Muszę przyznać, że kiedy "Gangster Squad" wchodziło na ekrany kin nie przejawiałem większego
zainteresowania produkcją Rubena Fleischera. Chociaż reżyser tegoż dzieła
nakręcił kiedyś znakomity "Zombieland" to niemal od razu wykluczyłem możliwość
kinowego seansu. Trudno definiowalne przeczucie wskazywało, że "Gangster Squad"
to totalne gunwo, niewarte ani chwili
mojej uwagi. Niemniej po obejrzeniu dwóch ostatnich sezonów "Boardwalk Empire"
z wielką siła powróciły gangsterskie fascynacje i pragnienie obejrzenia
doskonałego filmu noir. Los Angeles
końca lat 40-tych, gangsterzy, piękne kobiety, brudni gliniarze – tematycznie
niemal jak doskonałe "Tajemnice Los Angeles"! Przekonajmy się zatem w jaki sposób
Ruben Fleischer postanowił wszystko spierdolić.
źródło: http://www.impawards.com |
"Gangster Squad" opowiada
oczywiście o prawym i sprawiedliwym gliniarzu. Sierżant John O’Mara (Josh
Brolin) to bohater wojenny, który postanowił zaprowadzić porządek na
niebezpiecznych ulicach Miasta Aniołów. Szkopuł w tym, że w L.A. rządzi potężny
gangster Mickey Cohen (Sean Penn), który ma w kieszeni połowę LAPD oraz
niezwykle ambitne plany rozwoju swojej organizacji. Jednakże mimo przestróg
przełożonych O’Mara często wchodzi w drogę Cohenowi. W końcu działalność
ambitnego gliniarza zauważa komendant Parker (Nick Nolte), który zleca mu
nietypowe zadanie. O’Mara ma stworzyć team gotowych na wszystko i
nieprzekupnych gliniarzy, a następnie działając poza prawem zniszczyć
organizację Cohena.
© 2012 Warner Bros. Ent. All Rights Reserved |
Jak wspominałem we wstępie, po "Gangster Squad" nie spodziewałem się kompletnie niczego i po projekcji muszę
przyznać, że się nie zawiodłem. Jak na film osadzony w Los Angeles ’49
produkcja Fleischera charakteryzuje się kompletnie zerowym klimatem noir. Śmiem twierdzić, że w zasadzie to
nie charakteryzuje się żadnym klimatem! Oczywiście przedstawiona historia jest based on true story, ale wystarczył rzut
oka na biografię Cohena, aby przekonać się, iż jest to opowieść zbudowana z
przekłamań, uproszczeń oraz wypaczeń. Przedstawione poczynania doświadczonych
stróżów prawa wydają się niekiedy straszliwie infantylne i wprost głupawe.
Najlepsze przykłady to idiotycznie zaplanowany napad na kasyno oraz finałowa
strzelanina, która jest po prostu doskonałym wcieleniem w życie idei działania
na pałę. Warto przy tym zwrócić uwagę, że sierżant O’Mara fraguje w finale o wiele lepiej niż Richard Harrow w jednym z
odcinków "Boardwalk Empire". Na dodatek "Gangster Squad" zbudowane zostało z
najbardziej wyświechtanych, niemal prehistorycznych schematów. Główny bohater
to oczywiście kryształowy wzór cnót policyjnych z kochającą małżonką
spodziewającą się dziecka (ach ten dramatyczny konflikt na linii poczucie
obowiązku a rodzina!). Jego najlepszy kumpel stwierdził w pewnym momencie
życia, iż ma wszystko w dupie i poświęca się obecnie byciu dupcyngierem oraz chlaniu whiskey. Niemniej wystarczy śmierć randomowego pucybuta by przyłączył się
do krucjaty wymierzonej w Cohena (ironicznie zgon dobrego kompaniona nie wywiera na nim większego wrażenia). Oglądamy oczywiście także etap rekrutacji do
politycznie poprawnej drużyny zwalczającej zło: czarnoskóry pro, latynoski rookie z komediowym potencjałem, zmęczony życiem pro oraz wrażliwy nerd,
który nie do końca pochwala brutalne metody grupy. Nie mogło również zabraknąć
motywu odbijania dziewczyny gangstera!
© 2012 Warner Bros. Ent. All Rights Reserved |
Wszystkie wymienione klisze oraz
momentami głupawy scenariusz sprawiają, że oglądanie "Gangster Squad" sprawia
ogarniętemu widzowi prawdziwy ból. Część rozwiązań fabularnych można by jeszcze
może przeboleć, gdyby na ekranie dominowało wybitne aktorstwo. Niestety Josh
Brolin stworzył postać prawdopodobnie mniej charyzmatyczną niż Nelson Van Alden
z "Boardwalk Empire". O’Mara w jego wykonaniu kompletnie nie potrafi
samodzielnie pociągnąć filmu – wyraźnie widać, że aktor nie udźwignął ciężaru
głównej roli. Oczywiście swoją cegiełkę dołożyli również scenarzyści tworząc
nijaką, jednowymiarową postać, która w żadnym aspekcie nie potrafi przyciągnąć
uwagi. Równie słabo jest po stronie zła, co tym bardziej zaskakuje, ponieważ w
rolę Mickey’ego Cohena wcielił się sam Sean Penn. Żydowski gangster w jego
wykonaniu wydaje się zbyt przegięty i zdecydowanie nie pozostawia wrażenia
człowieka, który mógłby zarządzać czymś więcej niż własną dupą (a już na pewno
nie potężną organizacją władającą całym L.A.). Ekipa O’Mary nie wyróżnia się
niczym na tle setek podobnych filmów. Warto zwrócić uwagę jedynie na Ryana
Goslinga (Jerry), który całkiem nieźle prezentuje się w roli miejscowego dupcyngiera (bo jako ćma barowa się nie
sprawdza wcale). Natomiast na drugim planie całkiem nieźle dawał sobie radę
Sullivan Stapleton (Jack Whalen), ale ponieważ wybijał się znacznie ponad
poziom filmu twórcy postawili zakończyć jego żywot. Pięknych kobiet niestety o
wiele za mało. Emma Stone (Grace) nie stworzyła co prawda porywającej kreacji,
niemniej nie miałem także ochoty wydłubać sobie oczu mikserem, gdy ją oglądałem
na ekranie.
© 2012 Warner Bros. Ent. All Rights Reserved |
Gdy "Gangster Squad" dobiegało
wreszcie upragnionego końca ja coraz bardziej cieszyłem się, że będę mógł kompletnie
pojechać dzieło Fleischera w recenzji. Jednakże tuż przed napisami końcowymi
twórcy zaserwowali jeden z najgorszych tricków w historii: wyjątkowo marny voice-over w wykonaniu sierżanta O’Mary.
Każde słowo tegoż żenującego, wypełnionego najtańszym patosem monologu
sprawiało taką samą radość jak kij bilardowy wbity w oko. Przestrzegam zatem:
jeśli nie oglądaliście jeszcze tego gunwa
to wyłączcie zaraz po finałowym rozpierdolu. A może będzie nawet lepiej, jeśli
nigdy nie włączycie tej jebanej abominacji, którą w Polszy opatrzono dodatkowo
podtytułem "Pogromcy Mafii".
© 2012 Warner Bros. Ent. All Rights Reserved |
Ocena: 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz