I love you. I know I have a different way of showing it. But I love you.
"Duke of Burgundy" to doskonały
przykład filmu, na który natknąłem się przeglądając na pozór bezcelowo IMDb. Te
poszukiwania, wynikające często z uczucia dogłębnego rozczarowania otaczającą
rzeczywistością, mają zasadniczo na celu znalezienie produkcji wymykających się
standardom szeroko pojmowanej mainstreamowej kinematografii. W przypadku "Reguł
pożądania", jak zgrabnie przetłumaczono anglojęzyczny oryginał, zainteresował
mnie właściwe oryginalny tytuł oraz wyjątkowo klimatyczny plakat. Aby rozwiać
wszelkie wątpliwości muszę wspomnieć, iż termin Duke of Burgundy odnosi się jednakże nie do historii, lecz biologii
– jest to po prostu zanikający gatunek rzadkiego motyla (Hamearis lucina), który w Polskiej nauce występuje pod
wyjątkowo subtelną nazwą: wielena plamowstęg. Reżyser Peter Strickland był mi
uprzednio kompletnie nieznany, toteż projekcja zapowiadała się jako kompletna tabula
rasa.
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja "Duke of Burgundy" rozgrywa
się w niewielkim, acz niezaprzeczalnie urokliwym miasteczku położonym tak
naprawdę nie wiadomo gdzie (w zasadzie nie ma to większego znaczenia dla fabuły
filmu). Cynthia (Sidse Babett Knudsen), lokalna specjalistka od motyli oraz
ciem, regularnie upokarza oraz karze swoją służącą na coraz bardziej wyszukane
sposoby. Jednakże Evelyn (Chiara D’Anna) dzielnie znosi kolejne zachcianki
swojej pracodawczyni i wydaje się, że czerpie satysfakcję z sadomasochistycznej
relacji. Oczywiście, jak to zwykle bywa, wkrótce okazuje się, że rzeczywistość
wygląda zgoła odmiennie.
źródło: http://www.fandango.com |
Może zabrzmi to przewrotnie, ale
cieszę się, że "Duke of Burgundy" nie odniósł większego sukcesu w Polszy,
ponieważ nie zniósłbym chyba kolejnych przejawów nacjonalistyczno-prawicowo-katolickiego
bólu dupy z powodu jawnej gloryfikacji homoseksualnych, a dodatkowo
sadomasochistycznych związków. Wyobraźcie sobie te uwłaczające intelektowi
manifestacje ONR (to ci, co za logo przyjęli sobie ramię przebite kutasem) albo
NOP (łatwo się pomylić, ponieważ mają takie same logo jak ONR) pod kinami i
pełne żaru kazania księży potępiające dzieło Petera Stricklanda! Nie da się
bowiem ukryć, że "Reguły pożądania" to tak naprawdę wysublimowana i kameralna
opowieść o lesbijskiej utopii, w której dla mężczyzn kompletnie zabrakło
miejsca (obsada składa się wyłącznie z kobiet i manekinów, o czym napiszę dalej).
Cóż za policzek dla patriarchalnej dyktatury! Dla przedstawionej historii nie ma większego znaczenia ani miejsce ani tym
bardziej czas. Jednakże z uwagi na bardzo ładną scenografię warto dodać, że
film kręcono głównie na Węgrzech. Dzięki usunięciu tak niepotrzebnych w tym
przypadku ograniczeń czasowo-lokalizacyjnych twórcy mogli skupić się na esencji
dziwnej relacji Cynthii oraz Evelyn.
źródło: http://www.fandango.com |
Jeśli miałbym zestawić "Duke of
Burgundy" oraz "Fifty Shades of Grey" pod względem pokazanej na ekranie
perwersji to muszę napisać, iż takie porównanie nie ma kompletnie sensu,
ponieważ pierwszy film jest zbyt dobry, aby babrać się w gównie reprezentowanym
przez drugi. Peter Strickland przedstawił perwersyjne, sadomasochistyczne
zabawy Cynthii i Evelyn w wyjątkowo subtelny i interesujący sposób,
pozostawiając tak naprawdę wiele niedopowiedzeń. A było to przecież nie lada
wyzwanie, ponieważ niektóre z rytuałów naszych bohaterek mamy okazję obejrzeć
po kilka razy w niemal niezmienionej formie. Wracając jeszcze na chwilę do
kwestii niedopowiedzeń to przykładowo nie wiem co mają symbolizować manekiny
posadzone pośród widowni w trakcie wykładu. Zakładam przy tym, że twórcy nie
manifestowaliby skromnego budżetu w aż tak ostentacyjny sposób. Oprócz atrakcji
wizualnych warto również zwrócić uwagę na interesującą ścieżkę dźwiękową, za
którą odpowiada duet Cat’s Eyes.
źródło: http://www.fandango.com |
Minimalistyczne podejście do
fabuły sprawia, że uwaga widza automatycznie skupia się odtwórczyniach głównych
ról . De facto na ich barkach spoczęła niemal cała odpowiedzialność za sukces
filmu, gdyż postacie drugoplanowe pojawiają na ekranie raczej rzadko i
przeważnie na krótko. Na moje szczęście obie aktorski idealnie wpisały się w
klimat "Duke of Burgundy", chociaż stworzyły całkowicie odmienne kreacje.
Cynthia w wykonaniu Sidse Babett Knudsen to dojrzała kobieta, może nawet trochę
zmęczona prozą życia, niemniej w dalszym ciągu atrakcyjna oraz trzymająca klasę.
Dawno nie oglądałem tak przekonująco zagranego smutku i pewnego rodzaju
rezygnacji wynikającej z pogodzenia się z nieuchronnością własnego losu. Dla
odmiany Chiara D’Anna w postaci Evelyn skupiła się na młodości i entuzjazmie
młodej dziewczyny, która co rusz pragnie nowych doznań, a często podejmuje
lekkomyślne działania, nie zastanawiając się jakie przyniosą efekty. Obu paniom
należą się ogromne brawa za tak znakomite występy.
źródło: http://www.fandango.com |
Jeżeli akurat macie ochotę
obejrzeć wyjątkowo subtelną opowieść o lesbijskim, sadomasochistycznym związku,
z której epatują pokłady smutku, to trudno mi polecić coś lepszego niż "Duke of
Burgundy". Peterowi Stricklandowi udało się nakręcić film niezwykle delikatny,
momentami urzekający pięknymi zdjęciami oraz doskonale dopasowaną muzyką. A
ponieważ daleko mi od prawicowo-nacjonalistycznego podejścia do kinematografii
nagradzam "Reguły pożądania" wysoką oceną.
Tytułowy Duke of Burgundy (źródło: https://commons.wikimedia.org) |
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz