sobota, 5 października 2013

"Killing Them Softly"

Niemal od razu "Killing Them Softly" zostało zaliczone do produkcji, które są mi całkowicie obojętne. Byłem przekonany, że moje życie nie ulegnie drastycznym zmianom, jeśli nigdy nie obejrzę tego filmu. Skąd taka postawa? W zasadzie trudno znaleźć sensowne kryterium, na podstawie którego dokonuję podziału na must see i pozostałe. Ironicznie im gorszy film, tym większą mam ochotę go obejrzeć – zapewne wynika to z intuicyjnej potrzeby zaspokojenia hejterskiej części mojej osobowości. Po spojrzeniu kontem oka na "Killing Them Softly" produkcja Andrew Dominika nie zwiastowała ani wielkiego kina ani totalnej porażki. Tym samym zyskała status jakiego najbardziej obawiała się Angela Hayes z "American Beauty" - ordinary. Ponadto do projekcji nie zachęcało z pewnością genialne inaczej tłumaczenie angielskiego tytułu - "Zabić, jak to łatwo powiedzieć". Kurwa, po prostu brak mi słów na takie podejście! Niemniej nadszedł w końcu taki dzień, gdy nie miałem nastroju ani na wielkie kino ani na hejty – po prostu idealny czas na zwyczajne kino.
źródło: http://www.impawards.com
Akcja filmu rozgrywa się w wiecznie pochmurnym, deszczowym i po prostu brzydkim mieście. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że jest to Nowy Orlean! Taka sceneria może służyć jedynie za tło filmu kryminalnego, toteż nie może dziwić, że po raz kolejny obcujemy ze światem przestępczym. Trzech lokalnych debili, mających się za geniuszów zbrodni, postanawia obrobić lokalnego bonza, który słynie z organizowania nielegalnych partyjek pokera. Markie (Ray Liotta) w przeszłości zaliczył poważną wtopę na tym polu, więc plan wydaje się pozornie doskonały. Niemniej jak łatwo przewidzieć gangsterzy nie lubią być okradani i pragną krwawej zemsty za doznane upokorzenie. Do roli mściciela zostaje zaangażowany płatny morderca Jackie (Brad Pitt), który, jak się wkrótce okazuje, musi nie tylko znaleźć sprawców rabunku ale także użerać się z wypalonymi zabójcami oraz postępującą biurokratyzacją organizacji przestępczych.
źródło: http://movies.eventful.com
Historia przedstawiona w "Killing Them Softly" jest bardzo prosta i pozbawiona udziwnień, przez co film trwa zaledwie 97 minut. Było to dosyć zaskakujące i do dziś odczuwam z tego powodu pewien niedosyt. Do samej opowieści nie mam zamiaru się przyczepić, ale naprawdę można było rozciągnąć bardziej niektóre wątki – w szczególności Dillona. Andrew Dominik przedstawił Nowy Orlean w odcieniu szarości i brudu, za co mu chwała, ponieważ to miasto zawsze kojarzyło mi się raczej z kolorowymi paradami, Mardi Gras i innymi podobnymi eventami. Oczywiście po huraganie Katrina doszły dodatkowe, mniej optymistyczne skojarzenia. Niemniej nawet w wysoce chujowym quasi remake'u "Złego Porucznika" z 2009 roku nie było takiego wszechobecnego, ponurego syfu. Za to można pochwalić reżyseria, ponieważ świat wykreowany w "Killing Them Softly" nosi wysokie znamiona realizmu tzw. prozy życia. Z pewnością warto pochwalić twórców za sporą dawkę brutalności i kilka fajnych motywów (moja ulubiona scena to monolog Jackie'go na temat zabijania, z którego wywodzi się angielski tytuł), ale generalnie trudno uznać film za coś więcej niż przeciętną produkcję. Co mnie natomiast niezmiernie dziwi, jest to kolejne dzieło, w którym występuje motyw porywania psów – wrócimy do tego szerzej przy okazji recenzji "Seven Psychopaths", która powstanie nie wiadomo kiedy.
źródło: http://movies.eventful.com
W ciekawy sposób ukazane zostały nowe reguły rządzące przestępczym światem. To już nie te czasy, gdy Jackie mógł sobie po prostu eliminować kogo chciał, aby dotrzeć do sprawców napadu. Obecnie na każde zabójstwo musi uzyskać zgodę nieznanego bliżej kolektywu mafijnych bossów. Nie muszę chyba dodawać, że powoduje to ogromną frustrację u naszego bohatera. I właśnie tenże motyw nadmiernej biurokratyzacji, która dotknęła nawet przestępcze syndykaty, wiąże się z ostateczną wymową filmu. Moim zdaniem kompletnie niepotrzebnie wpleciono do "Killing Them Softly" motywy polityczne. Co ma ukazać kończące film przemówienie Baracka Obamy? Głębię społeczno-polityczną filmu Dominika? Sorry bardzo, ale ja nie kupuję takich zagrywek. Nie wymagam od kryminału tego rodzaju ambicji i chcę się dobrze bawić, a nie wysłuchiwać czerstwych tyrad politycznych. Z tego powodu zostałem zmuszony do obniżenia ostatecznej oceny, która momentami zahaczała o słabe, ale mimo wszystko 7/10.
źródło: http://movies.eventful.com
Usłyszałem kiedyś, że Brad Pitt nie jest do niczego potrzebny w "Killing Them Softly" i lepiej było zatrudnić jakiegoś mniej znanego aktora. Może jest w tym twierdzeniu trochę prawdy (na pewno jeśli spoglądamy bez pryzmat budżetu), niemniej mnie jego widok na ekranie wcale nie mierził. Co więcej, moim zdaniem Pitt dobrze wywiązał się ze swojej roli, tworząc sympatyczną postać z zapadającą w pamięć stylówką. Natomiast osobą, która mnie wyjątkowo irytowała był Ray Liotta. Mimo, że mam ogromny szacunek do tego aktora za "Chłopców z ferajny", to od jakiegoś czasu niemal nie mogę na niego patrzeć. Ciągle gra takie same postacie, na dodatek w ten sam sposób. Niestety nie inaczej jest w "Killing Them Softly", co tylko potwierdza hipotezę o schyłku kariery Liotty. Na oklaski zasłużył natomiast Richard Jenkins (Driver) oraz wychwalany przez wszystkich za jedną ze swoich ostatnich ról James Gandolfini (Mickey), doskonale wcielający się w wypalonego życiem i bezużytecznego zabójcę.
źródło: http://movies.eventful.com
Podsumowując: gdyby z "Killing Them Softly" usunąć elementy, o których wspomniałem wyżej i rozszerzyć pewne wątki, to otrzymalibyśmy murowanego kandydata do 7/10. Niestety Andrew Dominik zdecydował się pójść inną drogą i w efekcie jestem trochę rozczarowany. Niemniej mimo wszystko udało mu się utrzymać solidny, acz przeciętny poziom. Szkoda, że tylko ordinary.
źródło: http://movies.eventful.com
Ocena: 6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz