środa, 28 września 2016

"Amy" (2015)



Jules, this is so boring without drugs.

Dzisiaj będzie troszkę nietypowo i mocno wyjątkowo, ponieważ po raz pierwszy w historii mojej działalności postanowiłem napisać recenzję filmu dokumentalnego. Kompletnie nie mam pojęcia jak mi to wyjdzie, ale z powodu nieubłaganie zbliżającego się końca miesiąca zostałem postawiony niemalże pod ścianą, gdyż nie dysponuję żadnym innym, wystarczająco odpowiednim, materiałem na tekst. Oczywiście oglądam również chętnie dokumenty, ale zawsze przedkładałem ponad nie produkcje fabularne. Ponadto wydawało mi się dotychczas, że napisanie mniej więcej półtorej strony sensownego i spełniającego funkcję rozrywkową eseju w przypadku filmu dokumentalnego będzie nie lada wyzwaniem (tj. nie chciało mi się nigdy spróbować). Niemniej nadeszła wreszcie wiekopomna chwila, a zatem przed Wami laureat tegorocznego Oscara za najlepszy dokument – "Amy".
źródło: http://www.impawards.com
Jak wskazuje tytuł filmu (i nietrudno się jednocześnie domyślić) reżyser Asif Kapadia postanowił tym razem opowiedzieć historię Amy Winehouse, białej piosenkarki obdarzonej nieziemsko czarnym głosem, która mniej więcej dekadę temu osiągnęła niebywały sukces artystyczny. Ponad dwugodzinna produkcja przedstawia historię naszej bohaterki od dzieciństwa aż po tragiczną śmierć wokalistki 23 lipca 2011 roku. Wraz z niepokorną Amy (na szczęście nie mającą nic wspólnego z polskimi niepokornymi) wspinamy się stopniowo po szczeblach kariery wokalistki jazzowej, która w pewnym momencie działalności stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych głosów światowego show-biznesu, by sięgnąć gwiazd (per aspera ad astra), a następnie zaliczyć spektakularną glebę.
źródło: http://www.amy-movie.com
Nie ulega wątpliwości, że twórcom "Amy" udało się niezaprzeczalnie osiągnąć w szczególności jedną rzecz: ponad dwugodzinny dokument ogląda się po prostu znakomicie. Film wciąga naprawdę mocno i bardzo trudno oderwać się od ekranu, by zrobić cokolwiek innego. Dzięki nawiązaniu współpracy z rodziną Amy udało się zebrać sporo materiałów pokazujących wokalistkę z bardziej prywatnej strony (jak choćby popisy wokalne z dzieciństwa czy multum naprawdę niezwykłych nagrań oraz zdjęć). Dla fanów wokalistki jest prawdziwa uczta, ale również widzowie niezaangażowani emocjonalnie nie powinni nudzić się oglądając co ciekawsze kąski z domowego archiwum. Niemniej należy zauważyć, że niektóre fotografie ukazujące naszą bohaterkę na późniejszym etapie kariery mogą zostać odebrane jako dosyć szokujące – w szczególności chodzi o zdjęcia będące efektem wyraźnego nadużywania alkoholu oraz wszelkiej maści narkotyków. Druga, wielka zaleta "Amy" to oczywiście wspaniała muzyka. Oczywiście, istnieją ludzie, którzy pogrążając się w ignorancji potrafią nazwać Amy jedynie narkomanką, ale moim zdaniem nie sposób odmówić tej niestabilnej psychicznie dziewczynie ogromnego talentu, z którego potrafiła zrobić naprawdę dobry użytek (Back to Black znają wszyscy, ale sprawdźcie wcześniejszy, wybitny album – Frank). Co więcej, film przedstawia okoliczności powstania poszczególnych piosenek, dzięki czemu możemy się przekonać, że teksty dotyczą konkretnych sytuacji oraz osób, a nie są w pełni abstrakcyjnymi tworami.
źródło: http://www.amy-movie.com
Jako trzecia zaletę "Amy" należałoby wskazać dogłębną anatomię upadku utalentowanej wokalistki, która przewija się na drugim planie już od pierwszych scen filmu (bulimia, skłonności do depresji, rozbita rodzina czy wczesne przygody z narkotykami oraz alkoholem). Do tego ogromny sukces oraz wynikająca z niego presja psychiczna, z którą Amy nie potrafiła sobie kompletnie poradzić. I tym momencie możemy w zasadzie przejść do kontrowersji. Mimo, iż jest to film dokumentalny tak naprawdę trudno stwierdzić, ile jest prawdy w ukazaniu poszczególnych bohaterów. Mitch Winehouse, ojciec Amy, określił produkcję jako niedorzeczną (preposterous – cytując za IMDb). Takie stanowisko nie może oczywiście dziwić, ponieważ został przedstawiony w wyjątkowo niekorzystnym świetle jako człowiek, który postanowił jedynie nabijać własną kieszeń na sukcesach córki. Równie srogie hejty spadły na męża Amy, Blake'a Fieldera-Civila, ale akurat w tym przypadku trudno mieć wątpliwości jak degenerującym i toksycznym czynnikiem w życiu wokalistki był jej małżonek. Oczywiście obaj panowie otrzymali możliwość wypowiedzenia się w filmie, niemniej odnośnie Mitcha Winehouse’a niesmak pozostał. Wracając do zalet "Amy" warto pochwalić dotarcie do całej rzeszy bliższych oraz dalszych znajomych naszej bohaterki. Kompletnie nieoczekiwanie dla mnie sporo do powiedzenia na temat wokalistki miał znany amerykański raper oraz aktor Mos Def Yasiin Bey.
źródło: http://www.amy-movie.com
"Amy" charakteryzuje się naprawdę bardzo smutnym czy wręcz depresyjnym wydźwiękiem, którego poziom wzrasta w szczególności pod koniec filmu. Niemniej jest to solidna oraz niezwykle interesująca produkcja ukazująca wiele nieznanych wcześniej szerokiej publiczności aspektów życia brytyjskiej wokalistki. W tym przypadku trudno nie zgodzić się z werdyktem Akademii.
źródło: http://www.amy-movie.com
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz