niedziela, 3 marca 2013

"Striking Distance"

Z niewiadomych przyczyn, których kompletnie nie potrafię wyjaśnić, żywię jakiś dziwny sentyment do "Striking Distance". Nie rozumiem skąd się to mogło wziąć, gdyż wydaje mi się, że w dzieciństwie nigdy nie oglądałem tegoż filmu. Z kolei może się to wydawać niemal nieprawdopodobne, jeśli pod uwagę weźmiemy datę jego nakręcenia (1993). Pamiętam doskonale pierwszą projekcję sprzed kilku lat: przypadkowo skacząc po kanałach zobaczyłem Bruce'a Willisa w otoczeniu, którego wcale nie kojarzyłem. Zacząłem więc szybko sprawdzać cóż to za dzieło oglądam właśnie. Tytuł "Striking Distance" ("Pole rażenia") kompletnie nie przemawiał do mojej świadomości, więc z ciekawości całkowicie pogrążyłem się w filmie. Zakładam również, że dla większości z Was produkcja Rowdy Herringtona to tabula rasa.
źródło: http://www.impawards.com/index.html
Pod względem fabularnym "Striking Distance" można zakwalifikować jako kolejny film o gliniarzach. Chociaż tym razem akcję osadzono w dosyć nietypowej dla mnie miejscówce, czyli w Pittsburgu. Główny bohater to zapijaczony i użalający się nad swoim losem Tom Hardy (Bruce Willis), były detektyw miejscowej policji. Za niewygodne poglądy oraz zeznawanie przeciw kolegom Hardy został zesłany do policji rzecznej (podobnie jak Jimmy McNulty w "The Wire"), gdzie dogorywa swego marnego żywota. Czemuż taki los spotkał naszego bohatera, spytacie? Otóż Hardy wierzył, iż seryjnym mordercą zabijającym kobiety w mieście musi być jeden z jego kolegów po fachu. Zeznając przeciwko swojemu partnerowi doprowadził pośrednio do jego samobójstwa. Taka postawa była niezwykle hańbiąca, gdyż większość rodziny Hardy'ego od pokoleń przywdziewało niebieskie mundury. Wkrótce po tym jak nasz bohater dostaje nową partnerkę Jo (Sarah Jessica Parker), seryjny morderca sprzed lat powraca siać postrach na ulicach Pittsburga.
źródło: http://moviescreenshots.blogspot.com/
Fabuła rozwija się dosyć interesująco - bynajmniej na tyle, żebym nagle nie popadł w dekadencję. Nie jest to może najbardziej wciągająca historia w dziejach kinematografii, ale mnie się podoba nawet. Nie ma tutaj specjalnych udziwnień w rodzaju demonicznych odwołań do elementów mistycznych czy też średniowiecznych ksiąg. Ot, sprawa prosta: seryjny morderca zabija młode kobiety i tyle. Pod względem zakończenia nie uświadczyłem rozczarowania, chociaż mamy do czynienia z niespodziewanym twistem. Tutaj mogę docenić warsztat scenarzystów, bo mogli iść na całkowitą łatwiznę, a jednak postanowili się z deczka wysilić. Wielu powie pewnie, że "Striking Distance" to kolejna, niczym nie wyróżniająca się opowieść policyjna. Częściowo twierdzenie to mogę uznać za prawdziwe, aczkolwiek muszę podkreślić kilka zalet filmu. Bohaterem nie jest niezniszczalny superheros, ale zapijaczony i mentalnie przegrany, smutny człowiek mieszkający na łodzi. Co więcej Hardy złamał policyjny kodeks i niemal wszyscy jego przyjaciele odwrócili się od niego, traktując go jak totalnego śmiecia. Inne postacie są również dobrze naszkicowane, ale o tym więcej w kolejnym akapicie. Podoba mi się również, że akcję osadzono w Pittsburgu – naprawdę dobrze czasem odpocząć od Nowego Yorku, L.A. czy Chicago. Na pewno warto przyjrzeć się zdjęciom tego miasta. Moim zdaniem zapadają mocno w pamięć. Co się może natomiast nie podobać? Głównie bardzo wiele sztampowych rozwiązań doskonale znanych z kina policyjnego oraz niezwykle typowe love story. Z biegiem lat niektóre sceny stały się niezamierzenie zabawne – w szczególności zwróćcie uwagę na bankietowe mordobicie.
źródło: http://moviescreenshots.blogspot.com/
Rzut oka na bohaterów i aktorstwo. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł się wcielić w postać Hardy'ego lepiej niż Bruce Willis. On po prostu urodził się by grać zapijaczonych underdogów – przypomnijmy sobie choćby Johna McClane'a z "Die Hard 3". Tom Hardy to postać, którą kupuję z miejsca, a przeciętny widz od razu obdarzy ją sympatią. Jak pisałem powyżej to żaden heros ani mistrz dedukcji – wprost przeciwnie, najzwyczajniejszy w świecie everyman. Jest coś niezwykle prawdziwego w smutku tej postaci i za to Willisowi należą się ogromne brawa. Niestety Sarah Jessica Parker w żaden sposób nie dorównuje Bruce'owi pokazując niezwykle czerstwy warsztat. Zasadniczo za jedyną zaletę jej udziału w filmie można uznać fakt, że o dziwo całkiem nieźle prezentuje się na ekranie (w szczególności w czerwonej sukience). Jakkolwiek zabrzmi to dziwnie w obliczu licznych porównań Sarah do konia, to jednak patrzenie na nią w "Striking Distance" sprawiało mi nieukrywaną przyjemność. Oprócz pary głównych bohaterów dostajemy galerię barwnych postaci drugoplanowych. Na wyróżnienie zasługują Dennis Farina (Nick Detillo), Tom Sizemore (Danny Detillo), Brion James (Eiler), Robert Pastorelli (Jimmy Detillo) oraz Andre Braugher (Morris), którego uwielbiam za rolę Washingtona w serialu "Hack". Pod tym względem jest całkiem fajnie i nie można narzekać.
źródło: http://moviescreenshots.blogspot.com/
Zasadniczo niezbyt rozumiem dlaczego "Striking Distance" ma relatywnie niskie oceny na IMDB, bo jest wiele znacznie gorszych filmów z wyższymi notami. Moim zdaniem, chociaż nie jest to film zdecydowanie wybitny, to jednak powinien zostać uznany za solidne i raczej rzemieślnicze dzieło. Pomimo wielu ułomności za każdym seansem świetnie się bawię, a to wiele znaczy – przynajmniej dla mnie. Naprawdę lubię produkcję Herringtona i jak pisałem na początku jest to niewytłumaczalny fenomen. Ot, zwyczajna opowieść o zwyczajnym człowieku, który wbrew wszelkim przeciwnościom stara się udowodnić, że ma rację. Myślę, że naprawdę warto zobaczyć.
źródło: http://moviescreenshots.blogspot.com/
Ocena: 6/10 (może na wyrost, ale naprawdę lubię ten film).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz