"Veronica Mars" to jeden z moich
ulubionych seriali. Idealnie zbalansowane połączenie kalifornijskiego stylu
życia, przepychu 09ners, biedy Latynosów i białych śmieci oraz zaskakujących
niekiedy historii kryminalnych. Dzieło Roba Thomasa porwało mnie od pierwszego
odcinka. Pod względem poziomu poszczególnych sezonów "Veronicę Mars" należy z
pewnością zaliczyć do kategorii najbardziej wyrównanych. W dzisiejszych czasach
jest to naprawdę spore osiągnięcie. Z jednej strony każdy pragnie, aby jego
ukochany serial trwał w nieskończoność, ale z drugiej strony patrząc obecnie na
casus "True Blood" zdecydowanie wolałbym, aby serial zakończył się po piątej
serii. Dlatego też, gdy podjęto decyzję o zamknięciu "Veronici Mars" po trzech
sezonach potrafiłem się wziąć w garść i zrozumieć tę decyzję. Dzięki temu nie
doszło do pohańbienia bohaterów, a ja do dzisiaj wspominam serial jako
znakomitą rozrywkę i wzór do naśladowania pod względem popkulturowych odwołań. Niemniej
fani w USA nie pogodzili się tak łatwo z kancelacją. Dzięki sporemu poparciu
dla projektu oraz platformie Kickstater Rob Thomas zdołał uciułać budżet na
film, będący swoistym epilogiem serialu. A więc, drodzy Panie i Panowie, przed
Wami "Veronica Mars: The Movie"!
źródło: http://www.impawards.com |
"Veronica Mars" rozgrywa się w
mniej więcej dekadę po wydarzeniach z trzeciego sezonu serialu. Wbrew
oczekiwaniom, wyrwawszy się wreszcie z Neptune, Veronica (Kristen Bell) nie
wybrała kariery w Quantico, lecz postawiła na prawo w Stanford. Będąc u progu
poważnej kariery była detektyw stara się o pracę w największych kancelariach
prawniczych Nowego Jorku. Jednakże wkrótce nadarza się okazja do powrotu do
rodzinnej Kalifornii. Sławna piosenkarka zostaje zamordowana, a podejrzenie
pada oczywiście na jej chłopaka bananowca Logana (Jason Dohring). Z uwagi na
starą znajomość serialowy bad boy
prosi Veronicę o pomoc w wyborze adwokata. Ale jak wiemy nałóg to nałóg, a
starego psa trudno nauczyć nowych sztuczek.
źródło: http://theveronicamarsmovie.com |
Na początek pragnę pozdrowić
fakolcami polskich dystrybutorów. Dedykuję Wam scenę z "The Wire", w której Rawls rozmawiając z McNulty'm mówi: You see these, McNulty? These are for you McNulty. Żaden z tychże ograniczonych
intelektualnie pacyfonów nie zdecydował się wprowadzić filmu do polskich kin.
Brawo, bardzo odważna i rozsądna decyzja! Z uwagi na to, że "Veronica Mars" nie
śmigała w kinoplebsach nikomu nie chciało się nawet zrobić napisów. Ale dość
już żalów i hejtów! Oglądając "Veronicę Mars" poczułem się tak, jakbym spotkał starych, dobrych znajomych,
których nie widziałem od wielu lat. Z pewnością twórcom należą się ogromne
brawa za zebranie niemal całej serialowej ekipy w oryginalnym składzie po tylu latach.
Za fabułę już mniejsze, ponieważ mając tyle lat na dopracowanie scenariusza Rob
Thomas i Diane Ruggerio mogli wysmażyć coś naprawdę wyjątkowego. Pod tym
względem można raczej odczuć poziom intrygi z randomowego odcinka i w pewnych względach oczywiste zagrania pod
publikę. Za najlepszy przykład może posłużyć ostateczne rozwiązanie trójkąta
miłosnego Veronica – Logan – Piz, które w filmie kompletnie utraciło serialową
głębię. Również prawnicza kariera panny Mars wydawała mi się wymyślona z deczka
na siłę. Rozumiem, że Rob Thomas mógł się wkurwić, gdy po zapowiedziach
czwartego sezonu podjęto decyzję o zakończeniu serialu, ale jakoś trudno mi
uwierzyć by Veronica mogła wybrać Stanford zamiast Quantico.
źródło: http://theveronicamarsmovie.com |
Nie zrozumcie mnie przy tym
opacznie. "Veronica Mars" bardzo mi się podobała, niemniej jako die hard fan serialu mam obowiązek
wytknąć pewne szczegóły, które nie przypadły mi do gustu. Powrót do słonecznej
Kalifornii przyniósł tak naprawdę multum radości. Usłyszeć ponownie piosenkę We Used to Be Friends, która była
motywem przewodnim serialu, to zaiste wspaniałe uczucie. Jeszcze lepiej poczułem
się oglądając na ekranie tak znakomitych bohaterów. W mojej nieskromnej opinii
postać Veronici Mars to życiowa rola Kristen Bell. Niezwykle inteligenta,
zabawna, ciężko doświadczona przez życie dziewczyna-detektyw zawsze będzie mi
się kojarzyć z tą uroczą amerykańską aktorką. Podobnie w przypadku Jasona
Dohringa, wcielającego się w Logana Echollsa, bad boya bananowca. Zarówno w serialu, jak i w filmie, między
dwójką głównych wykonawców zaistniała najprawdziwsza ekranowa chemia, dzięki
czemu z przyjemnością ogląda się ich razem. Na drugim planie zawsze było
znakomicie i nie inaczej jest w kinowej wersji. Jak zawsze świetni Enrico
Colantoni (Keith Mars), Percy Daggs III (Wallace) czy choćby Tina Majorino
(Mac) znacząco podnoszą poziom produkcji Roba Thomasa. Z postaci drugoplanowych
zawsze najbardziej lubiłem dwóch zawodników. Pierwszy z nich to oczywiście
przywódca lokalnego latynoskiego gangu motocyklowego – Weevil. Znakomita rola
Francisa Capry, aktora, który ma w dorobku choćby doskonałe "Prawo Bronxu". Druga
postać, którą zawsze darzyłem prawdziwą sympatią (i to może być zaskoczenie),
to Dick Casablancas. Ryan Hansen stworzył wyborną kreację, odpychającego na
pierwszy rzut oka, bananowca dupcyngiera.
Niemniej w swej istocie jest to postać doskonała i totalnie bezbłędna. Fajnie
było zobaczyć także Darrana Norrisa (Cliff), którego w serialu zawsze
odczuwałem spory niedosyt. Bardzo szkoda natomiast, że w filmie nie pojawia się
Amanda Seyfried, aczkolwiek mam świadomość jak trudno byłoby sensownie
uzasadnić jej występ. Chociaż w serialowej "Veronice Mars" była już tylko
wspomnieniem, to jednak dysponowała magnetyczną siłą przyciągania.
źródło: http://theveronicamarsmovie.com |
"Veronica Mars" to niezwykle
sympatyczny film, aczkolwiek przeznaczony raczej dla fanów serialu, którzy będą
potrafili wyłapać wszystkie smaczki i nawiązania. Dla zwykłych śmiertelników, którzy nie są jeszcze godni określać się zaszczytnym mianem marshmallow,
mam zatem prostą radę: napierdalać trzy sezony serialu i dopiero zabierać się
za wersję kinową! Rob Thomas wraz ze swoją wierną ekipą nakręcił godny epilog
do wspaniałego serialu i muszę przyznać, że oglądałem to z najprawdziwszą
przyjemnością. Na sam koniec oczywiście w oku pojawiła się łezka, iż jest to
już true death. Zarówno serialowa,
jak i kinowa, "Veronica Mars" zawsze będzie kojarzyć mi się z rozrywką na
najwyższym poziomie i słoneczną Kalifornią. Zatem nie ma lipy i California Love!
źródło: http://theveronicamarsmovie.com |
Ocena: 7/10.