wtorek, 14 marca 2017

"Doctor Strange" (2016)



We never lose our demons, we only learn to live above them.

Dzisiaj co prawda postanowiłem na chwilę wypaść z głównego nurtu tegorocznych Oscarów i skupić się na reprezentancie kina czysto rozrywkowego, pozbawionego większej ambicji. Niemniej, gwoli sprawiedliwości, muszę zaznaczyć, że także "Doctor Strange" miał szansę na wygranie jednej statuetki w kategorii najlepsze efekty wizualne (czy jak ktoś woli Best Achievement in Visual Effects), aczkolwiek przegrał z kolejną wersją "Księgi Dżungli". Przyznam szczerze, że, tak jak w większości przypadków dotyczących produkcji sygnowanych logiem Marvela czy DC Comics, nie miałem okazji zapoznać się z komiksową serią stanowiącą kanwę dla filmu (autorami pierwowzoru z 1963 roku są Stan Lee oraz Steve Ditko). Jakoś bardzo mi nie po drodze z komiksami o superbohaterach – chociaż muszę przyznać, że ostatnio zrobiłem wyjątek dla Watchmen, aczkolwiek pod tym i wieloma względami jest to wręcz unikalny przypadek. Reżyser Scott Derrickson kojarzy mi się natomiast jedynie z bardzo miałkim "The Day the Earth Stood Still" z 2008 roku, w którym nad wyraz drewnianym aktorstwem popisał się Keanu Reeves.
źródło: http://www.impawards.com
Dr Stephen Strange (Benedict Cumberbatch) to światowej sławy neurochirurg, cechujący się ponadto ponadprzeciętną inteligencją. Co prawda w uniwersum Marvela pojawiło się już kilku podobnych geniuszy, niemniej nasz bohater wyróżnia się na ich tle kompletnym brakiem empatii, totalnym zadufaniem we własne umiejętności oraz po prostu byciem kutasem dla swoich współpracowników. W trakcie brawurowo lekkomyślnej jazdy sportowym samochodem (dodajmy, że hajs się zgadza bardziej niż powinien), Strange ma wypadek, przez który traci swoje niezwykłe zdolności manualne. Podczas żmudnej rehabilitacji wybitny lekarz powoli żegna się z myślą, że konwencjonalne metody pozwolą odzyskać mu pełnię władzy w rękach. Dodatkowo postępujące zgorzknienie wywołane tym faktem, niszczy obiecującą relację z koleżanką z pracy, Christine (Rachel McAdams). Usłyszawszy pogłoski o cudownym uzdrowieniu jednego z pacjentów swojego rehabilitanta, Strange postanawia postawić wszystko na jedną kartę i wyrusza do Nepalu szukać tajemniczego zakonu.
© 2016 Marvel.
Kiedy "Doctor Strange" jeszcze brylował na ekranach kinoplebsów przeczytałem dosyć pozytywną recenzję, aczkolwiek, jeśli dobrze pamiętam, wiele pisano o zmarnowanym potencjale i tym podobnych. Zasiadając do projekcji gdzieś z tyłu głowy miałem nikłą nadzieję, że być może wprowadzenie czystej magii do uniwersum Marvela będzie wyglądało trochę inaczej niż dotychczasowe produkcje o superbohaterach, z których estymą darzę praktycznie wyłącznie serię o przygodach Thora. Początek filmu wydawał się być jeszcze w miarę, gdyż dawno nie widziałem tak odpychającego protagonisty. Niemniej wraz z rozwojem (bardzo dynamicznym rozwojem) akcji produkcja Scotta Derricksona zaczęła się coraz bardziej upodabniać do typowych tworów filmowych Marvela. Któryż to już raz okaleczony w jakiś sposób geniusz musi nauczyć się panować nad nowymi, potężnymi mocami? Po raz który antagonista z bandą nijakich pomocników postanawia obalić istniejący porządek i przyzwać z innego wymiaru czy też odmętów kosmosu pradawną istotę będącą esencją zła (tym razem jest to niejaki Dormammu)? Fabularna miałkość kolejnej produkcji Marvela jest wprost porażająca – niby otoczka magii, Przedwieczny, czy nowe, potężne artefakty, ale w gruncie rzeczy jest to kolejny wtórny scenariusz oparty na tym samym schemacie. Czy naprawdę w mnogości komiksów Marvela nie można znaleźć jakiejś bardziej ambitnej i oryginalnej fabuły?
© 2016 Marvel.
O ile pod względem fabularnym można czepiać się "Doctora Strange’a" niemal w nieskończoność (polecam sprawdzić w tej kwestii niezawodne HISHE oraz Honest Trailers na YouTube), o tyle należy oddać Marvelowi, że pod względem realizacyjnym po raz kolejny dopracowano film niemal w najmniejszym detalu. Efekty specjalne, na które wyłożono grube miliony imperialistycznych dolarów (budżet szacuje się na 165 milionów USD), prezentują na ekranie po prostu znakomicie. W szczególności zaskoczyło mnie naginanie rzeczywistości, które trochę przypomina mi zabawy miejską architekturą z "Incepcji" Christophera Nolana. Ponadto scenografia, kostium oraz artefakty trzymają wysoki poziom, do którego przyzwyczaiły widzów ostatnie produkcje osadzone w uniwersum Marvela. Czuję jednak pewien niedosyt, gdyż na kluczowe punkty ziemskiego systemu obrony wybrano tak mało egzotyczne miejscówki jak Londyn, Hong Kong oraz Nowy Jork, ale cóż poradzić. Bardzo średnio wypadła natomiast ścieżka dźwiękowa, ponieważ jej kompletnie nie pamiętam, mimo, że Strange jawi się jako chodząca muzyczna Wikipedia. Nieoczekiwanie "Doctor Strange" zaskoczył mnie kilkoma autentycznie zabawnymi i niegłupawymi scenami humorystycznymi (przy czym nie zaliczam do nich na pewno sceny rozgrywającej się po napisach końcowych).
© 2016 Marvel.
Benedict Cumberbatch wcielający się w skrzyżowanie doktora House’a oraz współczesnego, serialowego Sherlocka Holmesa (pod względem aspołeczności) wypada całkiem naturalnie, przez co dosyć przyjemnie ogląda się ekranowe poczynania Brytyjczyka. I w zasadzie tyle pozytywne można napisać o popisach aktorskich w produkcji Marvela. Zaskakujące, że wśród wielu pozostałych postaci pojawiających się w filmie praktycznie nikt nie był w stanie wyjść ponad przeciętność i wtórność. Chiwetel Ejiofor, wcielający się w Mordo, niezwykle prawego i sprawiedliwego kompana Doktora Strange’a, to rola do zapomnienia zaraz po napisach końcowych z powodu wybujałego, wręcz nienaturalnego poczucia sprawiedliwości. Tilda Swinton jako Przedwieczna również doskonale wpisuje się w konwencję przeciętności. Po raz kolejny brakuje także interesującego przeciwnika. Mads Mikkelsen (Kaecilius) udowodnił choćby w "Casino Royale", że w tej kwestii ma spory potencjał, ale w tym przypadku scenariuszowe ograniczenia jego postaci są nie do przezwyciężenia. Warto jednakże podkreślić całkiem sympatyczne występy Rachel McAdams oraz Benedicta Wonga (Wong).
© 2016 Marvel.
Wbrew oczekiwaniom "Doctor Strange" to typowy wyrób filmowy ze stajni Marvela. Niestety sprawność realizacyjna oraz efekty specjalne nie są w stanie zrekompensować ewidentnych wad projektu takich jak wtórna fabuła czy niezwykle przeciętna konstrukcja postaci. Jest to idealna produkcja na niedzielny obiad albo łóżkową marnację po srogim melanżu.
© 2016 Marvel.
Ocena: 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz