So you're telling me you made a porno where the plot is the point?
Ponieważ jakiś czas temu
słyszałem dosyć pochlebne opinie o "The Nice Guys" postanowiłem sprawdzić
ostatnie dzieło Shane’a Blacka. Chociaż dotychczasowy dorobek tego reżysera nie
powala na kolana pod względem ilościowym (m.in. "Kiss Kiss Bang Bang" oraz "Iron Man 3") to oddał niebywałe
zasługi dla kinematografii na przełomie lat 80-tych oraz 90-tych tworząc dzieła
pokroju "Zabójczej broni" (wydatny wpływ na całą serię), "Ostatniego skauta"
czy "Długiego pocałunku na dobranoc". Cokolwiek nie myślicie o tych produkcjach
to jednak musicie przyznać, że widzieliście każdą z nich i to nie jeden raz!
Komedia, a w szczególności sensacyjna, to jednakże nieliche rzemiosło i nie raz
już miałem okazję oglądać kompletne porażki obiecujących projektów. Ze
wspomnianego "Kiss Kiss Bang Bang" zachowałem jednakże całkiem pozytywne
wspomnienia, a i w ostatnich latach powstało trochę naprawdę zabawnego kina
(m.in. "Tropic Thunder", obie części nowego "Jump Street" czy choćby "Dope"),
które nie uwłaczałoby mojej godności.
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja "Równych gości" została osadzona
w 1977 roku w Los Angeles. Pod jednym względem ówczesne Miasto Aniołów
przypomina współczesny Kraków: w obu metropoliach do wiadomości publicznej
podawane są komunikaty sugerujące mieszkańcom pozostanie w domu z powodu
wysokiego poziomu zanieczyszczenia powietrza (ale przynajmniej w L.A. świeci
słońce…). Holland March (Ryan Gosling), niezbyt rozgarnięty licencjonowany
prywatny detektyw i przy okazji alkoholik, próbuje
rozwiązać sprawę samobójstwa słynnej aktorki porno Misty Mountains (Murielle
Telio). W trakcie śledztwa natrafia na trop niejakiej anarcho-aktywistki Amelii (Margaret
Qualley), która może stanowić klucz do rozwiązania zagadki. Jednakże
poszukiwania dziewczyny stają pod znakiem zapytania, gdy nasz bohater zbiera
ciężki wpierdol od lokalnego bohatera i nielicencjonowanego prywatnego
detektywa. Szybko okazuje się, że Jackson Healy (Russell Crowe) został wynajęty
przez Amelię, a ponieważ jego młodociana pracodawczyni zniknęła postanawia
połączyć siły z Marchem oraz jego niepokorną, nastoletnią córką (Angourie
Rice).
© 2016 Warner Bros. Entertainment |
Shane Black po raz kolejny
udowodnił, że gatunek komedii sensacyjnej nie upadł jeszcze na samo dno odmętów
kinematografii. Oczywiście nie sposób uciec od porównań od "Kiss Kiss Bang
Bang" (ogólny, lekki klimat, relacje między parą głównych bohaterów), ale tak
naprawdę pod pewnymi względami "The Nice Guys" zahaczają delikatnie o tak udane
produkcje jak "Boogie Nights" (tematyka pornograficzna potraktowana z wyraźnym
przymrużeniem oka) czy "L.A. Confidential" (choćby poprzez Russella Crowe’a
oraz Kim Basinger). Scenariusz jest całkiem w porządku, aczkolwiek nie sposób
nie odnieść wrażenia, iż multum w nim niezwykłych zbiegów okoliczności. Na
szczęście twórcy podeszli do tematu całkiem młodzieżowo i zamiast utartych
schematów czy kopiowania klisz dostaliśmy coś całkiem świeżego (najlepsze
przykłady to niesztampowe rozwiązanie sceny z wow czy niebanalna próba
pozyskania informacji od barmana). Rozwiązanie intrygi kryminalnej może nie
jest w pełni satysfakcjonujące czy też odkrywcze, ale jak na komedię sensacyjną
sprawdza się całkiem młodzieżowo.
© 2016 Warner Bros. Entertainment |
Co najważniejsze "The Nice Guys"
potrafił parę razy rozbawić mnie dokumentnie. Scena, w której Healy dobitnie
sugeruje Marchowi, że auta nie trzeba prowadzić to moja ulubiona sekwencja w
filmie. Dodatkowo, z uwagi na olbrzymiego owada, skojarzyła mi się od razu z
legendarnym "Nagim lunchem". Mistrzowsko ukazano również konsekwencje
nieudolnej próby włamania do baru czy flashback
związany z nauką słowa equanimity (tłumaczonego
najczęściej jako spokój umysłu). Bardzo
zabawne było również nawiązanie do "Erotycznych przygód Pinokia" (It's not my nose that grows), które
znalazło się w filmie w postaci fikcyjnego pornosa zatytułowanego "Pornocchio".
Pod względem humoru nie mogłem zatem poczuć się rozczarowany, więc produkcję
Shane’a Blacka mogę uznać za całkiem udaną. Ścieżka dźwiękowa jest naprawdę
spoko i buja kiedy trzeba – znalazły się na niej miedzy innymi takie
ponadczasowe hity jak Get Down On It
Kool & The Gang. Zdjęcia i scenografia również spisały się bez przypału,
doskonale wpisując w luzacki klimat końcówki lat 70-tych ubiegłego stulecia.
© 2016 Warner Bros. Entertainment |
Sukces "The Nice Guys" w dużej
mierze opiera się również na znakomitym aktorstwie. Sypiający w wannie z wodą,
wiecznie pijany, momentami przygłupi i obleśny March to całkowite zaprzeczenie
dotychczasowego wizerunku Ryana Goslinga. Dla aktora należą się spore brawa,
ponieważ wcielając się w nową rolę wydaje się być wiarygodny i można odnieść
wrażenie, że doskonale bawi się w konwencji filmu Shane’a Blacka. Z kolei
Russell Crowe pod względem fizycznym nieoczekiwanie zaczął raczej przypominać
Johna Goodmana niż Maximusa z "Gladiatora". Niemniej, wraz ze sporym wzrostem
masy, Australijczyk nie zatracił wcale swoich zdolności aktorskich, znakomicie
komponując się z młodszym kolegą po fachu. Rozpatrując kreacje męskie warto
zwrócić uwagę na Matta Bomera wcielającego się w bezwzględnego asasyna
działającego na zlecenie grupy trzymającej władzę. Co prawda konstrukcja tejże
postaci nie do końca mnie przekonuje (przydałoby się więcej chłodnego
profesjonalizmu), ale występ zaliczam do udanych. Przechodząc do płci pięknej
nie sposób nie docenić nastoletniej (ale dla Humberta Humberta oraz Romana Polańskiego raczej już zbyt
dojrzałej) Angourie Rice, która zagrała roztropną i ogarniętą życiowo córkę
Marcha, Holly. Brawa także dla Margaret Qualley za rolę zwichrowanej
anarchistki Amelii. A jako prawdziwą wisienkę na torcie mogę potraktować Kim
Basinger (Juddith), chociaż każda męska, szowinistyczna świnia przypisze ten
zaszczyt Murielle Tello, aby jeszcze bardziej uprzedmiotowić rolę kobiety w
codziennym życiu.
© 2016 Warner Bros. Entertainment |
"The Nice Guys" to naprawdę
solidna, i co może nawet ważniejsze, całkiem zabawna produkcja. Z pewnością
fani "Kiss Kiss Bang Bang" oglądając produkcję Shane’a Blacka nie poczują się
rozczarowani, a są nawet wśród nas indywidualności twierdzące, że "Równi
goście" są zdecydowanie lepsi. Jeżeli zatem macie ochotę pośmiać się troszkę w
konwencji końcówki lat 70-tych to gorąco polecam.
© 2016 Warner Bros. Entertainment |
Ocena: 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz