oglądaliście jeszcze "Kung Fury" to
zachęcam Was gorąco do poświęcenia 30 minut z życia na tę produkcję. Prawdziwe
mistrzostwo!
źródło: http://www.kungfury.com/ |
Ocena: 9/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz