Ponieważ tegoroczne wakacje postanowiliśmy spędzić na dawnych,
wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej zyskałem dodatkową motywację,
aby zobaczyć najnowsze dzieło Wojtka Smarzowskiego. Reżyser, od
lat hołubiony przez krytyków filmowych, wpadł na pomysł
nakręcenia filmu o rzezi wołyńskiej na przełomie 2011 i 2012
roku. Z różnych przyczyn realizacja tego projektu rozciągnęła
się w czasie na kilka ładnych lat (zdjęcia rozpoczęły się już
w 2014 roku!). Oczywiście chodziło głównie o środki finansowe
potrzebne na realizację tego przedsięwzięcia. Nie wydaje Wam się
zatem dziwne, że tak uznany przez krytykę reżyser ma problem z
zebraniem środków na nakręcenie kolejnego filmu i zostaje zmuszony
do założenia Fundacji na rzecz filmu "Wołyń", aby zebrać
hajs? Gdyby udzieliły mi się paranoiczno-spiskowe nastroje obecnego
ministra obrony narodowej mógłbym dojść do wniosku, że
wszechmocne lobby ukraińskie chciało właśnie w ten sposób
zablokować produkcję na tak niewygodny temat. Jednakże
Smarzowskiemu w końcu udało się zebrać brakujące monety i
dlatego też w napisach początkowych możemy zobaczyć sobie
kilkunastu sponsorów, dzięki którym udało się dokończyć film.
Wracając do początku akapitu: Lwów okazał się pięknym miastem,
w którym historia bije niemal z każdej ulicy, ale czy podobnie było
z "Wołyniem"?
źródło: http://filmwolyn.org |
Akcja filmu rozpoczyna się na tytułowym Wołyniu jeszcze przed
wybuchem II wojny światowej. Starsza córka zamożnego rolnika
Głowackiego (Jacek Braciak) wychodzi za mąż za Ukraińca z
sąsiedniej wioski. Młodsza z rodzeństwa, Zosia (Michalina Łabacz)
również marzy o ślubie z ukochanym Petro (Vasili Vasylyk).
Jednakże jeszcze w trakcie wesela pazerny na ziemię ojciec postanawia
wydać córkę za lokalnie bogatego sołtysa Maćka Skibę (Arkadiusz
Jakubik), otrzymując w zamian kilka mórg oraz trochę żywego
inwentarza. Dziewczyna fatalnie znosi decyzję rodzica, ale chociaż
wypełnia jego wolę to nie przestaje darzyć uczuciem Ukraińca.
Tymczasem wybucha wojna, która nieodwracalnie zmienia relacje między
polską mniejszością oraz ukraińską większością zamieszkującą
Wołyń.
źródło: http://filmwolyn.org |
Przed
seansem zadajcie sobie pytanie ile tak naprawdę wiecie o tragicznych
wydarzeniach na Wołyniu. Z dzisiejszej perspektywy szczerze
ubolewam, że zakres ćwiczeń z Historii Polski XX wieku
prowadzonych przez dr Renatę Król-Mazur sięgał jedynie do wybuchu
II wojny światowej, gdyż pewnie uczulibyśmy się imiennej listy
ofiar zamordowanych przez Ukraińców. Jeżeli nie dysponujecie
stosowną wiedzą o proporcjach poległych to z kina możecie wyjść
z przekonaniem, że Ukraińcy zostali przedstawieni w bardzo złym
świetle i być może nie ma to uzasadnienia historycznego (jak na
przykład ja). Niemniej, krótka sesja pogłębiająca wiedzę w
tejże kwestii rozwiała wszelkie wątpliwości – liczba osób
zamordowanych bestialsko przez banderowskie
bojówki oraz wiejski motłoch wielokrotnie przewyższa ofiary
polskich akcji odwetowych. Warto również przypomnieć, że Ukraińcy
nie skupili się wyłącznie na Polakach, ale także mordowali inne
mniejszości (w szczególności Żydów), a także nie odpuścili
swoim rodakom podejrzewanym o sprzyjanie Lachom lub władzy
radzieckiej. Pod tym względem ostatnią godzinę "Wołynia" można uznać za prawdziwe kino gore. Często narzekam, że twórcy
nie mają jaj ze stali by pokazać na ekranie odpowiedni poziom
przemocy, ale wydaje się, że Smarzowski w tej kwestii nie był
niczym skrępowany ani ograniczony. Sposoby, w jakie ukraiński
motłoch przeprowadza czystkę etniczną, czasami zapierają dech w
piersiach pod względem brutalności. Finezyjność albo pomysłowość
nie są może odpowiednimi słowami na opisywanie zamieniania dzieci
w żywe pochodnie lub obdzierania ludzi ze skóry na żywca...
źródło: http://filmwolyn.org |
W
filmie Smarzowskiego w zasadzie żadna nacja nie jest kryształowo
czysta czy niewinna. Oczywiście totalne zło reprezentują
banderowcy z UPA oraz wiejski motłoch, aczkolwiek nawet wśród
Ukraińców można znaleźć sprawiedliwych. Polacy, zwani
najczęściej kolonistami,
traktują najczęściej miejscowych po pańsku, jako ludzi gorszej
kategorii, ale z drugiej strony małżeństwa mieszane nie uchodzą
za mezalians. Niemcy, oprócz oczywistego faktu mordowania Żydów i
Sowietów, są w sumie w
porządku.
Najsympatyczniej wypada natomiast radziecka partyzantka, która co
prawda rabuje podróżnych z jedzenia i gorzałki, ale nikomu krzywdy
nie czyni (jest to dla mnie trochę absurdalne, że taka scena
znalazła się w filmie, ale cóż poradzić). Rozumiem doskonale,
jaki był oryginalny zamysł Smarzowskiego. Reżyser chciał ukazać
powolnie narastający konflikt z perspektywy jednostki, ale w gruncie
rzeczy spór istniał od bardzo dawna, a upadek II Rzeczpospolitej
posłużył jedynie jako katalizator. Może wydawać się to dziwne,
ale bardzo dużo miejsca poświęcono na przedstawienie wiejskich
obyczajów weselnych z Wołynia. Odbieram to jako próbę
przybliżenia widzowi realiów świata, który przestał istnieć i
odszedł w niemal kompletne zapomnienie. W filmie znalazło się parę
znakomity scen: jak choćby targowanie się o rękę Zosi (czyż nie
ironiczne teraz wydają się hejty na niżej rozwinięte ludy
dotyczące sprzedawania kobiet za krowę czy kilka kóz?) lub
przerażająca nocna rzeź rozgrywająca się w świetle płonącej
wsi. Należy pochwalić poziom efektów specjalnych, ponieważ
makabryczne mordy epatują totalnym naturalizmem, a momentami są
wręcz odrażające w swej brutalności.
źródło: http://filmwolyn.org |
W "Wołyniu" nie uświadczyłem aktorskiej lipy. W Zosię,
wędrującą przez wołyńskie wsie niczym Dante z Wergiliuszem przez
kolejne kręgi piekielne, znakomicie wcieliła się Michalina Łabacz.
Jestem pełen podziwu dla tej młodej aktorki, ponieważ udźwignęła
niezwykle ciężkie brzemię nie dysponując praktyczne żadnym
doświadczeniem ekranowym. Równie doskonale wypada Arkadiusz
Jakubik. Maciej Skiba nie jest może postacią, którą każdy
polubi, ale jest bardzo wyrazisty w swojej hardości oraz
przedsiębiorczości. Oczywiście Wojtek Smarzowski nie mógł
odpuścić i zaangażował do filmu część swojego typowego
uniwersum (m.in. Izabela Kuna, Tomasz Sapryk, Jacek Braciak, Jerzy
Rogalski czy nieśmiertleny Lech Dyblik). Oczywiście są to
doskonali aktorzy, ale trochę mi się już opatrzyli w jego
produkcjach. Bardzo fajnie natomiast, że w filmie pojawia się
Janusz Chabior (ksiądz Józef). Jako swoistą świeżą krew można
potraktować natomiast aktorów wcielających się w ukraińskie
postacie: Vasili Vasylyk (Petro), Zacharjasz Muszyński (Bohdan),
Oleksandr Zbarazkyi.
źródło: http://filmwolyn.org |
Dobrze, że we Lwowie byliśmy przed obejrzeniem "Wołynia",
ponieważ ze zdecydowanie większą odrazą, a może nawet i lękiem,
patrzyłbym na wciąganie banderowskiej flagi na maszt na szczycie
kopca Unii Lubelskiej. Muszę jednak przyznać szczerze, że po
wyjściu z kina byłem kompletnie rozbity, jeśli chodzi o ostateczną
ocenę. Wyraziłem nawet pogląd, że nie jest to dobre kino,
niemniej po głębszej refleksji muszę zweryfikować tę opinię. "Wołyń" z pewnością nie jest filmem, który chciałbym
obejrzeć jeszcze raz. Niemniej Wojtkowi Smarzowskiemu udało się
stworzyć dzieło, które naprawdę wywołuje emocje i zmusza do
refleksji nad złem zakorzenionym w naturze ludzkiej. Mimo
brutalności uważam, że "Wołyń" powinien być obowiązkową
pozycją dla każdego kinomana. I nie dlatego, żeby nienawidzić
Ukraińców, ale by przekonać się na własne oczy do czego jest
zdolny, uważający się za istotę rozumną i dumnie wywyższający
ponad zwierzęta, człowiek.
źródło: http://filmwolyn.org |
Ocena: 7/10.