niedziela, 27 lipca 2014

"Veronica Mars: The Movie"



"Veronica Mars" to jeden z moich ulubionych seriali. Idealnie zbalansowane połączenie kalifornijskiego stylu życia, przepychu 09ners, biedy Latynosów i białych śmieci oraz zaskakujących niekiedy historii kryminalnych. Dzieło Roba Thomasa porwało mnie od pierwszego odcinka. Pod względem poziomu poszczególnych sezonów "Veronicę Mars" należy z pewnością zaliczyć do kategorii najbardziej wyrównanych. W dzisiejszych czasach jest to naprawdę spore osiągnięcie. Z jednej strony każdy pragnie, aby jego ukochany serial trwał w nieskończoność, ale z drugiej strony patrząc obecnie na casus "True Blood" zdecydowanie wolałbym, aby serial zakończył się po piątej serii. Dlatego też, gdy podjęto decyzję o zamknięciu "Veronici Mars" po trzech sezonach potrafiłem się wziąć w garść i zrozumieć tę decyzję. Dzięki temu nie doszło do pohańbienia bohaterów, a ja do dzisiaj wspominam serial jako znakomitą rozrywkę i wzór do naśladowania pod względem popkulturowych odwołań. Niemniej fani w USA nie pogodzili się tak łatwo z kancelacją. Dzięki sporemu poparciu dla projektu oraz platformie Kickstater Rob Thomas zdołał uciułać budżet na film, będący swoistym epilogiem serialu. A więc, drodzy Panie i Panowie, przed Wami "Veronica Mars: The Movie"!
źródło: http://www.impawards.com
"Veronica Mars" rozgrywa się w mniej więcej dekadę po wydarzeniach z trzeciego sezonu serialu. Wbrew oczekiwaniom, wyrwawszy się wreszcie z Neptune, Veronica (Kristen Bell) nie wybrała kariery w Quantico, lecz postawiła na prawo w Stanford. Będąc u progu poważnej kariery była detektyw stara się o pracę w największych kancelariach prawniczych Nowego Jorku. Jednakże wkrótce nadarza się okazja do powrotu do rodzinnej Kalifornii. Sławna piosenkarka zostaje zamordowana, a podejrzenie pada oczywiście na jej chłopaka bananowca Logana (Jason Dohring). Z uwagi na starą znajomość serialowy bad boy prosi Veronicę o pomoc w wyborze adwokata. Ale jak wiemy nałóg to nałóg, a starego psa trudno nauczyć nowych sztuczek.
źródło: http://theveronicamarsmovie.com
Na początek pragnę pozdrowić fakolcami polskich dystrybutorów. Dedykuję Wam scenę z "The Wire", w której Rawls rozmawiając z McNulty'm mówi: You see these, McNulty? These are for you McNulty. Żaden z tychże ograniczonych intelektualnie pacyfonów nie zdecydował się wprowadzić filmu do polskich kin. Brawo, bardzo odważna i rozsądna decyzja! Z uwagi na to, że "Veronica Mars" nie śmigała w kinoplebsach nikomu nie chciało się nawet zrobić napisów. Ale dość już żalów i hejtów! Oglądając "Veronicę Mars" poczułem się tak, jakbym spotkał starych, dobrych znajomych, których nie widziałem od wielu lat. Z pewnością twórcom należą się ogromne brawa za zebranie niemal całej serialowej ekipy w oryginalnym składzie po tylu latach. Za fabułę już mniejsze, ponieważ mając tyle lat na dopracowanie scenariusza Rob Thomas i Diane Ruggerio mogli wysmażyć coś naprawdę wyjątkowego. Pod tym względem można raczej odczuć poziom intrygi z randomowego odcinka i w pewnych względach oczywiste zagrania pod publikę. Za najlepszy przykład może posłużyć ostateczne rozwiązanie trójkąta miłosnego Veronica – Logan – Piz, które w filmie kompletnie utraciło serialową głębię. Również prawnicza kariera panny Mars wydawała mi się wymyślona z deczka na siłę. Rozumiem, że Rob Thomas mógł się wkurwić, gdy po zapowiedziach czwartego sezonu podjęto decyzję o zakończeniu serialu, ale jakoś trudno mi uwierzyć by Veronica mogła wybrać Stanford zamiast Quantico.
źródło: http://theveronicamarsmovie.com
Nie zrozumcie mnie przy tym opacznie. "Veronica Mars" bardzo mi się podobała, niemniej jako die hard fan serialu mam obowiązek wytknąć pewne szczegóły, które nie przypadły mi do gustu. Powrót do słonecznej Kalifornii przyniósł tak naprawdę multum radości. Usłyszeć ponownie piosenkę We Used to Be Friends, która była motywem przewodnim serialu, to zaiste wspaniałe uczucie. Jeszcze lepiej poczułem się oglądając na ekranie tak znakomitych bohaterów. W mojej nieskromnej opinii postać Veronici Mars to życiowa rola Kristen Bell. Niezwykle inteligenta, zabawna, ciężko doświadczona przez życie dziewczyna-detektyw zawsze będzie mi się kojarzyć z tą uroczą amerykańską aktorką. Podobnie w przypadku Jasona Dohringa, wcielającego się w Logana Echollsa, bad boya bananowca. Zarówno w serialu, jak i w filmie, między dwójką głównych wykonawców zaistniała najprawdziwsza ekranowa chemia, dzięki czemu z przyjemnością ogląda się ich razem. Na drugim planie zawsze było znakomicie i nie inaczej jest w kinowej wersji. Jak zawsze świetni Enrico Colantoni (Keith Mars), Percy Daggs III (Wallace) czy choćby Tina Majorino (Mac) znacząco podnoszą poziom produkcji Roba Thomasa. Z postaci drugoplanowych zawsze najbardziej lubiłem dwóch zawodników. Pierwszy z nich to oczywiście przywódca lokalnego latynoskiego gangu motocyklowego – Weevil. Znakomita rola Francisa Capry, aktora, który ma w dorobku choćby doskonałe "Prawo Bronxu". Druga postać, którą zawsze darzyłem prawdziwą sympatią (i to może być zaskoczenie), to Dick Casablancas. Ryan Hansen stworzył wyborną kreację, odpychającego na pierwszy rzut oka, bananowca dupcyngiera. Niemniej w swej istocie jest to postać doskonała i totalnie bezbłędna. Fajnie było zobaczyć także Darrana Norrisa (Cliff), którego w serialu zawsze odczuwałem spory niedosyt. Bardzo szkoda natomiast, że w filmie nie pojawia się Amanda Seyfried, aczkolwiek mam świadomość jak trudno byłoby sensownie uzasadnić jej występ. Chociaż w serialowej "Veronice Mars" była już tylko wspomnieniem, to jednak dysponowała magnetyczną siłą przyciągania.
źródło: http://theveronicamarsmovie.com
"Veronica Mars" to niezwykle sympatyczny film, aczkolwiek przeznaczony raczej dla fanów serialu, którzy będą potrafili wyłapać wszystkie smaczki i nawiązania. Dla zwykłych śmiertelników, którzy nie są jeszcze godni określać się zaszczytnym mianem marshmallow, mam zatem prostą radę: napierdalać trzy sezony serialu i dopiero zabierać się za wersję kinową! Rob Thomas wraz ze swoją wierną ekipą nakręcił godny epilog do wspaniałego serialu i muszę przyznać, że oglądałem to z najprawdziwszą przyjemnością. Na sam koniec oczywiście w oku pojawiła się łezka, iż jest to już true death. Zarówno serialowa, jak i kinowa, "Veronica Mars" zawsze będzie kojarzyć mi się z rozrywką na najwyższym poziomie i słoneczną Kalifornią. Zatem nie ma lipy i California Love!
źródło: http://theveronicamarsmovie.com
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz