niedziela, 6 lipca 2014

"Gangster Squad"



Muszę przyznać, że kiedy "Gangster Squad" wchodziło na ekrany kin nie przejawiałem większego zainteresowania produkcją Rubena Fleischera. Chociaż reżyser tegoż dzieła nakręcił kiedyś znakomity "Zombieland" to niemal od razu wykluczyłem możliwość kinowego seansu. Trudno definiowalne przeczucie wskazywało, że "Gangster Squad" to totalne gunwo, niewarte ani chwili mojej uwagi. Niemniej po obejrzeniu dwóch ostatnich sezonów "Boardwalk Empire" z wielką siła powróciły gangsterskie fascynacje i pragnienie obejrzenia doskonałego filmu noir. Los Angeles końca lat 40-tych, gangsterzy, piękne kobiety, brudni gliniarze – tematycznie niemal jak doskonałe "Tajemnice Los Angeles"! Przekonajmy się zatem w jaki sposób Ruben Fleischer postanowił wszystko spierdolić.
źródło: http://www.impawards.com
"Gangster Squad" opowiada oczywiście o prawym i sprawiedliwym gliniarzu. Sierżant John O’Mara (Josh Brolin) to bohater wojenny, który postanowił zaprowadzić porządek na niebezpiecznych ulicach Miasta Aniołów. Szkopuł w tym, że w L.A. rządzi potężny gangster Mickey Cohen (Sean Penn), który ma w kieszeni połowę LAPD oraz niezwykle ambitne plany rozwoju swojej organizacji. Jednakże mimo przestróg przełożonych O’Mara często wchodzi w drogę Cohenowi. W końcu działalność ambitnego gliniarza zauważa komendant Parker (Nick Nolte), który zleca mu nietypowe zadanie. O’Mara ma stworzyć team gotowych na wszystko i nieprzekupnych gliniarzy, a następnie działając poza prawem zniszczyć organizację Cohena.
© 2012 Warner Bros. Ent. All Rights Reserved
Jak wspominałem we wstępie, po "Gangster Squad" nie spodziewałem się kompletnie niczego i po projekcji muszę przyznać, że się nie zawiodłem. Jak na film osadzony w Los Angeles ’49 produkcja Fleischera charakteryzuje się kompletnie zerowym klimatem noir. Śmiem twierdzić, że w zasadzie to nie charakteryzuje się żadnym klimatem! Oczywiście przedstawiona historia jest based on true story, ale wystarczył rzut oka na biografię Cohena, aby przekonać się, iż jest to opowieść zbudowana z przekłamań, uproszczeń oraz wypaczeń. Przedstawione poczynania doświadczonych stróżów prawa wydają się niekiedy straszliwie infantylne i wprost głupawe. Najlepsze przykłady to idiotycznie zaplanowany napad na kasyno oraz finałowa strzelanina, która jest po prostu doskonałym wcieleniem w życie idei działania na pałę. Warto przy tym zwrócić uwagę, że sierżant O’Mara fraguje w finale o wiele lepiej niż Richard Harrow w jednym z odcinków "Boardwalk Empire". Na dodatek "Gangster Squad" zbudowane zostało z najbardziej wyświechtanych, niemal prehistorycznych schematów. Główny bohater to oczywiście kryształowy wzór cnót policyjnych z kochającą małżonką spodziewającą się dziecka (ach ten dramatyczny konflikt na linii poczucie obowiązku a rodzina!). Jego najlepszy kumpel stwierdził w pewnym momencie życia, iż ma wszystko w dupie i poświęca się obecnie byciu dupcyngierem oraz chlaniu whiskey. Niemniej wystarczy śmierć randomowego pucybuta by przyłączył się do krucjaty wymierzonej w Cohena (ironicznie zgon dobrego kompaniona nie wywiera na nim większego wrażenia). Oglądamy oczywiście także etap rekrutacji do politycznie poprawnej drużyny zwalczającej zło: czarnoskóry pro, latynoski rookie z komediowym potencjałem, zmęczony życiem pro oraz wrażliwy nerd, który nie do końca pochwala brutalne metody grupy. Nie mogło również zabraknąć motywu odbijania dziewczyny gangstera!
© 2012 Warner Bros. Ent. All Rights Reserved
Wszystkie wymienione klisze oraz momentami głupawy scenariusz sprawiają, że oglądanie "Gangster Squad" sprawia ogarniętemu widzowi prawdziwy ból. Część rozwiązań fabularnych można by jeszcze może przeboleć, gdyby na ekranie dominowało wybitne aktorstwo. Niestety Josh Brolin stworzył postać prawdopodobnie mniej charyzmatyczną niż Nelson Van Alden z "Boardwalk Empire". O’Mara w jego wykonaniu kompletnie nie potrafi samodzielnie pociągnąć filmu – wyraźnie widać, że aktor nie udźwignął ciężaru głównej roli. Oczywiście swoją cegiełkę dołożyli również scenarzyści tworząc nijaką, jednowymiarową postać, która w żadnym aspekcie nie potrafi przyciągnąć uwagi. Równie słabo jest po stronie zła, co tym bardziej zaskakuje, ponieważ w rolę Mickey’ego Cohena wcielił się sam Sean Penn. Żydowski gangster w jego wykonaniu wydaje się zbyt przegięty i zdecydowanie nie pozostawia wrażenia człowieka, który mógłby zarządzać czymś więcej niż własną dupą (a już na pewno nie potężną organizacją władającą całym L.A.). Ekipa O’Mary nie wyróżnia się niczym na tle setek podobnych filmów. Warto zwrócić uwagę jedynie na Ryana Goslinga (Jerry), który całkiem nieźle prezentuje się w roli miejscowego dupcyngiera (bo jako ćma barowa się nie sprawdza wcale). Natomiast na drugim planie całkiem nieźle dawał sobie radę Sullivan Stapleton (Jack Whalen), ale ponieważ wybijał się znacznie ponad poziom filmu twórcy postawili zakończyć jego żywot. Pięknych kobiet niestety o wiele za mało. Emma Stone (Grace) nie stworzyła co prawda porywającej kreacji, niemniej nie miałem także ochoty wydłubać sobie oczu mikserem, gdy ją oglądałem na ekranie.
© 2012 Warner Bros. Ent. All Rights Reserved
Gdy "Gangster Squad" dobiegało wreszcie upragnionego końca ja coraz bardziej cieszyłem się, że będę mógł kompletnie pojechać dzieło Fleischera w recenzji. Jednakże tuż przed napisami końcowymi twórcy zaserwowali jeden z najgorszych tricków w historii: wyjątkowo marny voice-over w wykonaniu sierżanta O’Mary. Każde słowo tegoż żenującego, wypełnionego najtańszym patosem monologu sprawiało taką samą radość jak kij bilardowy wbity w oko. Przestrzegam zatem: jeśli nie oglądaliście jeszcze tego gunwa to wyłączcie zaraz po finałowym rozpierdolu. A może będzie nawet lepiej, jeśli nigdy nie włączycie tej jebanej abominacji, którą w Polszy opatrzono dodatkowo podtytułem "Pogromcy Mafii".
© 2012 Warner Bros. Ent. All Rights Reserved
Ocena: 3/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz