No. No. You don't understand, there's nothing... there's nothing there. There's
nothing there.
Dzisiaj na warsztat trafiła
produkcja, w której pokładałem chyba największą nadzieję, jeśli chodzi o
tegoroczne filmy nominowane do Oscara. "Manchester by the Sea" w reżyserii
Kennetha Lonergana otrzymał sześć nominacji, które ostatecznie przełożyły się
na dwie statuetki (najlepszy oryginalny scenariusz oraz główna rola męska). Nie
da się ukryć, że od samego początku produkcja zbierała znakomite recenzje u
krytyków (zawrotne 96 na Metascore), więc w jakiś sposób, chociaż przeważnie
staram się nie wyrabiać sobie opinii przez seansem, zacząłem postrzegać "Manchester by the Sea" jako z pewnością wybitną produkcję. Swoją drogą bardzo
ubolewam, że polski dystrybutor nie wpadł na pomysł spolszczenia tytuł w stylu Manchester nad morzem albo jakoś
podobnie – w końcu nie każdy przecież dysponuje znajomością angielskiego i może
niechcący narazić się na śmieszność przy zakupie biletu w kinie (tak jak ja,
gdy będąc małym dzieckiem chciałem nabyć 7Up w osiedlowym sklepie). A jeśli
zastanawiacie się skąd taki nietypowy tytuł to służę wyjaśnieniem. Manchester
by the Sea to małe miasteczko, położone w Massachusetts, w którym osadzono
akcję filmu. Wcześniej miejscowość nazywała się po prostu Manchester, ale aby
odróżnić się od pobliskiego miasta Manchester położonego w New Hampshire w 1989
roku dodano człon by the Sea.
źródło: http://www.impawards.com |
Lee Chandler (Casey Affleck)
pracuje jako konserwator i złota rączka w Bostonie. Marna, niskopłatna praca,
konfliktowy charakter oraz ciągłe problemy z klientami sprawiają, że
egzystencja naszego bohatera jest daleka od pozazdroszczenia. Sytuacja
nieoczekiwanie pogarsza się diametralnie, gdy nagle umiera starszy brat Lee,
Joe (Kyle Chandler). Oprócz oczywistego wymiaru tragedii kompletnie zaskoczony
Lee dowiaduje się, że został wyznaczony na prawnego opiekuna swojego bratanka
Patricka (Lucas Hedges). Całkowicie nieprzygotowany do nowej roli Lee staje
przed wyzwaniem ułożenia życia na nowo praktycznie od samego początku.
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com |
Już od pierwszych chwil seansu
dotarło do mnie, że "Manchester by the Sea" to opowieść w całości poświęcona
tak zwanej prozie życia, kompletnie pozbawiona wszelkich elementów
lirycznych. Przyjrzyjmy się zatem głównemu bohaterowi. Lee Chandler to typowy everyman,
pozbawiony szczególnych uzdolnień czy talentów, wykonujący niskopłatną,
uciążliwą pracę – w jego sytuacji na początku filmu może postawić się prawie
każdy z nas (w szczególności w brudno-szarej Polszy tegorocznego przedwiośnia).
I nagle, do tego już wyjątkowo uciążliwego i żmudnego życia (chociaż jak mawia
Rychu: za to życie kurewskie miej do siebie pretensje), zwala się cała
masa przytłaczających problemów, które nie wiadomo jak rozwiązać. Jak
zorganizować pogrzeb? W jaki sposób rozwiązać problem opieki nad burzliwie
dojrzewającym bratankiem, kiedy tak naprawdę na niczym ci nie zależy? Lee staje
zatem przed nie lada zadaniem, a "Manchester by the Sea" w całości został
poświęcony mierzeniem się z tego rodzaju przeciwnościami losu. Kenneth Lonergan
bardzo umiejętnie wplótł w aktualne wydarzenia fabularne reminiscencje
dotyczące przeszłości Lee, która ukształtowała jego depresyjną i aspołeczną
osobowość. Szczerze przyznam, że są to dosyć poruszające momenty w filmie,
zagrane z wielką klasą aktorską. Spore wrażenie zrobiła na mnie również relacja
głównego bohatera ze swoim bratankiem, oparta w głównej mierze na słownej
agresji oraz ironicznych uwagach.
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com |
"Manchester by the Sea" to kino
przepełnione smutkiem, prawdziwe ucieleśnienie dramatu obyczajowego. Tematyka
filmu nie jest może aż tak kontrowersyjna jak w "Moonlight", ale szczerze
powiedziawszy wydaje mi się, że o wiele łatwiej utożsamić mi się z Lee niż
mieszkańcami getta w Miami (być może dlatego, że jestem biały). Tak jak już
wspominałem film Kennetha Lonergana to najszczersza proza życia ze wszystkimi
jej aspektami. Zwróćcie uwagę w jak naturalny sposób rozmawiają ze sobą
bohaterowie – tu nie ma miejsca na wzniosłe deklamacje czy przemowy! Zamiast
tego dostajemy ultrarealistycznie oddane dialogi, w którym mogło by
uczestniczyć każde z Was. Ponadto pojawiają się dosyć życiowe problemy typu:
gdzie ja zaparkowałem to cholerne auto (swoją drogą scena poszukiwań jej dosyć
zabawna)? Dodatkowo wielkimi zaletami "Manchester by the Sea" są znakomite
zdjęcia tytułowego miasteczka położonego w Massachusetts oraz znakomicie
dopasowana ścieżka dźwiękowa.
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com |
Kwestię aktorstwa w "Manchester
by the Sea" zdecydowanie zdominował Oscar, który Casey Affleck otrzymał za
najlepszą główną rolę męską. Moim zdaniem nagroda została przyznana w pełni
zasłużenie, ponieważ młodszy brat Bena tworząc kreację depresyjnego i wręcz
odpychającego Lee wspiął się na aktorski Parnas. Polecam zobaczyć film choćby
dla tej wybitnej roli, którą Casey potwierdził swój niebywały talent. Pozostając
w kręgu nagród Akademii to również nominacja za najlepszą rolę drugoplanową dla
Lucasa Hedgesa, wcielającego w Patricka, nie wywołuje u mnie większego
zdziwienia. Pomiędzy obiema postaciami można zaobserwować prawdziwą ekranową
chemię. Natomiast zaskakuje mnie trochę wyróżnienie Michelle Williams za rolę
Randi. Nie chodzi nawet o kunszt aktorski, ponieważ występ jest na wysokim
poziomie (choć nawet w moim domowym ognisku nie ma pełnej zgody w tym
temacie), lecz o czas jego trwania. Aktorka pojawia się na ekranie zaledwie w
kilku krótkich scenach oraz jednej dłuższej, przedstawiającej jej emocjonalną
rozmowę z Lee. Jak dla mnie to trochę za mało, aby zasłużyć na nominację do
Oscara (chyba, że w kategorii najlepszy występ w jednej scenie). Podsumowanie
obsady zakończę natomiast wzmianką o roli Kyle'a Chandlera, wcielającego się w
Joe. Aktor, którego doskonale pamiętam z dzieciństwa (serial "Zdarzyło się
jutro"), po raz kolejny bardzo fajnie zaprezentował swoje umiejętności
pojawiając się na drugim planie.
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com |
Jak już wspominałem we wstępie "Manchester by the Sea" to produkcja, w której pokładałem największe nadzieje
odnośnie tegorocznych Oscarów (oczywiście po tym jak dowiedziałem się o
hańbiącym pominięciu "Nocturnal Animals"). Muszę przyznać, że Kenneth Lonergan
nie zawiódł moich wybujałych oczekiwań i zaserwował danie z najlepszej
restauracji. Co więcej, gdyby to ode mnie zależało, statuetka za najlepszy film
roku (uwzględniając wyłącznie nominacje) powędrowałaby do "Manchester by the
Sea".
źródło: http://manchesterbytheseathemovie.com |
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz