By the pricking of my thumbs,
Something wicked this way comes.
Od dawna chciałem zobaczyć w
teatrze którąś z klasycznych sztuk Williama Shakespeare'a (a raczej lorda Edwarda
de Vere, siedemnastego earla Oxford). Niestety współczesne interpretacje tych epickich
dramatów wywołują u mnie lęk i odrazę. Wydaje mi się bowiem, że poszczególni
reżyserowie prześcigają się w kolejnych, coraz bardziej odjechanych adaptacjach,
które zatracają jakiekolwiek cechy wspólne z literackimi pierwowzorami. I to
wszystko ma miejsce, kiedy ja pragnę czystego, nieskażonego współczesnymi
wpływami, przedstawienia! Jakkolwiek projekt teatralny na razie został
zawieszony, tak z nieoczekiwaną pomocą przyszła kinematografia. Ujrzawszy,
bezsprzecznie doskonały w swej epickości, plakat "Macbetha" wiedziałem, że film
w reżyserii Justina Kurzela, będzie dokładnie tym, czego poszukuję od lat. W
tymże przekonaniu utwierdził mnie również znakomity trailer oraz kilkuminutowa
owacja po pokazie filmu na festiwalu w Cannes.
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja filmu rozgrywa się w
pogrążonej w krwawej wojnie domowej Szkocji. Macbeth (Michael Fassbender), tan
Glamis, dzielny i niezłomny sojusznik prawowitego króla Duncana (David Thewlis)
prowadzi wojsko do walki ze zdrajcami swej ojczyzny i uzurpatorami tronu
Kaledonii. W trakcie bezlitosnego starcia, wśród bitewnego zgiełku, nasz
bohater spotyka trzy (a w zasadzie cztery, ponieważ jedna jest mocno nieletnia)
wiedźmy, które przepowiadają mu, iż wkrótce otrzyma godność tana Cawdoru, a
następnie króla Szkocji, natomiast jego wierny druh Banquo (Paddy Considine)
zostanie ojcem przyszłych władców tej krainy. Macbeth początkowo powątpiewa w
przepowiednię, niemniej, gdy zgodnie z proroctwem zostaje tanem Cawdoru, zaczyna
zastanawiać się nad przyspieszeniem nieuniknionego biegu wydarzeń.
źródło: http://www.macbeth-movie.com |
Nie będę dłużej ukrywał: "Macbeth" zachwycił mnie już od pierwszych kadrów. Ogromną zaletą filmu są
bowiem pięknie ukazane surowe szkockie krajobrazy (kręcono między innymi na
Isle of Skye), do których wprost idealnie dopasowano znakomitą ścieżkę
dźwiękową. Prawdziwą sztuką jest oprzeć się tak doskonałym wrażeniom
wizualno-słuchowym. Poszczególne sekwencje porażają niezwykłym pięknem –
zwróćcie uwagę na kapitalne spowolnienia w scenach batalistycznych, pełne
mistyczności spotkania z wiedźmami czy pożar lasu Birnam. W niektórych scenach
czuć najprawdziwszą filmową magię, za którą tak często wyrażam tęsknotę pisząc
recenzje – ostatnia scena to już totalne mistrzostwo (de facto o wiele lepiej przedstawia wątek Fleance’a niż książka).
Na dodatek scenariusz wcale nie odbiega znacząco od literackiego pierwowzoru
(kilka słów o najbardziej rzucających się w oczy różnicach znajdziecie na samym
końcu recenzji), co w dzisiejszych czasach jest niemalże niespotykane. Oprzeć
się pokusie poprawienia gdzieniegdzie
autora? Wprost niebywałe!
źródło: http://www.macbeth-movie.com |
Przy całej pięknej audiowizualnej
otoczce nie można nie odnieść wrażenia, że mimo wszystko "Macbeth" epatuje
klimatem srogim i surowym niczym szkocki Highland. Niemniej atmosfera filmu
idealnie wpisuje się w przepełnioną mrokiem średniowieczną opowieść, której
głównym tematem są dosyć opłakane skutki ulegania bezwzględnej żądzy władzy.
Minimalistyczne dialogi, często zamieniające się w monologi wygłaszane przez
poszczególnych bohaterów, podkreślają jedynie surowość przedstawionej historii.
Warto zauważyć, że zostały one żywcem przeniesione z książki, aczkolwiek ich
anachronizm raczej dodaje filmowi wiarygodności niż stanowi dla widza
przeszkodę. Jakże dobrze czasem posłuchać oryginalnych kwestii niż po raz
kolejny wsłuchiwać się w uwspółcześnione dla masowych potrzeb dialogi!
Niemniej, po projekcji mogę śmiało stwierdzić, że nie odważyłbym się obejrzeć "Macbetha" bez polskojęzycznych napisów. Gdy sytuacja tego wymaga jest
odpowiednio krwawo i makabrycznie – nie ma zmiłuj, to jest kategoria R! Dekapitacje,
skrytobójstwa oraz palenie żywcem na stosie kobiet i dzieci w rzeczywistości
Macbetha są na porządku dziennym. Oczywiście, można by pójść jeszcze dalej w
kierunku gore, ale nie zapominajmy, że jest to przecież Shakespeare
lord de Vere!
źródło: http://www.macbeth-movie.com |
Michael Fassbender idealnie
sprawdził się w roli Macbetha. Aktor doskonale przedstawił postać targanego
rozterkami szkockiego tana, który z powodu niezaspokojonej żądzy władzy wszedł na bezpowrotną
ścieżkę okrutnych zbrodni. Fassbender znakomicie odegrał również stopniowe
osuwanie się krwawego króla Szkocji w odmęty szaleństwa. Wyborna rola, dla
której warto wybrać się do kina! Wszyscy doskonale wiemy, jak ważną postacią
dla światowego dorobku kulturowego jest Lady Macbeth. Będąc na miejscu Justina
Kurzela nie postawiłbym raczej na Marion Cotillard z dwóch powodów. Po pierwsze
nie przepadam za nią osobiście, a po drugie uważam, że jest zdecydowanie zbyt
delikatna do tej roli. Jako małżonkę Macbetha widziałbym o wiele bardziej
przykładowo Evę Green, ale niestety jest jak jest. Niemniej Francuzka zagrała
całkiem solidnie, ale z przyczyn wymienionych wyżej nie potrafię się zachwycać
tą kreacją. Szczęśliwie, na drugim planie dzieje się naprawdę wiele. Co prawda
David Thewlis kreacją króla Duncana nie urwał żadnego z moich członków, ale momentami bywa naprawdę grubo. Na ogromne oklaski zasłużyli z pewnością Paddy Considine,
wcielający się w Banquo’a, wiernego przyjaciela Macbetha oraz Jack Reynor
(Malcolm, prawowity dziedzic króla Duncana). Jednakże niemal cały drugi plan
zagarnął dla siebie Sean Harris (Macduff) i trzeba przyznać, że zrobił to już
po raz kolejny (sprawdźcie "’71").
źródło: http://www.macbeth-movie.com |
Po obejrzeniu "Macbetha" mogę
śmiało napisać, że dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem. Justin Kurzel
wykonał świetną robotę tworząc bezkompromisową, brutalną, surową, a przede
wszystkim niezwykle wierną ekranizację sztuki Shakespeare'a lorda de
Vere. Od razu widać, że gość zna się na rzeczy – oby tak dalej!
Ocena: 9/10.
źródło: http://www.macbeth-movie.com |
O różnicach między dramatem a filmem słów kilka
W zasadzie ekranizacja Justina
Kurzela jest niezwykle wierna literackiemu pierwowzorowi. Niemniej uważny
czytelnik wyłapie kilka różnic. Otwierająca film scena pogrzebu dziecka
Macbetha jest oczywiście fantazją scenarzysty, aczkolwiek trzeba przyznać, że
idealnie wpasowuje się w ból głównego bohatera wynikający z jałowości jego
berła. Ponadto w dramacie żołnierze Malcolma szturmujący zamek Dunsinane użyli
gałęzi drzew, aby zamaskować swoją liczebność, a nie podpalili las Birnam.
Troszkę inaczej wyglądała również śmierć samego Macbetha, chociaż muszę
przyznać, że zmiany wprowadzone przez twórców zdecydowanie przypadły mi do
gustu i nie uważam ich za choćby najmniejsze wypaczenie dzieła Shakespeare'a lorda de Vere.
Chodź nigdy nie przeczytałem tego dramatu Shakespeare'a (lorda de Vere) ani nie obejrzałem adaptacji kinowej to Twoja recenzja zainspirowała mnie do poznania tych dzieł. Ps. Ćwiczysz już na sylwestra ?? ponieważ się u was zjawie :P
OdpowiedzUsuńJakże miłe to słowa. W kwestii tychże dzieł polecam wydanie Świata Książki "Dwanaście Dramatów" z 1999 roku z przypisami i wstępem Anny Staniewskiej - solidne info o poszczególnych dramatach.
UsuńZdecydowanie się zgadzam z recenzją. Niesamowite wrażenia robią zdjęcia i efekty - np. rozchodzące się fale z geometryczną precyzją podczas kąpieli Makbeta (czego autor recenzji nie zauważył podczas filmu).
OdpowiedzUsuńAutor nie osiągnął jeszcze pełnej doskonałości, aczkolwiek jest na dobrej drodze. Poza tym dotychczas żywił mocne przekonanie, iż fale zawsze się rozchodzą w ten sposób ;)
Usuń