You give, and you give, and you give. It's just never enough.
Darren Aronofsky nigdy nie
należał do moich ulubionych reżyserów, niemniej szanuję oczywiście jego dorobek
artystyczny. Nigdy również przesadnie nie jarałem się "Requiem dla snu" i jakoś
od zawsze miałem trudności z docenieniem klasy tego filmu (ot, nie zrobił na
mnie wrażenia). Jego ostatnie dzieło zainteresowało mnie natomiast z powodu
całkowicie skrajnych opinii – w szczególności mających miejsce na pokazie "Mother!" w trakcie ubiegłorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w
Wenecji (najłatwiej byłoby zatem napisać, że idealnie wpisuje się kategorię hate it or love it). W każdym razie
obejrzawszy trailer spodziewałem się filmu zbliżonego klimatem do niedawno
recenzowanego "Get Out" i muszę już na wstępie przyznać, że efekt końcowy
kompletnie przerósł moje oczekiwania.
© 2018 Paramount Pictures. |
Pośród oddalonych od cywilizacji
lasów, na kwiecistej polanie znajduje się stary, dosyć przestronny dom, zamieszkany
przez dosyć nietypowe małżeństwo. On (Javier Bardem) to utalentowany poeta czy
też pisarz, który obecnie przeżywa poważny kryzys twórczy. Ona (Jennifer
Lawrence) starając się za wszelką cenę pomóc ukochanemu w odzyskaniu weny,
skupia się renowacji domostwa, które niedawno strawił okrutny pożar. Ich
idylliczna wręcz egzystencja zostaje zakłócona, gdy do drzwi zapuka
nieoczekiwany gość. Trochę dziwny przybysz (Ed Harris) okazuje się być
śmiertelnie chorym fanem twórczości poety, który przed rychłą śmiercią
postanowił poznać osobiście swojego mistrza. Sytuacja zdecydowanie pogarsza
się, gdy na miejsce przybywa małżonka miłośnika poezji (Michelle Pfeiffer),
wszędobylska, ciekawska i momentami bezczelna kobieta.
© 2018 Paramount Pictures. |
Tak jak już wspominałem we
wstępie recenzji, spodziewałem się całkowicie innego filmu. W błędnym
przekonaniu dodatkowo utwierdził mnie pierwszy akt. Gęstniejąca z każdą minutą atmosfera
wydawała się przypominać znakomity klimat z "Get Out". Jednak to w jaką stronę
ostatecznie skierował się "Mother!" było dla mnie kompletną niespodzianką, a
nawet szokiem. Ostatnia część produkcji Darrena Aronofsky’ego to chyba
najbardziej epicko ukazany chaos w dziejach całej kinematografii. Liczba
wydarzeń rozgrywających się na ekranie po prostu przerasta percepcję widza.
Jeżeli zastanawiacie się do czego odnosi się wykrzyknik w tytule filmu to
powiem Wam, że właśnie do ostatnich 30 minut, w których wszystko co wiecie o
bohaterach wywraca się do góry nogami (chociaż twórcy pokusili się wcześniej o
kilka subtelnych wskazówek). Pod względem realizacyjnym końcówka filmu to
absolutne arcydzieło. Jak na produkcję, która rozgrywa się wyłącznie w jednym domu,
efekt jest po prostu porażający – ciężko mi nawet dokładnie opisać moje
wrażenia, ponieważ to po prostu trzeba zobaczyć. Piorunujące wrażenie sprawia
także ścieżka dźwiękowa, która tak naprawdę przez większość filmu jest
kompletnie nieobecna i eksploduje dopiero w ostatnim akcie.
© 2018 Paramount Pictures. |
Z pewnością największa zaleta "Mother!" to emocje oraz wątpliwości, które film wzbudza po zakończeniu
projekcji. Czy film Wam się podobał czy też nie po prostu musicie o nim
rozmawiać i szukać jego sensu (lub bezsensu). Osobiście, gdy zobaczyłem napisy
końcowe, to pomyślałem, że tym razem Darren Aronofsky wjechał jak Conrado i od
razu sprawdziłem czy jestem cały. Słowo klucz dla zrozumienia intencji reżysera
to alegoria. Jeżeli spojrzycie na filmowe wydarzenia z alegorycznej perspektywy
to otrzymacie wręcz przerażająco trafny proces rozwoju ludzkości i religii, z
wszystkimi formami kompletnego wypaczenia dobrych intencji twórcy (poety) oraz
totalnego nie zrozumienia przekazywanych idei. W szczególności dotyczy to
dzielenia się Ziemią oraz podejścia do jego pierworodnego syna (zaręczam, że
jest to scena o poziomie brutalności nie spotykanym we współczesnym kinie mainstreamowym). Po tego rodzaju
sekwencjach można przeżyć prawdziwe załamanie nerwowe i zastanowić się jak
bardzo niewesoła przyszłość nas czeka. Oczywiście "Mother!" niekoniecznie
należy rozpatrywać pod kątem religii. Dowolność interpretacji może ukazać tę
opowieść jako historię procesu twórczego oraz nieoczekiwanej, rujnującej
spokojną egzystencję sławy (aczkolwiek z wywiadów z reżyserem wynika, że udało
się to zrobić raczej przypadkowo i nie taka była jego pierwotna intencja).
© 2018 Paramount Pictures. |
Aktorstwo. Tym razem jest
naprawdę grubo. Jennifer Lawrence zagrała prawdopodobnie najlepszą rolę w
dotychczasowej karierze i nie dostała nawet nominacji do Oscara (w sumie "Mother!" nie dostało ani jednej). Tytułowa Matka to postać starannie dbająca o
dom i swojego małżonka z pełnym poświęceniem oraz miłością. Kompletnie nie
rozumiejąc zamiłowania Poety/Twórcy do niespodziewanych gości stara się
zachować kompletny spokój wybuchając dopiero w ostateczności. Genialna rola,
zważywszy, że film oglądamy praktycznie z matczynej
perspektywy (bardzo wiele ujęć twarzy aktorki, podkreślających poczucie
bliskości). Z kolei Javier Bardem został idealnie obsadzony w roli Poety – jego
uśmiech jest po prostu czymś, co zawsze będzie mi się kojarzyło z "Mother!".
Aktor świetnie przedstawił swoją, zdawałoby się nieomylną i dysponującą gotowym
planem działania, postać jako swoistego eksperymentatora, który nie ma żadnego
pojęcia, jakie skutki przyniosą jego doświadczenia i czy będzie to dobre dla
domostwa. Na drugim planie również dzieje się wiele dobrego. Ed Harris,
Michelle Pfeiffer oraz bracia Brian i Domhnall Gleeson doskonale wypadli jako
przedziwna rodzina, borykająca się z poważnymi problemami. Bardzo dobrze
zapamiętałem również jedną z niewielu poważnych ról w karierze Kristen Wiig
(Herald).
© 2018 Paramount Pictures. |
"Mother!" to znakomite kino,
które wbija widza w fotel. Ostatnie trzydzieści minut to jedna z najlepszych
sekwencji, jakie widziałem w życiu. Przesłanie filmu z pewnością nie napawa
optymizmem, ale nie jestem w stanie odmówić mu racji. Kompletnie natomiast nie
rozumiem z jakiego powodu Akademia kompletnie pominęła produkcję Aronofsky’ego
nominując do najlepszego filmu choćby "Get Out" (nie umniejszając oczywiście
jego twórcom, ciężar filozoficzny jest całkowicie inny). "Mother!" to pozycja
absolutnie obowiązkowa! Nieważne czy Wam się spodoba czy nie – z pewnością
wzbudzi emocje i zmusi Was do myślenia (a tego chyba w naszych czasach brakuje
najbardziej).
© 2018 Paramount Pictures. |
Ocena: 9/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz