niedziela, 19 marca 2017

"Manchester by the Sea"



No. No. You don't understand, there's nothing... there's nothing there. There's nothing there.

Dzisiaj na warsztat trafiła produkcja, w której pokładałem chyba największą nadzieję, jeśli chodzi o tegoroczne filmy nominowane do Oscara. "Manchester by the Sea" w reżyserii Kennetha Lonergana otrzymał sześć nominacji, które ostatecznie przełożyły się na dwie statuetki (najlepszy oryginalny scenariusz oraz główna rola męska). Nie da się ukryć, że od samego początku produkcja zbierała znakomite recenzje u krytyków (zawrotne 96 na Metascore), więc w jakiś sposób, chociaż przeważnie staram się nie wyrabiać sobie opinii przez seansem, zacząłem postrzegać "Manchester by the Sea" jako z pewnością wybitną produkcję. Swoją drogą bardzo ubolewam, że polski dystrybutor nie wpadł na pomysł spolszczenia tytuł w stylu Manchester nad morzem albo jakoś podobnie – w końcu nie każdy przecież dysponuje znajomością angielskiego i może niechcący narazić się na śmieszność przy zakupie biletu w kinie (tak jak ja, gdy będąc małym dzieckiem chciałem nabyć 7Up w osiedlowym sklepie). A jeśli zastanawiacie się skąd taki nietypowy tytuł to służę wyjaśnieniem. Manchester by the Sea to małe miasteczko, położone w Massachusetts, w którym osadzono akcję filmu. Wcześniej miejscowość nazywała się po prostu Manchester, ale aby odróżnić się od pobliskiego miasta Manchester położonego w New Hampshire w 1989 roku dodano człon by the Sea.
źródło: http://www.impawards.com
Lee Chandler (Casey Affleck) pracuje jako konserwator i złota rączka w Bostonie. Marna, niskopłatna praca, konfliktowy charakter oraz ciągłe problemy z klientami sprawiają, że egzystencja naszego bohatera jest daleka od pozazdroszczenia. Sytuacja nieoczekiwanie pogarsza się diametralnie, gdy nagle umiera starszy brat Lee, Joe (Kyle Chandler). Oprócz oczywistego wymiaru tragedii kompletnie zaskoczony Lee dowiaduje się, że został wyznaczony na prawnego opiekuna swojego bratanka Patricka (Lucas Hedges). Całkowicie nieprzygotowany do nowej roli Lee staje przed wyzwaniem ułożenia życia na nowo praktycznie od samego początku.
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com
Już od pierwszych chwil seansu dotarło do mnie, że "Manchester by the Sea" to opowieść w całości poświęcona tak zwanej prozie życia, kompletnie pozbawiona wszelkich elementów lirycznych. Przyjrzyjmy się zatem głównemu bohaterowi. Lee Chandler to typowy everyman, pozbawiony szczególnych uzdolnień czy talentów, wykonujący niskopłatną, uciążliwą pracę – w jego sytuacji na początku filmu może postawić się prawie każdy z nas (w szczególności w brudno-szarej Polszy tegorocznego przedwiośnia). I nagle, do tego już wyjątkowo uciążliwego i żmudnego życia (chociaż jak mawia Rychu: za to życie kurewskie miej do siebie pretensje), zwala się cała masa przytłaczających problemów, które nie wiadomo jak rozwiązać. Jak zorganizować pogrzeb? W jaki sposób rozwiązać problem opieki nad burzliwie dojrzewającym bratankiem, kiedy tak naprawdę na niczym ci nie zależy? Lee staje zatem przed nie lada zadaniem, a "Manchester by the Sea" w całości został poświęcony mierzeniem się z tego rodzaju przeciwnościami losu. Kenneth Lonergan bardzo umiejętnie wplótł w aktualne wydarzenia fabularne reminiscencje dotyczące przeszłości Lee, która ukształtowała jego depresyjną i aspołeczną osobowość. Szczerze przyznam, że są to dosyć poruszające momenty w filmie, zagrane z wielką klasą aktorską. Spore wrażenie zrobiła na mnie również relacja głównego bohatera ze swoim bratankiem, oparta w głównej mierze na słownej agresji oraz ironicznych uwagach.
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com
"Manchester by the Sea" to kino przepełnione smutkiem, prawdziwe ucieleśnienie dramatu obyczajowego. Tematyka filmu nie jest może aż tak kontrowersyjna jak w "Moonlight", ale szczerze powiedziawszy wydaje mi się, że o wiele łatwiej utożsamić mi się z Lee niż mieszkańcami getta w Miami (być może dlatego, że jestem biały). Tak jak już wspominałem film Kennetha Lonergana to najszczersza proza życia ze wszystkimi jej aspektami. Zwróćcie uwagę w jak naturalny sposób rozmawiają ze sobą bohaterowie – tu nie ma miejsca na wzniosłe deklamacje czy przemowy! Zamiast tego dostajemy ultrarealistycznie oddane dialogi, w którym mogło by uczestniczyć każde z Was. Ponadto pojawiają się dosyć życiowe problemy typu: gdzie ja zaparkowałem to cholerne auto (swoją drogą scena poszukiwań jej dosyć zabawna)? Dodatkowo wielkimi zaletami "Manchester by the Sea" są znakomite zdjęcia tytułowego miasteczka położonego w Massachusetts oraz znakomicie dopasowana ścieżka dźwiękowa.
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com
Kwestię aktorstwa w "Manchester by the Sea" zdecydowanie zdominował Oscar, który Casey Affleck otrzymał za najlepszą główną rolę męską. Moim zdaniem nagroda została przyznana w pełni zasłużenie, ponieważ młodszy brat Bena tworząc kreację depresyjnego i wręcz odpychającego Lee wspiął się na aktorski Parnas. Polecam zobaczyć film choćby dla tej wybitnej roli, którą Casey potwierdził swój niebywały talent. Pozostając w kręgu nagród Akademii to również nominacja za najlepszą rolę drugoplanową dla Lucasa Hedgesa, wcielającego w Patricka, nie wywołuje u mnie większego zdziwienia. Pomiędzy obiema postaciami można zaobserwować prawdziwą ekranową chemię. Natomiast zaskakuje mnie trochę wyróżnienie Michelle Williams za rolę Randi. Nie chodzi nawet o kunszt aktorski, ponieważ występ jest na wysokim poziomie (choć nawet w moim domowym ognisku nie ma pełnej zgody w tym temacie), lecz o czas jego trwania. Aktorka pojawia się na ekranie zaledwie w kilku krótkich scenach oraz jednej dłuższej, przedstawiającej jej emocjonalną rozmowę z Lee. Jak dla mnie to trochę za mało, aby zasłużyć na nominację do Oscara (chyba, że w kategorii najlepszy występ w jednej scenie). Podsumowanie obsady zakończę natomiast wzmianką o roli Kyle'a Chandlera, wcielającego się w Joe. Aktor, którego doskonale pamiętam z dzieciństwa (serial "Zdarzyło się jutro"), po raz kolejny bardzo fajnie zaprezentował swoje umiejętności pojawiając się na drugim planie.
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com
Jak już wspominałem we wstępie "Manchester by the Sea" to produkcja, w której pokładałem największe nadzieje odnośnie tegorocznych Oscarów (oczywiście po tym jak dowiedziałem się o hańbiącym pominięciu "Nocturnal Animals"). Muszę przyznać, że Kenneth Lonergan nie zawiódł moich wybujałych oczekiwań i zaserwował danie z najlepszej restauracji. Co więcej, gdyby to ode mnie zależało, statuetka za najlepszy film roku (uwzględniając wyłącznie nominacje) powędrowałaby do "Manchester by the Sea".
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz