środa, 14 marca 2018

"Three Billboards Outside Ebbing, Missouri" (2017)



Cause there ain't no God and the whole world's empty,
and it doesn't matter what we do to each other?

Ponieważ jesteśmy już świeżo po tegorocznej gali oscarowej wracamy do omawiania najważniejszych filmów nominowanych w tym roku do najbardziej prestiżowej nagrody przemysłu filmowego. Po niedawnej recenzji "Get Out" nadszedł najwyższy czas na murowanego faworyta do rozbicia puli, czyli nominowanego w siedmiu kategoriach "Three Billboards Outside Ebbing, Missouri". Produkcja wyreżyserowana przez Martina McDonagha zebrała przecież pięć cennych nagród BAFTA (w tym za najlepszy film i scenariusz oryginalny) mając łącznie dziewięć nominacji oraz cztery Złote Globy (w tym za najlepszy film i scenariusz oryginalny) przy sześciu nominacjach. Ostatecznie udało się zebrać jedynie dwie statuetki (główna rola damska oraz drugoplanowa rola męska), przegrywając najlepszy film roku z "The Shape of Water", którego jeszcze nie widziałem.  Natomiast kompletnie dla mnie niezrozumiałą decyzją jest wybór "Get Out" w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny. No cóż, nie od dzisiaj decyzje Akademii wywołują wiele kontrowersji… Niemniej muszę przyznać, że wybierając się na seans nie usłyszałem złego słowa o "Three Billboards Outside Ebbing, Missouri". Wszystkie recenzje były pozytywne, a film wychwalono niemalże pod niebiosa. Automatycznie postawiło mnie to trochę w opozycji, ale ponieważ "In Bruges" Martina McDonagha było całkiem w pytę, a "Seven Psychopaths" miało swoje momenty, żywiłem nadzieję na świetne kino.
W niewielkim miasteczku Ebbing (które nie istnieje naprawdę) Mildred (Frances McDormand) wiedzie przerażająco smutną egzystencję. Kilka miesięcy wcześniej jej córka została zgwałcona i brutalnie zamordowana. Ponieważ sprawa w dalszym ciągu pozostaje nierozwiązana przez lokalnych stróżów prawa, kobieta decyduje się desperacki krok. Wykupiwszy tytułowe trzy bilbordy położone za miasteczkiem, Mildred umieszcza na nich bezpardonową krytykę oraz bezpośredni apel skierowany do szefa policji Willoughby’ego (Woody Harrelson). Niekonwencjonalne zachowanie naszej bohaterki dzieli lokalną społeczność, ale równocześnie staje się jedyną szansą na ujęcie mordercy.
We wstępie wspominałem, że "Three Billboards Outside Ebbing, Missouri" zbierało wyłącznie więcej niż pozytywne, wręcz entuzjastyczne recenzje. Po seansie muszę przyznać, że w tym przypadku pompowanie balonika miało solidne uzasadnienie. Film Martina McDonagha ogląda się po prostu świetnie, chociaż porusza dosyć depresyjne i poważne tematy. Oczywiście na pierwszy plan wysuwa się cierpienie matki po stracie swojego dziecka, chociaż relacje Mildred z córką pozostawiały sporo do życzenia. Drugi ważny temat to bezczynność lokalnej policji, która zamiast skupiać się na rozwiązaniu śledztwa, torturuje czarnuchów kolorowych. Leniwe, rasistowskie, nieudolne świnie, wywodzące się często z patologicznych rodzin typowych White trash (vide Dixon) pożytkują służbę na walenie gorzeliny oraz dręczenie mniejszości etnicznych. Oczywiście nie każdy policjant w Ebbing zalicza się do tego szacownego grona. Willoughby sprawia wrażenie sympatycznego i ogarniętego gościa, który doskonale zna intelektualne możliwości swoich podopiecznych i wie, że pewnych spraw przy ograniczonym zakresie środków po prostu rozwiązać się nie da. Niemniej nawet przy swoim wieloletnim doświadczeniu nie może zignorować bezczelnej wiadomości Mildred umieszczonej na bilbordach. W tym właśnie momencie "Three Billboards Outside Ebbing, Missouri" doskonale przedstawia sieć powiązań małomiasteczkowej Ameryki i ogólnospołeczne wsparcie dla szefa policji mimo, że sprawa pozostaje w dalszym ciągu nierozwiązana (zwolenników zuchwałej akcji naszej bohaterki można policzyć na palcach jednej ręki).
Jak już wspomniałem "Three Billboards Outside Ebbing, Missouri" ogląda się po prostu świetnie. Film posiada multum scen o wyjątkowym ładunku emocjonalnym. Najlepszy przykład to flashback ostatniej kłótni Mildred z córką, w której zostały wypowiedziane słowa, których cofnąć się już nie da. Podobnie jest w przypadku rodzinnej sprzeczki z byłym mężem Charlie’m, która przyjmuje kompletnie nieoczekiwany efekt. A wątek randkowania z sympatycznym Jamesem może naprawdę wywołać łezkę współczucia. Pod względem fabularnym nie jestem w stanie wykazać praktycznie żadnych słabości (może z wyjątkiem dziwnej sceny rozgrywającej się w sklepie, w którym pracuje Mildred). Co więcej, dodam, że  jest to imponujące, niemal idealne połączenie całkowitej powagi z nieoczekiwanymi przejawami humoru, przeważnie bardzo czarnego. Muszę natomiast przyznać, że zdecydowanie zaskoczył mnie monolog wygłoszony przez Mildred do jelenia – byłem przekonany, że zwierzak to wytwór CGI, ale okazało się, iż jest rzeczywisty i ma nawet imię (Becca). W zasadzie był to precyzyjne ujmując mulak białoogonowy, znany też jako jeleń wirginijski lub jeleń wirgiński (Odocoileus virginianus). W ramach ciekawostki warto napisać, że filmowcy nawet nie liznęli Missouri, ponieważ praktycznie cały film nakręcono w Karolinie Północnej (tytułowe Ebbing udaje miasteczko Sylva).
Zaczynając omawianie aktorstwa oraz postaci muszę przyznać, że Frances McDormand otrzymała w pełni zasłużonego Oscara za swoją imponującą rolę. Mildred emanuje po prostu ledwie hamowanymi pokładami gniewu oraz determinacji, będąc wysoce niestabilnym wulkanem emocji. Aby zmusić lokalna policję do rozwiązania śledztwa zdeterminowana matka cierpiąca po stracie córki nie cofnie się przed niczym. Owacja na stojąco! Na podobne laury zasłużył również kolejny oscarowy triumfator, czyli Sam Rockwell. W jego wykonaniu Dixon przechodzi prawdziwą i co najważniejsze szczerą ewolucję od kompletnego, rasistowskiego dupka do bohatera kierującego się wysoce szlachetnymi pobudkami. A wszystko podlane zostało sporą dozą humoru. Na trzecie miejsce podium wskakuje tym razem nominowany do Oscara w tej samej kategorii Woody Harrelson. Willoughby to naprawdę zacny koleś, z którym chętnie obaliłbym niejedno piwcio (pozdro Natalia!), niemniej pod pewnymi względami przypomina mi Marty’ego z "True Detective". W tle również jest całkiem młodzieżowo. Warto w szczególności zwrócić uwagę na genialną rolę Johna Hawkesa wcielającego się w byłego męża Mildred (Charlie), przejmujący występ Petera Dinklage’a (James – udowadnia, że istnieje życie po "Grze o tron"), poruszającą kreację Sandy Martin (matka Dixona) oraz kolejne świetne wejście Lucasa Hedgesa (Robbie).
"Three Billboards Outside Ebbing, Missouri" to na razie najlepszy film, jaki obejrzałem w tym roku. Po trochę słabszych "Seven Psychopaths" Martin McDonagh powrócił w wielkim stylu do wybitnej formy i szczerze powiedziawszy chyba przyćmił swoje największe dotychczasowe osiągnięcie ("In Bruges"). Świetne kino, pozycja obowiązkowa z względu na wyjątkowe połączenie śmiertelnie poważnych kwestii z humorem, intrygującą fabułę oraz wyborne aktorstwo.
Ocena: 9/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz