Z niewiadomych przyczyn,
których kompletnie nie potrafię wyjaśnić, żywię jakiś dziwny
sentyment do "Striking Distance". Nie rozumiem skąd się
to mogło wziąć, gdyż wydaje mi się, że w dzieciństwie nigdy
nie oglądałem tegoż filmu. Z kolei może się to wydawać niemal
nieprawdopodobne, jeśli pod uwagę weźmiemy datę jego nakręcenia
(1993). Pamiętam doskonale pierwszą projekcję sprzed kilku lat:
przypadkowo skacząc po kanałach zobaczyłem Bruce'a Willisa w
otoczeniu, którego wcale nie kojarzyłem. Zacząłem więc szybko
sprawdzać cóż to za dzieło oglądam właśnie. Tytuł "Striking
Distance" ("Pole rażenia") kompletnie nie przemawiał
do mojej świadomości, więc z ciekawości całkowicie pogrążyłem
się w filmie. Zakładam również, że dla większości z Was
produkcja Rowdy Herringtona to tabula rasa.
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
Pod względem fabularnym
"Striking Distance" można zakwalifikować jako kolejny
film o gliniarzach. Chociaż tym razem akcję osadzono w dosyć
nietypowej dla mnie miejscówce, czyli w Pittsburgu. Główny bohater
to zapijaczony i użalający się nad swoim losem Tom Hardy (Bruce
Willis), były detektyw miejscowej policji. Za niewygodne poglądy
oraz zeznawanie przeciw kolegom Hardy został zesłany do policji
rzecznej (podobnie jak Jimmy McNulty w "The Wire"), gdzie
dogorywa swego marnego żywota. Czemuż taki los spotkał naszego
bohatera, spytacie? Otóż Hardy wierzył, iż seryjnym mordercą
zabijającym kobiety w mieście musi być jeden z jego kolegów po
fachu. Zeznając przeciwko swojemu partnerowi doprowadził pośrednio
do jego samobójstwa. Taka postawa była niezwykle hańbiąca, gdyż
większość rodziny Hardy'ego od pokoleń przywdziewało niebieskie
mundury. Wkrótce po tym jak nasz bohater dostaje nową partnerkę Jo
(Sarah Jessica Parker), seryjny morderca sprzed lat powraca siać
postrach na ulicach Pittsburga.
źródło: http://moviescreenshots.blogspot.com/ |
Fabuła rozwija się
dosyć interesująco - bynajmniej na tyle, żebym nagle nie popadł w
dekadencję. Nie jest to może najbardziej wciągająca historia w
dziejach kinematografii, ale mnie się podoba nawet. Nie ma tutaj
specjalnych udziwnień w rodzaju demonicznych odwołań do elementów
mistycznych czy też średniowiecznych ksiąg. Ot, sprawa prosta:
seryjny morderca zabija młode kobiety i tyle. Pod względem
zakończenia nie uświadczyłem rozczarowania, chociaż mamy
do czynienia z niespodziewanym twistem. Tutaj mogę docenić warsztat
scenarzystów, bo mogli iść na całkowitą łatwiznę, a jednak
postanowili się z deczka wysilić. Wielu powie pewnie, że "Striking
Distance" to kolejna, niczym nie wyróżniająca się opowieść
policyjna. Częściowo twierdzenie to mogę uznać za prawdziwe,
aczkolwiek muszę podkreślić kilka zalet filmu. Bohaterem nie jest
niezniszczalny superheros, ale zapijaczony i mentalnie przegrany,
smutny człowiek mieszkający na łodzi. Co więcej Hardy złamał
policyjny kodeks i niemal wszyscy jego przyjaciele odwrócili się od
niego, traktując go jak totalnego śmiecia. Inne postacie są
również dobrze naszkicowane, ale o tym więcej w kolejnym akapicie.
Podoba mi się również, że akcję osadzono w Pittsburgu –
naprawdę dobrze czasem odpocząć od Nowego Yorku, L.A. czy Chicago.
Na pewno warto przyjrzeć się zdjęciom tego miasta. Moim zdaniem
zapadają mocno w pamięć. Co się może natomiast nie podobać?
Głównie bardzo wiele sztampowych rozwiązań doskonale znanych z
kina policyjnego oraz niezwykle typowe love story. Z biegiem lat
niektóre sceny stały się niezamierzenie zabawne – w
szczególności zwróćcie uwagę na bankietowe mordobicie.
źródło: http://moviescreenshots.blogspot.com/ |
Rzut oka na bohaterów i
aktorstwo. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł się wcielić
w postać Hardy'ego lepiej niż Bruce Willis. On po prostu urodził
się by grać zapijaczonych underdogów –
przypomnijmy sobie choćby Johna McClane'a z "Die Hard 3".
Tom Hardy to postać, którą kupuję z miejsca, a przeciętny widz
od razu obdarzy ją sympatią. Jak pisałem powyżej to żaden heros
ani mistrz dedukcji – wprost przeciwnie, najzwyczajniejszy w
świecie everyman.
Jest coś niezwykle prawdziwego w smutku tej postaci i za to
Willisowi należą się ogromne brawa. Niestety Sarah Jessica Parker
w żaden sposób nie dorównuje Bruce'owi pokazując niezwykle
czerstwy warsztat. Zasadniczo za jedyną zaletę jej udziału w
filmie można uznać fakt, że o dziwo całkiem nieźle prezentuje
się na ekranie (w szczególności w czerwonej sukience). Jakkolwiek
zabrzmi to dziwnie w obliczu licznych porównań Sarah do konia, to
jednak patrzenie na nią w "Striking Distance" sprawiało
mi nieukrywaną przyjemność. Oprócz pary głównych bohaterów
dostajemy galerię barwnych postaci drugoplanowych. Na wyróżnienie
zasługują Dennis Farina (Nick Detillo), Tom Sizemore (Danny
Detillo), Brion James (Eiler), Robert Pastorelli (Jimmy Detillo) oraz
Andre Braugher (Morris), którego uwielbiam za rolę Washingtona w
serialu "Hack". Pod tym względem jest całkiem fajnie i
nie można narzekać.
źródło: http://moviescreenshots.blogspot.com/ |
Zasadniczo niezbyt
rozumiem dlaczego "Striking Distance" ma relatywnie niskie
oceny na IMDB, bo jest wiele znacznie gorszych filmów z wyższymi
notami. Moim zdaniem, chociaż nie jest to film zdecydowanie wybitny,
to jednak powinien zostać uznany za solidne i raczej rzemieślnicze
dzieło. Pomimo wielu ułomności za każdym seansem świetnie się
bawię, a to wiele znaczy – przynajmniej dla mnie. Naprawdę lubię
produkcję Herringtona i jak pisałem na początku jest to
niewytłumaczalny fenomen. Ot, zwyczajna opowieść o zwyczajnym
człowieku, który wbrew wszelkim przeciwnościom stara się
udowodnić, że ma rację. Myślę, że naprawdę warto zobaczyć.
źródło: http://moviescreenshots.blogspot.com/ |
Ocena: 6/10 (może na
wyrost, ale naprawdę lubię ten film).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz