wtorek, 30 kwietnia 2019

"Big Little Lies" (sezon 1, 2017)


I love my grudges. I tend to them like little pets.

Po niedawnej recenzji trzeciego sezonu "True Detective" postanowiłem jeszcze na chwilę pozostać w świecie seriali (i akurat nie chodzi mi o ten dwutygodnik), a dokładniej produkcji sygnowanych logiem HBO. Dzisiaj na warsztat trafił serial, o którym słyszałem naprawdę wiele dobrego, a ponieważ akcję osadzono w kalifornijskich krajobrazach okolic Monterey (a przecież wielokrotnie już sławiłem tutaj uroki Złotego Stanu), nie mogłem sobie po prostu odmówić przyjemności. Dodatkowo "Big Little Lies" (w Polszy znane pod wyjątkowo zgrabnie przetłumaczonym tytułem "Wielkie kłamstewka"), ponieważ to właśnie o nich mowa, zebrały naprawdę znakomitą obsadę: Nicole Kidman, Reese Witherspoon, Laura Dern, czy choćby prawdziwy weteran produkcji HBO ("Generation Kill", "True Blood") Alexander Skarsgård. Z powodu rychło zbliżającej się premiery drugiego sezonu zapowiedzianej na 9 czerwca 2019 roku, postanowiłem napisać parę słów o "Wielkich kłamstewkach", żywiąc nadzieję, że jeśli jeszcze nie widzieliście serialu HBO to uda mi się Was zachęcić do jego obejrzenia. Warto dodać, że "Big Little Lies" powstało na podstawie bestsellerowej powieści autorstwa australijskiej pisarki Liane Moriarty wydanej w 2014 roku pod tym samym tytułem. Uprzedzając fakty pierwszy sezon wyczerpał fabularny materiał z książkowego pierwowzoru, ale po ogromnym sukcesie serialu autorka stworzyła krótki tekst przedstawiający dalsze losy bohaterów (podobno nie zostanie opublikowany w formie książki, ale to przecież nigdy nie jest pewne).
© 2019 Home Box Office Inc.
Do pięknie położonego na Oceanem Spokojnym Monterey sprowadza się niezbyt zamożna i srogo doświadczona przez życie księgowa Jane Chapman (Shailene Woodley). Jej małoletni syn Ziggy (Iain Armitage), którego ojca nawet nie zna, rozpoczyna naukę w miejscowej szkole podstawowej. Jednakże już pierwszego dnia chłopiec zostaje oskarżony o napaść na koleżankę z klasy, Amabellę (Ivy George). Co gorsze matką dziewczynki okazuje się niezwykle zamożna, wyjątkowo przewrażliwiona i mająca ambicję rządzenia miastem Renata Klein (Laura Dern). W tej jakże niewesołej sytuacji z nieoczekiwaną pomocą Jane przychodzi lokalna oponentka Renaty, Madeline Mackenzie (Reese Whiterspoon), która wciąga do gry również swoją bliską przyjaciółkę, byłą prawniczkę Celeste Wright (Nicole Kidman). Powstały w ten sposób kobiecy triumwirat rozpoczyna obyczajowo-edukacyjną batalię z frakcją Renaty, zmagając się jednocześnie z wieloma problemami natury osobistej.
© 2019 Home Box Office Inc.
Nie spodziewałem się, że serial przeważnie obyczajowy z lekkim wątkiem kryminalnym może dysponować tak silnym magnetyzmem, który wręcz przymusza widza do obejrzenia kolejnego odcinka. David E. Kelly, który stworzył tę produkcję, wykonał kawał znakomitej i przede wszystkim bezbłędnej roboty. Przeniesienie akcji książkowego pierwowzoru z Sydney do Monterey okazało się strzałem w dziesiątkę choćby już pod względem wyjątkowo pięknych krajobrazów i widać to od pierwszych sekund projekcji. Zwróćcie uwagę na jedną z najlepszych czołówek ostatnich lat, chociaż jej opis może wydawać się na pozór nieszczególnie interesujący. Cóż może być ciekawego w matkach wiozących dzieci do szkoły, wygłupiających się przed kamerą dzieciakach czy też pozujących bezpośrednio do widza kobiet przebranych za różne wersje Audrey Hepburn? Jak się okazuje WSZYSTKO, jeżeli przypadkiem zostało to nakręcone na epickiej szosie nad wybrzeżem Pacyfiku, a całość uzupełnia znakomita piosenka Cold Little Heart Michaela Kiwanuka. O Monterey mógłbym napisać osobny tekst, ale mam jedynie nadzieję, że będzie mi dane pojawić się pewnego pięknego dnia w tym kalifornijskim mieście i zostać tam na dłużej. Wracając do tematu w tym wątku warto także zwrócić uwagę na epickie rezydencje naszych bohaterów (sorry Jane, ale ten temat, akurat nie dotyczy ciebie), położone w większości bezpośrednio nad brzegiem oceanu. I chuj z zarzutami, że to czysty amerykański high life, do tego trzeba dążyć i tak właśnie trzeba żyć! Z mojego skromnego życiowego doświadczenia wiem, że nic nie uspokaja tak dobrze jak delektowanie się winem na plaży wsłuchując się w szum oceanu (sprawdziłem w portugalskim Miramar – swoją drogą też piękne miejsce do życia).
© 2019 Home Box Office Inc.
"Big Little Lies" jest świetnie prowadzone pod względem fabularnym. Wątek kryminalny pojawiający się od samego początku wzbudza wyjątkowe zainteresowanie, ponieważ wiemy, że coś się stało, ale tak naprawdę nie wiadomo o co dokładnie chodzi.  Zajebiste jest również to, że mimo, iż serial został początkowo zakontraktowany na klasyczne osiem odcinków, to gdy twórcy uświadomili sobie, że wystarczy siedem, nikt nie wpadł na pomysł rozcieńczenia fabularnego w dodatkowych odcinku, przez co „Big Little Lies” w ogóle nie tracą na intensywności. Mimo, że zdecydowania większość bohaterek zalicza się do wspomnianego high life, to jednak można odnieść wrażenie, że mimo wraz z rosnącym stanem konta nie były w stanie uwolnić się od przyziemnych problemów trapiących wielu z nas. Nadopiekuńczość przeradzająca się w obsesję, bolesne kłótnie z buntującą się nastoletnią córką, przemoc domowa czy niewierność małżeńska nie są przecież zjawiskami nie z tej ziemi. A dostajemy również wątek Madeline walczącej o wolność słowa poprzez wystawienie kontrowersyjnej sztuki w miejskim teatrze. Cóż można więcej dodać – ogląda się to wszystko po prostu znakomicie!
© 2019 Home Box Office Inc.
Aktorstwo – tu kurwa nie ma miejsca na słabe występy. Jak dla mnie "Big Little Lies" kompletnie zawłaszczyła Reese Witherspoon. Choć w pierwszej chwili Madeline może być odbierana jako typowa blond-idiotka, to jednak z czasem stała się chyba moją ulubioną postacią w całym serialu. Reese Witherspoon pokazała pełnię warsztatu tworząc tak skomplikowaną bohaterkę, trapioną przez wiele różnorodnych problemów – ode mnie dostaje najwyższe uznanie za ten niezapomniany występ. Również reszta kobiecego triumwiratu wypada bardzo dobrze na ekranie – oklaski dla Nicole Kidman oraz Shailene Woodley. Na szczęście nie jest to film Marvela, więc na pochwały zasłużyła także Laura Dern, wcielająca się w serialową antagonistkę. Opis aktorstwa rozpoczął się zdecydowanie od mocnego feministycznego uderzenia, ale chociaż panowie są lekko zmarginalizowani, to jednak również należy docenić ich wkład. Alexander Skarsgård imponuje zimną, wyrachowaną brutalnością, Adam Scott (Ed Mackenzie) ciepłem i oddaniem, a Jeffrey Nordling (Gordon Klein) cierpliwością do znoszenia absurdalnych humorów małżonki. Kiedyś bardzo często mówiło się, że ogromną bolączką polskich filmów i seriali są występy dziecięce (vide małoletnia Ciri w "Wiedźminie"). To zobaczcie sobie jak amerykańskie dzieci świetnie grają – jedną z fajniejszych postaci jest przebojowa córka Madeline, Chloe, w którą wcieliła się Darby Camp. Warto także docenić Ivy George oraz Iaina Armitage’a.
© 2019 Home Box Office Inc.
"Big Little Lies" to dla mnie serial kompletny. Znakomity klimat, wciągająca fabuła oraz bezbłędne aktorstwo dostarczyły mi wyjątkowych wrażeń, których nie doświadczałem od dawna. Przygnębienie po słabym oscarowym roku poszło w zapomnienie w jednej chwili. Z jednej strony chciałbym, żeby "Wielkie kłamstewka" zakończyły się po jednym sezonie, zapisując się złotymi zgłoskami w moich wspomnieniach, ale z drugiej niezwykle ciężko oprzeć się pokusie powrotu do Monterey…
© 2019 Home Box Office Inc.
Ocena: 10/10.

środa, 24 kwietnia 2019

"True Detective" (sezon 3, 2019)


You ever been somewhere you couldn't leave, and you couldn't stay, 
both at the same time?

Im dalej od tegorocznych Oscarów, tym bardziej wydają mi się słabe, więc na jakiś czas postanowiłem poświęcić się nadrabianiu serialowych zaległości. Parę ładnych lat upłynęło nim twórcy "True Detective" podnieśli się po totalnej klęsce drugiego sezonu. Kompletne, lecz jednocześnie wyjątkowo odważne, odejście od stylistyki i klimatu z premierowej odsłony wzbudziło tak wiele negatywnych emocji, że miałem spore wątpliwości czy kiedykolwiek projekt zostanie jeszcze wznowiony. No, ale minęło trochę czasu, widownia pewnie zapomniała grzechy przeszłości, a hajs się musi zgadzać się czemu nie. Do trzeciej odsłony serialu twórcy przygotowywali się naprawdę na grubo. Wystarczy choćby wspomnieć, że angaż do głównej roli otrzymał Mahershala Ali, który po tegorocznej gali przygarnął już drugiego Oscara (tym razem za występ w recenzowanym niedawno "Green Book"). A dodatkowo akcję osadzono w niezwykłym, specyficznym miejscu. Płaskowyż Ozark to kraina obejmująca obszary leżące w czterech stanach: Missouri, Arkansas, Oklahoma oraz Kansas. Obszar pod wieloma względami (m.in. etnicznym, kulturowym) wyraźnie wyróżnia się na tle pozostałych regionów w USA. Niemniej w trzecim sezonie "True Detective" ograniczono się jedynie do części Ozark leżącej w stanie Arkansas. Wydawało się zatem, że wszystko idzie wręcz znakomicie i ręce same będą się składać do oklasków.
© 2019 Home Box Office Inc.
Akcja trzeciej odsłony "True Detective" rozpoczyna się w 1980 roku. Wyraźnie znudzeni pracą detektywi stanowej policji z Arkansas Wayne Hays (Mahershala Ali) i Roland West (Stephen Dorff) otrzymują sprawę tajemniczego zaginięcia dwójki dzieci Toma (Scoot McNairy) oraz Lucy (Mamie Gummer) Purcell. Dzieciaki, wybrawszy się na rowerową przejażdżkę po okolicznych lasach, nie wróciły nigdy do domu. Śledztwo od samego początku wydaje się być czymś więcej niż tylko prostą sprawą dotyczącą zaginięcia, a aktywny udział miejscowych notabli oraz władz stanowych nie pomaga funkcjonariuszom w wyjaśnieniu tajemnicy. Już z pierwszego odcinka dowiadujemy się, że nie wszystko w 1980 roku poszło tak jak powinno, gdyż akcja płynnie przenosi się także do roku 1990, gdy wznowiono zamknięte śledztwo oraz do 2015, w którym sędziwy i miewający poważne problemy z pamięcią detektyw Hays udziela wywiadu telewizyjnej dziennikarce śledczej.
© 2019 Home Box Office Inc.
Czołówka została konsekwentnie utrzymana w dotychczasowym stylu, niemniej z przykrością muszę zawiadomić, że wykorzystana tym razem piosenka Death Letter wykonywana przez Cassandrę Wilson zrobiła na mnie dosyć średnie wrażenie. W efekcie postanowiłem ją umieścić na trzecim miejscu w moim prywatnym rankingu (króluje oczywiście Nevermind Leonarda Cohena z drugiej odsłony). Utwór co prawda dobrze wpisuje się w nieśpieszny klimat sezonu, ale zdecydowanie brakuje mu wyrazistości i trochę bardziej kojarzy mi się z Głębokim Południem niż z płaskowyżem Ozark. Już na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że twórcy "True Detective" wyraźnie pragnęli zapomnieć o drugim sezonie i postanowili stworzyć coś przypominającego klimatem premierową odsłonę serii. Jeśli zwrócimy baczną uwagę na początkowe śledztwo z 1980 roku to można odnieść niezwykle mocne wrażenie, że słomiane laleczki przypominają analogiczne artefakty z Luizjany i wszystko będzie rozgrywać się wokół jakiegoś mistycznego, brutalnego obrządku polegającego na składaniu dzieci w ofierze starym bogom, ewentualnie pedofilii. Co więcej twórcy serialu postanowili stworzyć coś w rodzaju uniwersum "True Detective", ponieważ w jednym z odcinków pojawiają się informacje o finale pierwszego sezonu (widocznie drugi pozostanie szczelnie przykryty całunem milczenia).
© 2019 Home Box Office Inc.
W tym miejscu muszę przyznać, że trzeci sezon "True Detective" ogląda się naprawdę świetnie (klimat, klimat, klimat), a jednocześnie jest przy tym wyjątkowo wciągający. Przy okazji finałowego odcinku zaistniał nawet poważny spór z Grażką dotyczący terminu seansu, który mógł skutkować spóźnieniem na wyjątkowo ważny mecz Garbarni Kraków (niestety znowu wpierdol, wracamy na Ludwinów). Cały sezon składający się z ośmiu odcinków udało się nam obejrzeć na przestrzeni mniej więcej 24 godzin. Pod tym względem produkcja HBO jest niezwykle udana i gdyby mieć wystarczająco dużo czasu, można by obejrzeć cały sezon za jednym posiedzeniem. Realizacyjnie jest to po prostu majstersztyk – piękne, klimatyczne zdjęcia, podkreślone fajną ścieżką dźwiękową oraz świetne kreacje aktorskie tworzą po prostu niesamowite wrażenia. Właśnie tak trzeba kręcić seriale – HBO po raz kolejny zaprezentowało naprawdę wysoki poziom. Ponadto "True Detective" dobrze oddaje rzeczywiste aspekty policyjnej roboty: wieloaspektowe tropy, poszlaki, niezakończone wątki, znikający podejrzani, naciski na szybkie zakończenie śledztwa ze strony przełożonych i władz stanowych czy psychologiczne rozterki bohaterów. Na ogromny plus zasługuje również znakomita charakteryzacja bohaterów – przedstawić tak odmiennie postacie grane przez tych samych aktorów w różnych planach czasowych to prawdziwa sztuka. Warto również docenić jedną z nielicznych sekwencji prawdziwej akcji w całej serii – tym razem wygląda jak przejmujące i gorzkie nawiązanie do pierwszego Rambo.
© 2019 Home Box Office Inc.
Ale czy naprawdę jest aż tak wspaniale? Osobiście, nie ujmując niczego, odbieram trzeci sezon jako bardzo zachowawcze zagranie ze strony twórców wobec widowni. Chcieliśmy zrobić coś w innym stylu (drugi sezon), nie wyszło kompletnie, więc teraz dostaniecie coś na co czekacie i co kochacie. Jakkolwiek by jechać po drugim sezonie, to nie sposób nie docenić odwagi zrobienia czegoś kompletnie innego. W tym przypadku odnoszę wrażenie mocnej wtórności i typowego zagrania pod publiczkę. Para głównych bohaterów pod wieloma względami przypomina Rusta i Marty’ego, otrzymujemy podobny klimat oraz po raz kolejny do śledztwa mieszają się czynniki lokalnej, można by powiedzieć nawet skorumpowanej władzy, które utrudniają jego rozwiązanie (jak w niesławnym drugim sezonie). Przy opisie poszczególnych postaci napiszę trochę więcej, ale już teraz muszę stwierdzić, że w serialu zdecydowanie brakuje wyrazistości i poglądów filozoficznych w stylu Rusta Cohle'a. Jeśli chodzi o poszczególne linie czasowe to zdecydowanie najbardziej pod względem fabularno-klimatycznym podobała mi się pierwsza. Ze środkowej mam chyba najmniej wspomnień, a trzecia z powodu problemów z pamięcią Haysa wydaje się przytłaczająco przygnębiająca. Finał delikatnie mnie rozczarował, a zważywszy że wyjaśnienie sprawy zajęło aż 35 lat to może jednak bohaterowie nie byli takimi zajebistymi detektywami (poraża w szczególności ignorancja Haysa, który nie chciało się przeczytać pewnej książki).
© 2019 Home Box Office Inc.
O ile w przypadku zdecydowanej większości bohaterów ze wszystkich trzech sezonów wiem o co mniej więcej jakie mają plany i ambicje, o tyle przypadek Wayne'a Haysa zaliczam do grupy o chuj ci chodzi człowieku? (z chłodnymi pozdrowieniami dla Woodrugha i Bezzerides). Weteran wojny wietnamskiej nabył niezwykłą umiejętność wkurwiania wszystkich dookoła: regularnie wkurwia żonę, partnera z policji, a przede wszystkim przełożonych. Knąbrność, tendencje do strzelania fochów oraz kompletnie nieuzasadniona kłótliwość zdecydowanie wyróżniają postać graną przez Ali’ego na tle innych bohaterów. Jednocześnie Hays charakteryzuje się najbardziej złożoną psychiką w serialu. Wyrwawszy się z totalnej biedy dzieciństwa do koszmaru wojny w Wietnamie, który odcisnął wyraźnie negatywne piętno na jego duszy, Wayne z bezmyślnym uporem prze do rozwiązania śledztwa, znosząc po drodze mniej lub bardziej subtelne rasistowskie docinki (a akcja rozgrywa się przecież znacznie później niż oscarowy "Green Book"). Naprawdę ciężko polubić tak trudny charakter, ale wręcz wypada szanować go za konsekwencję i poświęcenie sprawie, do których można dorzucić autentyczne współczucie z powodu problemów z pamięcią i halucynacji z najpóźniejszej linii czasowej. Mahershala Ali spisał się jak zwykle znakomicie, bezbłędnie oddając emocje targające swoich bohaterem oraz stan permanentnego wkurwienia na cały świat.
© 2019 Home Box Office Inc.
Stephen Dorff wcielił się natomiast w o wiele bardziej sympatyczną i przystępną połówkę policyjnego duetu. Roland West jawi się bowiem jako bardziej ludzki, zabawniejszy, a przede wszystkim lżejszy w odbiorze kobieciarz. Swoją drogą twórcy zdecydowanie bardziej starali się nakreślić skomplikowany portret psychologiczny Haysa zapominając trochę skupić się na jego partnerze oraz ich wzajemnych stosunkach. Niemniej jest to również świetnie zagrana postać, dysponująca dosyć ciekawą relacją z ojcem zaginionych dzieciaków. Zresztą oboje rodzice to znakomicie zagrane role, które wyjątkowo mocno zapadają w pamięć. Zarówno Scoot McNairy, jak i Mamie Gummer, wznieśli się na wyżyny swoich możliwości, tworząc przejmujące kreacje. Jednakże moim osobistym faworytem z drugiego planu pozostaje Michael Graziadei, wcielający się w kuzyna Lucy, Dana O'Briena. Momentami wręcz odrażający, ale dysponujący jakimś urokiem bad boya bohater zrobił na mnie spore wrażenie. Z ważniejszych występów warto również wspomnieć o fajnej i bardzo ciepłej roli Carmen Ejogo (Amelia Reardon), przygnębiającym występie Rhys Wakefield (Freddy Burns), któremu śledztwo zamieniło życie w gówno, czy też o Michaelu Greyeyesie, który brawurowo zagrał kolejnego wietnamskiego weterana z uszkodzoną psychiką, Bretta Woodyarda. Do całej układanki średnio pasuje mi jedynie Ray Fisher, wcielający się w już dorosłego syna Haysa, Henry’ego.
© 2019 Home Box Office Inc.
Wydaje mi się, że do dzisiaj mam problem z oceną trzeciego sezonu "True Detective". Pod wieloma względami udało się stworzyć świetny klimat wyraźnie inspirowany pierwszą odsłoną serialu, ale sam finał pozostawił u mnie bardzo duży niedosyt. Pod względem konstrukcji czasowej pierwszy wątek wydaje mi się zrealizowany najlepiej, a im bliżej współczesności, tym gorzej. Wielkim plus stanowi natomiast świetne aktorstwo oraz mnogość znakomitych postaci drugoplanowych. Podsumowując muszę zatem stwierdzić, że sezon trzeci z pewnością nie przeskoczył jakością oryginału, ale był zdecydowanie lepszy niż odważna w formie, acz kompletnie nieudana druga odsłona. Za tę serię przepraszać nie trzeba.
© 2019 Home Box Office Inc.
Ocena: 7/10.

Recenzje pozostałych sezonów poniżej: