Po ostatniej produkcji braci rodzeństwa Wachowskich miałem bardzo mieszane uczucia. Nie da się
bowiem ukryć, że bezapelacyjnie monumentalny pod względem realizacyjnym "Cloud Atlas" wypełniony został kompletnie bełkotliwym przesłaniem, które wydatnie
wpłynęło na ostateczną ocenę filmu. Dlatego też ze znaczną rezerwą podchodziłem
do kolejnego przedsięwzięcia twórców legendarnego "Matrixa", które już na pierwszy rzut oka
zapowiadało się jako kosmiczne Rivendell. "Jupiter Ascending", znane w Polszy jako "Jupiter: Intronizacja" (wyjątkowo
tytuł przetłumaczony w miarę sensownie, aczkolwiek nie oddaje genialności oryginału) zapowiadał się jako epickie kino s-f z
częściowo interesująca mnie obsadą (Mila Kunis – propsy za "That '70s Show"
oraz Sean Bean). Przed seansem zadałem sobie właściwe tylko jedno pytanie: czy "Jupiter Ascending" zostanie dopisany do zaszczytnej listy produkcji, w których
śmierć ponosi The Living Spoiler?
źródło: http://www.impawards.com |
Na pierwszy rzut oka fabuła "Jupiter Ascending" może wydać się skomplikowana (ponoć scenariusz liczył aż
600 stron!). Niemniej, gdy zacznie się naprawdę ogarniać, co dokładnie dzieje
się w filmie, to można wysnuć całkowicie przeciwstawną opinię. Jupiter Jones (Mila
Kunis), leniwa i próżna córka rosyjskiej emigrantki, spełnia amerykański
marzenie czyszcząc kible w Chicago wraz ze swoją liczną rodziną. Oczywiście,
jak większość ludzkości, nasza bohaterka nie zdaje sobie sprawy, że Ziemia nie
jest jedyną zamieszkaną planetą we wszechświecie. Okazuje się bowiem, że w
pewnych kosmicznych kręgach Jupiter uznawana jest za kolejne wcielenie
zamordowanej w tajemniczych okolicznościach głowy potężnego rodu Abrasax.
Trójka dziedziców wszechmocnej rodziny rozpoczyna brutalną rywalizację o
przejęcie opieki na młodą dziewczyną.
źródło: http://www.jupiterascending.com/ |
Nie da się ukryć, że "Jupiter
Ascending" nie przyniesie chwały rodzeństwu Wachowskich. Kolejna produkcja
mocno osadzona w realiach CGI wydaje się być raczej odpowiedzią na współczesne
sukcesy Marvela niż autorskim podejściem do tematu. Co prawda znajdziemy kilka
niepokojących motywów rodem z poważniejszego kina (m.in. poszczególne planety
jako farmy, których jedynym zadaniem jest produkcja substancji przedłużającej
życie wybranych; rozrośnięta ponad miarę biurokracja rodem z "Brazil" albo "Autostopem przez galaktykę"), ale gruncie rzeczy jest to czysty, efekciarski
festyn, dodatkowo w nędznej kategorii PG-13. Wykreowanie w filmie uniwersum
przypomina troszeczkę Diunę Franka
Herberta, z tą różnicą, że potężne rody zamiast walczyć o melanż toczą boje o substancję zapewniającą wieczną młodość, a w
roli arbitra nie występuje sprzedajny Imperator, lecz nieprzekupna Egida. Wszystko
to wypadałoby nawet w miarę spoko, gdyby nie żenujące ziemskie motywy rodem z Marvela
czy nawet serii "Transformers". Naprawdę nie rozumiem, w jaki sposób można
zestawiać tak fascynujące kosmiczne uniwersum z totalną padaką rozgrywającą się
na Ziemi. Rosyjski prolog opowieści to kompletna żenada, motyw z imigracyjnym kontenerem pomylono najwyraźniej z Chińczykami, a perypetie wielkiej rosyjskiej rodziny
zamieszkującej Chicago (a czemuż nie brooklyńskie Brighton Beach?) są tak
miałkie, że aż szkoda mi elektronicznych znaków, by je komentować.
źródło: http://www.jupiterascending.com/ |
Pod względem fabularnym w "Jupiter Ascending" wykorzystano wiele, naprawdę wiele, typowych dla tego
rodzaju produkcji klisz, podlanych sosem CGI. Przygotujcie się zatem na oczywiste
zdrady, przegięte do granic możliwości, a jednocześnie kompletnie bezsensowne pościgi, ratunek
nadchodzący w ostatnich sekundach (wyraźnie nadużywany), nieuniknione wyczyny
akrobatyczne rodem z gier komputerowych czy różnego rodzaju humanoidalne stwory
– błękitny słonioczłek pilotujący krążownik Egidy to dla mnie o jeden krok
za daleko. Aczkolwiek z drugiej strony trudno nie docenić momentami
przepięknych efektów specjalnych. Z pewnością w tej kategorii przodują statki
kosmiczne zanurzające się w gazowej atmosferze Jowisza, ich niezwykle oryginalne
wystroje oraz znakomite napisy końcowe – rzadko zdarza się, abym obejrzał je do
końca. Za wymienione wyżej rzeczy jestem skłonny podnieść ocenę końcową "Jupiter Ascending" o jedną gwiazdkę. Dodatkowo jako dużą zaletę filmu mogę
wskazać wybitną ścieżkę dźwiękową, która zaskoczyła mnie totalnie swoją
doskonałością – jakby to powiedział Bonus BGC: po prostu dobre w chuj.
źródło: http://www.jupiterascending.com/ |
I w zasadzie poprzedni akapit
całkowicie wyczerpał dobre strony produkcji rodzeństwa Wachowskich. "Jupiter
Ascending" pod względem aktorskim to bowiem najczarniejsza rozpacz. Chociaż
Mila Kunis jest aktorką, którą wielce szanuję i lubię, to o Jupiter Jones w jej
wykonaniu nie jestem w stanie napisać niczego dobrego. Przez cały seans
wydawało mi się, że wypłata musiała nastąpić przed rozpoczęciem zdjęć i
odtwórczyni głównej roli po prostu przestało zależeć, bo hajs się już zgadzał. Mila
Kunis kompletnie przeszła obok roli, nie robiąc całkowicie nic, aby widzowie
polubili Jupiter i zaczęli się interesować jej losem. Jakkolwiek może zabrzmieć
to dziwnie to panna Kunis nawet nie biega i skacze wystarczająco przekonująco! Następna
pozycja na liście hańby to Channing Tatum. Akurat w jego przypadku miałem
niewielkie oczekiwania, ale tak fatalna stylówka (żenująca blond broda i doprawione,
ogromne uszy) dodatkowo uwypukla jego aktorskie ułomności. Na drugim planie
wieje nudą, praktycznie żadna kreacja nie daje się zapamiętać. Jedynym
promyczkiem nadziei był dla mnie Eddie Redmayne (Balem Abrasax), ale tylko w
momentach, gdy jego bohater epatował chłodem – histerycznie odpały całkowicie
zniszczyły dobry wizerunek tej postaci. Na koniec warto odnotować występ The Living Spoiler, czyli Seana Beana.
Niestety Stinger to generalnie mało interesująca postać: może przykuć uwagę
jedynie z powodu pytania postanowionego we wstępie.
źródło: http://www.jupiterascending.com/ |
Mimo, że "Jupiter Ascending"
trudno nazwać nawet solidnym filmem to jednak przejawiam dziwne przekonanie, że
gdyby rodzeństwo Wachowskich zdecydowało się nakręcić kolejną część to chętnie
bym ją obejrzał. Pomimo wielu ułomności nie sposób nie docenić pięknych efektów
specjalnych oraz znakomitej ścieżki dźwiękowej. Szkoda jedynie, że scenariusz
wypełniono niemal samymi kliszami, a cała obsada postanowiła solidarnie dać
dupy. W podsumowaniu posłużmy się zatem banalnym stwierdzeniem: potencjał jakiś
tam był, ale wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.
źródło: http://www.jupiterascending.com/ |
Ocena: 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz