czwartek, 25 sierpnia 2016

"The Nice Guys"



So you're telling me you made a porno where the plot is the point?

Ponieważ jakiś czas temu słyszałem dosyć pochlebne opinie o "The Nice Guys" postanowiłem sprawdzić ostatnie dzieło Shane’a Blacka. Chociaż dotychczasowy dorobek tego reżysera nie powala na kolana pod względem ilościowym (m.in. "Kiss Kiss Bang Bang" oraz "Iron Man 3") to oddał niebywałe zasługi dla kinematografii na przełomie lat 80-tych oraz 90-tych tworząc dzieła pokroju "Zabójczej broni" (wydatny wpływ na całą serię), "Ostatniego skauta" czy "Długiego pocałunku na dobranoc". Cokolwiek nie myślicie o tych produkcjach to jednak musicie przyznać, że widzieliście każdą z nich i to nie jeden raz! Komedia, a w szczególności sensacyjna, to jednakże nieliche rzemiosło i nie raz już miałem okazję oglądać kompletne porażki obiecujących projektów. Ze wspomnianego "Kiss Kiss Bang Bang" zachowałem jednakże całkiem pozytywne wspomnienia, a i w ostatnich latach powstało trochę naprawdę zabawnego kina (m.in. "Tropic Thunder", obie części nowego "Jump Street" czy choćby "Dope"), które nie uwłaczałoby mojej godności.
źródło: http://www.impawards.com
Akcja "Równych gości" została osadzona w 1977 roku w Los Angeles. Pod jednym względem ówczesne Miasto Aniołów przypomina współczesny Kraków: w obu metropoliach do wiadomości publicznej podawane są komunikaty sugerujące mieszkańcom pozostanie w domu z powodu wysokiego poziomu zanieczyszczenia powietrza (ale przynajmniej w L.A. świeci słońce…). Holland March (Ryan Gosling), niezbyt rozgarnięty licencjonowany prywatny detektyw i przy okazji alkoholik, próbuje rozwiązać sprawę samobójstwa słynnej aktorki porno Misty Mountains (Murielle Telio). W trakcie śledztwa natrafia na trop niejakiej anarcho-aktywistki Amelii (Margaret Qualley), która może stanowić klucz do rozwiązania zagadki. Jednakże poszukiwania dziewczyny stają pod znakiem zapytania, gdy nasz bohater zbiera ciężki wpierdol od lokalnego bohatera i nielicencjonowanego prywatnego detektywa. Szybko okazuje się, że Jackson Healy (Russell Crowe) został wynajęty przez Amelię, a ponieważ jego młodociana pracodawczyni zniknęła postanawia połączyć siły z Marchem oraz jego niepokorną, nastoletnią córką (Angourie Rice).
© 2016 Warner Bros. Entertainment
Shane Black po raz kolejny udowodnił, że gatunek komedii sensacyjnej nie upadł jeszcze na samo dno odmętów kinematografii. Oczywiście nie sposób uciec od porównań od "Kiss Kiss Bang Bang" (ogólny, lekki klimat, relacje między parą głównych bohaterów), ale tak naprawdę pod pewnymi względami "The Nice Guys" zahaczają delikatnie o tak udane produkcje jak "Boogie Nights" (tematyka pornograficzna potraktowana z wyraźnym przymrużeniem oka) czy "L.A. Confidential" (choćby poprzez Russella Crowe’a oraz Kim Basinger). Scenariusz jest całkiem w porządku, aczkolwiek nie sposób nie odnieść wrażenia, iż multum w nim niezwykłych zbiegów okoliczności. Na szczęście twórcy podeszli do tematu całkiem młodzieżowo i zamiast utartych schematów czy kopiowania klisz dostaliśmy coś całkiem świeżego (najlepsze przykłady to niesztampowe rozwiązanie sceny z wow czy niebanalna próba pozyskania informacji od barmana). Rozwiązanie intrygi kryminalnej może nie jest w pełni satysfakcjonujące czy też odkrywcze, ale jak na komedię sensacyjną sprawdza się całkiem młodzieżowo.
© 2016 Warner Bros. Entertainment
Co najważniejsze "The Nice Guys" potrafił parę razy rozbawić mnie dokumentnie. Scena, w której Healy dobitnie sugeruje Marchowi, że auta nie trzeba prowadzić to moja ulubiona sekwencja w filmie. Dodatkowo, z uwagi na olbrzymiego owada, skojarzyła mi się od razu z legendarnym "Nagim lunchem". Mistrzowsko ukazano również konsekwencje nieudolnej próby włamania do baru czy flashback związany z nauką słowa equanimity (tłumaczonego najczęściej jako spokój umysłu). Bardzo zabawne było również nawiązanie do "Erotycznych przygód Pinokia" (It's not my nose that grows), które znalazło się w filmie w postaci fikcyjnego pornosa zatytułowanego "Pornocchio". Pod względem humoru nie mogłem zatem poczuć się rozczarowany, więc produkcję Shane’a Blacka mogę uznać za całkiem udaną. Ścieżka dźwiękowa jest naprawdę spoko i buja kiedy trzeba – znalazły się na niej miedzy innymi takie ponadczasowe hity jak Get Down On It Kool & The Gang. Zdjęcia i scenografia również spisały się bez przypału, doskonale wpisując w luzacki klimat końcówki lat 70-tych ubiegłego stulecia.
© 2016 Warner Bros. Entertainment
Sukces "The Nice Guys" w dużej mierze opiera się również na znakomitym aktorstwie. Sypiający w wannie z wodą, wiecznie pijany, momentami przygłupi i obleśny March to całkowite zaprzeczenie dotychczasowego wizerunku Ryana Goslinga. Dla aktora należą się spore brawa, ponieważ wcielając się w nową rolę wydaje się być wiarygodny i można odnieść wrażenie, że doskonale bawi się w konwencji filmu Shane’a Blacka. Z kolei Russell Crowe pod względem fizycznym nieoczekiwanie zaczął raczej przypominać Johna Goodmana niż Maximusa z "Gladiatora". Niemniej, wraz ze sporym wzrostem masy, Australijczyk nie zatracił wcale swoich zdolności aktorskich, znakomicie komponując się z młodszym kolegą po fachu. Rozpatrując kreacje męskie warto zwrócić uwagę na Matta Bomera wcielającego się w bezwzględnego asasyna działającego na zlecenie grupy trzymającej władzę. Co prawda konstrukcja tejże postaci nie do końca mnie przekonuje (przydałoby się więcej chłodnego profesjonalizmu), ale występ zaliczam do udanych. Przechodząc do płci pięknej nie sposób nie docenić nastoletniej (ale dla Humberta Humberta oraz Romana Polańskiego raczej już zbyt dojrzałej) Angourie Rice, która zagrała roztropną i ogarniętą życiowo córkę Marcha, Holly. Brawa także dla Margaret Qualley za rolę zwichrowanej anarchistki Amelii. A jako prawdziwą wisienkę na torcie mogę potraktować Kim Basinger (Juddith), chociaż każda męska, szowinistyczna świnia przypisze ten zaszczyt Murielle Tello, aby jeszcze bardziej uprzedmiotowić rolę kobiety w codziennym życiu.
© 2016 Warner Bros. Entertainment
"The Nice Guys" to naprawdę solidna, i co może nawet ważniejsze, całkiem zabawna produkcja. Z pewnością fani "Kiss Kiss Bang Bang" oglądając produkcję Shane’a Blacka nie poczują się rozczarowani, a są nawet wśród nas indywidualności twierdzące, że "Równi goście" są zdecydowanie lepsi. Jeżeli zatem macie ochotę pośmiać się troszkę w konwencji końcówki lat 70-tych to gorąco polecam.
© 2016 Warner Bros. Entertainment
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz