sobota, 16 maja 2015

"Jupiter Ascending"



Po ostatniej produkcji braci rodzeństwa Wachowskich miałem bardzo mieszane uczucia. Nie da się bowiem ukryć, że bezapelacyjnie monumentalny pod względem realizacyjnym "Cloud Atlas" wypełniony został kompletnie bełkotliwym przesłaniem, które wydatnie wpłynęło na ostateczną ocenę filmu. Dlatego też ze znaczną rezerwą podchodziłem do kolejnego przedsięwzięcia twórców legendarnego "Matrixa", które już na pierwszy rzut oka zapowiadało się jako kosmiczne Rivendell. "Jupiter Ascending", znane w Polszy jako "Jupiter: Intronizacja" (wyjątkowo tytuł przetłumaczony w miarę sensownie, aczkolwiek nie oddaje genialności oryginału) zapowiadał się jako epickie kino s-f z częściowo interesująca mnie obsadą (Mila Kunis – propsy za "That '70s Show" oraz Sean Bean). Przed seansem zadałem sobie właściwe tylko jedno pytanie: czy "Jupiter Ascending" zostanie dopisany do zaszczytnej listy produkcji, w których śmierć ponosi The Living Spoiler?
źródło: http://www.impawards.com
Na pierwszy rzut oka fabuła "Jupiter Ascending" może wydać się skomplikowana (ponoć scenariusz liczył aż 600 stron!). Niemniej, gdy zacznie się naprawdę ogarniać, co dokładnie dzieje się w filmie, to można wysnuć całkowicie przeciwstawną opinię. Jupiter Jones (Mila Kunis), leniwa i próżna córka rosyjskiej emigrantki, spełnia amerykański marzenie czyszcząc kible w Chicago wraz ze swoją liczną rodziną. Oczywiście, jak większość ludzkości, nasza bohaterka nie zdaje sobie sprawy, że Ziemia nie jest jedyną zamieszkaną planetą we wszechświecie. Okazuje się bowiem, że w pewnych kosmicznych kręgach Jupiter uznawana jest za kolejne wcielenie zamordowanej w tajemniczych okolicznościach głowy potężnego rodu Abrasax. Trójka dziedziców wszechmocnej rodziny rozpoczyna brutalną rywalizację o przejęcie opieki na młodą dziewczyną.
źródło: http://www.jupiterascending.com/
Nie da się ukryć, że "Jupiter Ascending" nie przyniesie chwały rodzeństwu Wachowskich. Kolejna produkcja mocno osadzona w realiach CGI wydaje się być raczej odpowiedzią na współczesne sukcesy Marvela niż autorskim podejściem do tematu. Co prawda znajdziemy kilka niepokojących motywów rodem z poważniejszego kina (m.in. poszczególne planety jako farmy, których jedynym zadaniem jest produkcja substancji przedłużającej życie wybranych; rozrośnięta ponad miarę biurokracja rodem z "Brazil" albo "Autostopem przez galaktykę"), ale gruncie rzeczy jest to czysty, efekciarski festyn, dodatkowo w nędznej kategorii PG-13. Wykreowanie w filmie uniwersum przypomina troszeczkę Diunę Franka Herberta, z tą różnicą, że potężne rody zamiast walczyć o melanż toczą boje o substancję zapewniającą wieczną młodość, a w roli arbitra nie występuje sprzedajny Imperator, lecz nieprzekupna Egida. Wszystko to wypadałoby nawet w miarę spoko, gdyby nie żenujące ziemskie motywy rodem z Marvela czy nawet serii "Transformers". Naprawdę nie rozumiem, w jaki sposób można zestawiać tak fascynujące kosmiczne uniwersum z totalną padaką rozgrywającą się na Ziemi. Rosyjski prolog opowieści to kompletna żenada, motyw z imigracyjnym kontenerem pomylono najwyraźniej z Chińczykami, a perypetie wielkiej rosyjskiej rodziny zamieszkującej Chicago (a czemuż nie brooklyńskie Brighton Beach?) są tak miałkie, że aż szkoda mi elektronicznych znaków, by je komentować.
źródło: http://www.jupiterascending.com/
Pod względem fabularnym w "Jupiter Ascending" wykorzystano wiele, naprawdę wiele, typowych dla tego rodzaju produkcji klisz, podlanych sosem CGI. Przygotujcie się zatem na oczywiste zdrady, przegięte do granic możliwości, a jednocześnie kompletnie bezsensowne pościgi, ratunek nadchodzący w ostatnich sekundach (wyraźnie nadużywany), nieuniknione wyczyny akrobatyczne rodem z gier komputerowych czy różnego rodzaju humanoidalne stwory – błękitny słonioczłek pilotujący krążownik Egidy to dla mnie o jeden krok za daleko. Aczkolwiek z drugiej strony trudno nie docenić momentami przepięknych efektów specjalnych. Z pewnością w tej kategorii przodują statki kosmiczne zanurzające się w gazowej atmosferze Jowisza, ich niezwykle oryginalne wystroje oraz znakomite napisy końcowe – rzadko zdarza się, abym obejrzał je do końca. Za wymienione wyżej rzeczy jestem skłonny podnieść ocenę końcową "Jupiter Ascending" o jedną gwiazdkę. Dodatkowo jako dużą zaletę filmu mogę wskazać wybitną ścieżkę dźwiękową, która zaskoczyła mnie totalnie swoją doskonałością – jakby to powiedział Bonus BGC: po prostu dobre w chuj.
źródło: http://www.jupiterascending.com/
I w zasadzie poprzedni akapit całkowicie wyczerpał dobre strony produkcji rodzeństwa Wachowskich. "Jupiter Ascending" pod względem aktorskim to bowiem najczarniejsza rozpacz. Chociaż Mila Kunis jest aktorką, którą wielce szanuję i lubię, to o Jupiter Jones w jej wykonaniu nie jestem w stanie napisać niczego dobrego. Przez cały seans wydawało mi się, że wypłata musiała nastąpić przed rozpoczęciem zdjęć i odtwórczyni głównej roli po prostu przestało zależeć, bo hajs się już zgadzał. Mila Kunis kompletnie przeszła obok roli, nie robiąc całkowicie nic, aby widzowie polubili Jupiter i zaczęli się interesować jej losem. Jakkolwiek może zabrzmieć to dziwnie to panna Kunis nawet nie biega i skacze wystarczająco przekonująco! Następna pozycja na liście hańby to Channing Tatum. Akurat w jego przypadku miałem niewielkie oczekiwania, ale tak fatalna stylówka (żenująca blond broda i doprawione, ogromne uszy) dodatkowo uwypukla jego aktorskie ułomności. Na drugim planie wieje nudą, praktycznie żadna kreacja nie daje się zapamiętać. Jedynym promyczkiem nadziei był dla mnie Eddie Redmayne (Balem Abrasax), ale tylko w momentach, gdy jego bohater epatował chłodem – histerycznie odpały całkowicie zniszczyły dobry wizerunek tej postaci. Na koniec warto odnotować występ The Living Spoiler, czyli Seana Beana. Niestety Stinger to generalnie mało interesująca postać: może przykuć uwagę jedynie z powodu pytania postanowionego we wstępie.
źródło: http://www.jupiterascending.com/
Mimo, że "Jupiter Ascending" trudno nazwać nawet solidnym filmem to jednak przejawiam dziwne przekonanie, że gdyby rodzeństwo Wachowskich zdecydowało się nakręcić kolejną część to chętnie bym ją obejrzał. Pomimo wielu ułomności nie sposób nie docenić pięknych efektów specjalnych oraz znakomitej ścieżki dźwiękowej. Szkoda jedynie, że scenariusz wypełniono niemal samymi kliszami, a cała obsada postanowiła solidarnie dać dupy. W podsumowaniu posłużmy się zatem banalnym stwierdzeniem: potencjał jakiś tam był, ale wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.
źródło: http://www.jupiterascending.com/
Ocena: 4/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz