wtorek, 10 maja 2016

"Duke of Burgundy"



I love you. I know I have a different way of showing it. But I love you.

"Duke of Burgundy" to doskonały przykład filmu, na który natknąłem się przeglądając na pozór bezcelowo IMDb. Te poszukiwania, wynikające często z uczucia dogłębnego rozczarowania otaczającą rzeczywistością, mają zasadniczo na celu znalezienie produkcji wymykających się standardom szeroko pojmowanej mainstreamowej kinematografii. W przypadku "Reguł pożądania", jak zgrabnie przetłumaczono anglojęzyczny oryginał, zainteresował mnie właściwe oryginalny tytuł oraz wyjątkowo klimatyczny plakat. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości muszę wspomnieć, iż termin Duke of Burgundy odnosi się jednakże nie do historii, lecz biologii – jest to po prostu zanikający gatunek rzadkiego motyla (Hamearis lucina), który w Polskiej nauce występuje pod wyjątkowo subtelną nazwą: wielena plamowstęg. Reżyser Peter Strickland był mi uprzednio kompletnie nieznany, toteż projekcja zapowiadała się jako kompletna tabula rasa.
źródło: http://www.impawards.com
Akcja "Duke of Burgundy" rozgrywa się w niewielkim, acz niezaprzeczalnie urokliwym miasteczku położonym tak naprawdę nie wiadomo gdzie (w zasadzie nie ma to większego znaczenia dla fabuły filmu). Cynthia (Sidse Babett Knudsen), lokalna specjalistka od motyli oraz ciem, regularnie upokarza oraz karze swoją służącą na coraz bardziej wyszukane sposoby. Jednakże Evelyn (Chiara D’Anna) dzielnie znosi kolejne zachcianki swojej pracodawczyni i wydaje się, że czerpie satysfakcję z sadomasochistycznej relacji. Oczywiście, jak to zwykle bywa, wkrótce okazuje się, że rzeczywistość wygląda zgoła odmiennie.
źródło: http://www.fandango.com
Może zabrzmi to przewrotnie, ale cieszę się, że "Duke of Burgundy" nie odniósł większego sukcesu w Polszy, ponieważ nie zniósłbym chyba kolejnych przejawów nacjonalistyczno-prawicowo-katolickiego bólu dupy z powodu jawnej gloryfikacji homoseksualnych, a dodatkowo sadomasochistycznych związków. Wyobraźcie sobie te uwłaczające intelektowi manifestacje ONR (to ci, co za logo przyjęli sobie ramię przebite kutasem) albo NOP (łatwo się pomylić, ponieważ mają takie same logo jak ONR) pod kinami i pełne żaru kazania księży potępiające dzieło Petera Stricklanda! Nie da się bowiem ukryć, że "Reguły pożądania" to tak naprawdę wysublimowana i kameralna opowieść o lesbijskiej utopii, w której dla mężczyzn kompletnie zabrakło miejsca (obsada składa się wyłącznie z kobiet i manekinów, o czym napiszę dalej). Cóż za policzek dla patriarchalnej dyktatury! Dla przedstawionej historii nie ma większego znaczenia ani miejsce ani tym bardziej czas. Jednakże z uwagi na bardzo ładną scenografię warto dodać, że film kręcono głównie na Węgrzech. Dzięki usunięciu tak niepotrzebnych w tym przypadku ograniczeń czasowo-lokalizacyjnych twórcy mogli skupić się na esencji dziwnej relacji Cynthii oraz Evelyn.
źródło: http://www.fandango.com
Jeśli miałbym zestawić "Duke of Burgundy" oraz "Fifty Shades of Grey" pod względem pokazanej na ekranie perwersji to muszę napisać, iż takie porównanie nie ma kompletnie sensu, ponieważ pierwszy film jest zbyt dobry, aby babrać się w gównie reprezentowanym przez drugi. Peter Strickland przedstawił perwersyjne, sadomasochistyczne zabawy Cynthii i Evelyn w wyjątkowo subtelny i interesujący sposób, pozostawiając tak naprawdę wiele niedopowiedzeń. A było to przecież nie lada wyzwanie, ponieważ niektóre z rytuałów naszych bohaterek mamy okazję obejrzeć po kilka razy w niemal niezmienionej formie. Wracając jeszcze na chwilę do kwestii niedopowiedzeń to przykładowo nie wiem co mają symbolizować manekiny posadzone pośród widowni w trakcie wykładu. Zakładam przy tym, że twórcy nie manifestowaliby skromnego budżetu w aż tak ostentacyjny sposób. Oprócz atrakcji wizualnych warto również zwrócić uwagę na interesującą ścieżkę dźwiękową, za którą odpowiada duet Cat’s Eyes.
źródło: http://www.fandango.com
Minimalistyczne podejście do fabuły sprawia, że uwaga widza automatycznie skupia się odtwórczyniach głównych ról . De facto na ich barkach spoczęła niemal cała odpowiedzialność za sukces filmu, gdyż postacie drugoplanowe pojawiają na ekranie raczej rzadko i przeważnie na krótko. Na moje szczęście obie aktorski idealnie wpisały się w klimat "Duke of Burgundy", chociaż stworzyły całkowicie odmienne kreacje. Cynthia w wykonaniu Sidse Babett Knudsen to dojrzała kobieta, może nawet trochę zmęczona prozą życia, niemniej w dalszym ciągu atrakcyjna oraz trzymająca klasę. Dawno nie oglądałem tak przekonująco zagranego smutku i pewnego rodzaju rezygnacji wynikającej z pogodzenia się z nieuchronnością własnego losu. Dla odmiany Chiara D’Anna w postaci Evelyn skupiła się na młodości i entuzjazmie młodej dziewczyny, która co rusz pragnie nowych doznań, a często podejmuje lekkomyślne działania, nie zastanawiając się jakie przyniosą efekty. Obu paniom należą się ogromne brawa za tak znakomite występy.
źródło: http://www.fandango.com
Jeżeli akurat macie ochotę obejrzeć wyjątkowo subtelną opowieść o lesbijskim, sadomasochistycznym związku, z której epatują pokłady smutku, to trudno mi polecić coś lepszego niż "Duke of Burgundy". Peterowi Stricklandowi udało się nakręcić film niezwykle delikatny, momentami urzekający pięknymi zdjęciami oraz doskonale dopasowaną muzyką. A ponieważ daleko mi od prawicowo-nacjonalistycznego podejścia do kinematografii nagradzam "Reguły pożądania" wysoką oceną.
Tytułowy Duke of Burgundy
(źródło: https://commons.wikimedia.org)
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz