Przenieśmy się dzisiaj
do roku 1986. W USA rządzi Ronald Reagan, w Zjednoczonym Królestwie
Margaret Thatcher cięmięży walijskich górników i
północnoirlandzkich republikanów, a w Polszy... - who gives a
fuck? W tymże właśnie epickim czasie pełnego rozkwitu lat
80-tych Sylvester Stallone postanowił uhonorować przyjście na świat,
jak się okazało później, najwybitniejszego amatorskiego recenzenta
filmowego w dziejach wszechświata. Albowiem kilka miesięcy
wcześniej nad jednym z kieleckich szpitali pośród mroków nocy zabłysło dziesięć gwiazdek nieistniejącego jeszcze IMDb,
zwiastujących nadejście Wybrańca. I tak właśnie wszedł on do
gry. I wszyscy wiedzieli, że to było dobre. Wracając jednakże do
Stallone'a muszę nadmienić, iż przez lata oglądania megahitów
Polsatu i superkina TVN nigdy nie udało mi się natrafić na
"Cobrę". Jestem o tym przekonany w 100%, ponieważ
produkcja ze złotych lat 80-tych pozostawia niezatarte wspomnienia.
Dlaczegóż? Pozwólcie, że Wam wytłumaczę!
Plakat taki bezbłędny. ( źródło: http://www.impawards.com) |
Porucznik Cobra
Cobretti (Sylvester Stallone) to spiżowy heros z jajami wykutymi z
kryptonitu. Bezbłędna stylówa: jeans, skóra, auto w stylu retro
(Mercury rocznik 1950), lotnicze okulary, wykałaczka w pysku oraz
nigdy niezdejmowane skórzane rękawiczki tworzą obraz twardziela
ponad twardzielami. Jak łatwo się domyślić nasz bohater jest
oczywiście stróżem prawa w Mieście Aniołów. Jednakże jego
pozycja jest na tyle nietypowa, iż wzywany jest jedynie do
najtrudniejszych przypadków wymagających niestandardowego
działania na granicy prawa (to znaczy: podejrzani rzadko dożywają
do rozprawy sądowej; Cobra jawi się jako ktoś w rodzaju Sędziego
Dredda). Tymczasem na ulicach L.A., niczym poważna choroba, szerzy
się zbrodnia. Organizacja (sekta?), powstała wokół jegomościa
zwanego Night Slasher (Brian Thompson), eksterminuje randomowe
jednostki, co skutecznie utrudnia LAPD wytropienie sprawców. W końcu
jednakże udaje się znaleźć świadka gotowego do złożenia
zeznań. Oczywiście to właśnie Cobra otrzymuje niezwykle trudne
zadanie ochrony pięknej Ingrid (Brigitte Nielsen).
Porucznik Cobretti również bezbłędny. (źródło: http://www.moviestillsdb.com) |
"Cobra" to
sztandarowy manifest lat 80-tych, ale także swoiste dzieło
programowe kina policyjnego, wypełnione po brzegi różnymi
kliszami. Jest ich tak wiele, że zamiast skupić się na ich
opisywaniu po prostu wymienię je poniżej, abyście mogli poznać
pełną skalę tegoż niezwykłego zjawiska:
- oczywiście głównym bohaterem filmu jest biały, małomówny twardziel wykazujący wyraźną tendencję do porozumiewania się z pozostałymi postaciami za pomocą one-linerów,
- partnerem naszego herosa jest tym razem Latynos o zabawowym usposobieniu,
- niezmiennie Cobra działa według własnych reguł i głęboko w rzyci ma policyjne regulaminy, przepisy prawa i inne gówno warte zasady,
- nietypowe metody działania porucznika Cobretti nie przynoszą żadnych sankcji; co więcej większość jego przełożonych darzy go szacunkiem,
- oczywiście wśród przełożonych Cobry musi znaleźć się choćby jeden kutas hejtujący poczynania głównego bohatera – detektyw Monte,
- w filmie znalazło się wiele muzycznych wstawek z przebojami lat 80-tych,
- łatwo domyślić się, że między parą głównych bohaterów wywiąże się soczysty romans,
- obowiązkowy zamach na świadka przebywającego w szpitalu,
- randomowi pomocnicy Night Slashera giną w ogromnych ilościach,
- Cobra nie kłania się kulom,
- obowiązkowo finałowy pojedynek między protagonistą oraz antagonistą rozgrywa się w fabryce.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Mimo, że od premiery
"Cobry" minęły trzy dekady to dzieło George'a P.
Cosmatosa może przynieść sporo radości (o ile oczywiście przed
seansem przygotujemy się do mocnego uderzenia w lata 80-te). Na
pewno do zalet filmu należy zaliczyć wspaniałą stylówkę
głównego bohatera oraz dobrą przemoc w starym stylu. Trochę
rozczarowujące okazały się dialogi, a w zasadzie one-linery. Generalnie po seansie zapamiętałem tylko tekst dotyczący imienia
głównego bohatera, który zresztą nie był nawet wybitny. Pod tym
względem muszę odnotować zatem spory zawód. Scenariusz, który
opiera się na powieści Fair Game autorstwa Pauli Gosling,
wysmażył sam Sylvester Stallone. Niemniej trudno tak naprawdę
ocenić jego oryginalne wysiłki, ponieważ z pierwotnie nakręconego
materiału wytwórnia postanowiła wykroić prawdziwy hit i skróciła
"Cobrę" do zaledwie 87 minut. Na pewno pod względem
aktorskim para głównych bohaterów broni się znakomicie. Sylvester
Stallone jako porucznik Cobretti wypada bardzo dobrze, a partnerująca
mu Brigitte Nielsen dotrzymuje mu kroku, a ponadto świetnie
prezentuje się na ekranie. Niestety na drugim planie brakuje
wyrazistych postaci. Z pewnością warto zwrócić uwagę na Andrew
Robinsona (najprawdziwszy kutasiarz Monte), Arta LaFleura (kapitan
Sears) czy choćby Reni'ego Santoni (sierżant Gonzales). Poza
wymienioną trójką naprawdę trudno kogokolwiek zapamiętać. Brian
Thompson miał idealną facjatę do zagrania roli Night Slashera, ale
poza wyglądem tak naprawdę niewiele wnosi do tej postaci. Villain
zapada w pamięć tylko z jednego powodu, bowiem ponosi dosyć
niezwykłą śmierć – warto zobaczyć dla niej cały film.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
"Cobra" to
idealna produkcja do przeniesienia się w klimaty lat 80-tych.
Znakomite outfity (chociaż czemu wszyscy biali chodzą po Los Angeles
w płaszczach?), brutalna przemoc i ówczesne przeboje
zapewniają rozrywkę na solidnym poziomie przez niecałe 90 minut.
Nie da się jednakże ukryć, że z dzisiejszej perspektywy
sztandarowe dzieło Stallone'a ma wiele wad, przez które wydaje się
zbytnio przerysowane i sztampowe – stąd też zmuszony jestem
wystawić relatywnie niską ocenę. Niemniej uważam, że jest to
obowiązkowa pozycja dla każdego szanującego się kinomana.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Ocena: 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz