środa, 28 lutego 2018

"Mother!" (2017)



You give, and you give, and you give. It's just never enough.

Darren Aronofsky nigdy nie należał do moich ulubionych reżyserów, niemniej szanuję oczywiście jego dorobek artystyczny. Nigdy również przesadnie nie jarałem się "Requiem dla snu" i jakoś od zawsze miałem trudności z docenieniem klasy tego filmu (ot, nie zrobił na mnie wrażenia). Jego ostatnie dzieło zainteresowało mnie natomiast z powodu całkowicie skrajnych opinii – w szczególności mających miejsce na pokazie "Mother!" w trakcie ubiegłorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji (najłatwiej byłoby zatem napisać, że idealnie wpisuje się kategorię hate it or love it). W każdym razie obejrzawszy trailer spodziewałem się filmu zbliżonego klimatem do niedawno recenzowanego "Get Out" i muszę już na wstępie przyznać, że efekt końcowy kompletnie przerósł moje oczekiwania.
© 2018 Paramount Pictures.
Pośród oddalonych od cywilizacji lasów, na kwiecistej polanie znajduje się stary, dosyć przestronny dom, zamieszkany przez dosyć nietypowe małżeństwo. On (Javier Bardem) to utalentowany poeta czy też pisarz, który obecnie przeżywa poważny kryzys twórczy. Ona (Jennifer Lawrence) starając się za wszelką cenę pomóc ukochanemu w odzyskaniu weny, skupia się renowacji domostwa, które niedawno strawił okrutny pożar. Ich idylliczna wręcz egzystencja zostaje zakłócona, gdy do drzwi zapuka nieoczekiwany gość. Trochę dziwny przybysz (Ed Harris) okazuje się być śmiertelnie chorym fanem twórczości poety, który przed rychłą śmiercią postanowił poznać osobiście swojego mistrza. Sytuacja zdecydowanie pogarsza się, gdy na miejsce przybywa małżonka miłośnika poezji (Michelle Pfeiffer), wszędobylska, ciekawska i momentami bezczelna kobieta.
© 2018 Paramount Pictures.
Tak jak już wspominałem we wstępie recenzji, spodziewałem się całkowicie innego filmu. W błędnym przekonaniu dodatkowo utwierdził mnie pierwszy akt. Gęstniejąca z każdą minutą atmosfera wydawała się przypominać znakomity klimat z "Get Out". Jednak to w jaką stronę ostatecznie skierował się "Mother!" było dla mnie kompletną niespodzianką, a nawet szokiem. Ostatnia część produkcji Darrena Aronofsky’ego to chyba najbardziej epicko ukazany chaos w dziejach całej kinematografii. Liczba wydarzeń rozgrywających się na ekranie po prostu przerasta percepcję widza. Jeżeli zastanawiacie się do czego odnosi się wykrzyknik w tytule filmu to powiem Wam, że właśnie do ostatnich 30 minut, w których wszystko co wiecie o bohaterach wywraca się do góry nogami (chociaż twórcy pokusili się wcześniej o kilka subtelnych wskazówek). Pod względem realizacyjnym końcówka filmu to absolutne arcydzieło. Jak na produkcję, która rozgrywa się wyłącznie w jednym domu, efekt jest po prostu porażający – ciężko mi nawet dokładnie opisać moje wrażenia, ponieważ to po prostu trzeba zobaczyć. Piorunujące wrażenie sprawia także ścieżka dźwiękowa, która tak naprawdę przez większość filmu jest kompletnie nieobecna i eksploduje dopiero w ostatnim akcie.
© 2018 Paramount Pictures.
Z pewnością największa zaleta "Mother!" to emocje oraz wątpliwości, które film wzbudza po zakończeniu projekcji. Czy film Wam się podobał czy też nie po prostu musicie o nim rozmawiać i szukać jego sensu (lub bezsensu). Osobiście, gdy zobaczyłem napisy końcowe, to pomyślałem, że tym razem Darren Aronofsky wjechał jak Conrado i od razu sprawdziłem czy jestem cały. Słowo klucz dla zrozumienia intencji reżysera to alegoria. Jeżeli spojrzycie na filmowe wydarzenia z alegorycznej perspektywy to otrzymacie wręcz przerażająco trafny proces rozwoju ludzkości i religii, z wszystkimi formami kompletnego wypaczenia dobrych intencji twórcy (poety) oraz totalnego nie zrozumienia przekazywanych idei. W szczególności dotyczy to dzielenia się Ziemią oraz podejścia do jego pierworodnego syna (zaręczam, że jest to scena o poziomie brutalności nie spotykanym we współczesnym kinie mainstreamowym). Po tego rodzaju sekwencjach można przeżyć prawdziwe załamanie nerwowe i zastanowić się jak bardzo niewesoła przyszłość nas czeka. Oczywiście "Mother!" niekoniecznie należy rozpatrywać pod kątem religii. Dowolność interpretacji może ukazać tę opowieść jako historię procesu twórczego oraz nieoczekiwanej, rujnującej spokojną egzystencję sławy (aczkolwiek z wywiadów z reżyserem wynika, że udało się to zrobić raczej przypadkowo i nie taka była jego pierwotna intencja).
© 2018 Paramount Pictures.
Aktorstwo. Tym razem jest naprawdę grubo. Jennifer Lawrence zagrała prawdopodobnie najlepszą rolę w dotychczasowej karierze i nie dostała nawet nominacji do Oscara (w sumie "Mother!" nie dostało ani jednej). Tytułowa Matka to postać starannie dbająca o dom i swojego małżonka z pełnym poświęceniem oraz miłością. Kompletnie nie rozumiejąc zamiłowania Poety/Twórcy do niespodziewanych gości stara się zachować kompletny spokój wybuchając dopiero w ostateczności. Genialna rola, zważywszy, że film oglądamy praktycznie z matczynej perspektywy (bardzo wiele ujęć twarzy aktorki, podkreślających poczucie bliskości). Z kolei Javier Bardem został idealnie obsadzony w roli Poety – jego uśmiech jest po prostu czymś, co zawsze będzie mi się kojarzyło z "Mother!". Aktor świetnie przedstawił swoją, zdawałoby się nieomylną i dysponującą gotowym planem działania, postać jako swoistego eksperymentatora, który nie ma żadnego pojęcia, jakie skutki przyniosą jego doświadczenia i czy będzie to dobre dla domostwa. Na drugim planie również dzieje się wiele dobrego. Ed Harris, Michelle Pfeiffer oraz bracia Brian i Domhnall Gleeson doskonale wypadli jako przedziwna rodzina, borykająca się z poważnymi problemami. Bardzo dobrze zapamiętałem również jedną z niewielu poważnych ról w karierze Kristen Wiig (Herald).
© 2018 Paramount Pictures.
"Mother!" to znakomite kino, które wbija widza w fotel. Ostatnie trzydzieści minut to jedna z najlepszych sekwencji, jakie widziałem w życiu. Przesłanie filmu z pewnością nie napawa optymizmem, ale nie jestem w stanie odmówić mu racji. Kompletnie natomiast nie rozumiem z jakiego powodu Akademia kompletnie pominęła produkcję Aronofsky’ego nominując do najlepszego filmu choćby "Get Out" (nie umniejszając oczywiście jego twórcom, ciężar filozoficzny jest całkowicie inny). "Mother!" to pozycja absolutnie obowiązkowa! Nieważne czy Wam się spodoba czy nie – z pewnością wzbudzi emocje i zmusi Was do myślenia (a tego chyba w naszych czasach brakuje najbardziej).
© 2018 Paramount Pictures.
Ocena: 9/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz