Cieszę się na każdym film z Tomem
Hardym. Niestety, jak się czasami okazuje, brytyjski aktor wykazuje wyraźną
tendencję do przeplatania znakomitych scenariuszy kompletnymi padakami. Na jego
miejscu zdecydowanie rozważniej podchodziłbym do potencjalnych ról i wrył sobie
w pamięć słowa Rycha: za to życie
kurewskie miej do siebie pretensje. Jednakże abstrahując od porażek, "Legend" zapowiadało się znakomicie, ponieważ oprócz podwójnej roli Hardy’ego,
zostało osadzone w klimacie Londynu lat 60-tych oraz 70-tych ubiegłego
stulecia, a dodatkową zaletę stanowiła oparta na faktach historia bezwzględnych
braci Kray, którzy przez długie lata królowali w przestępczym półświatku
stolicy Anglii. W zasadzie, mimo wyżej wymienionych, niezaprzeczalnych zalet,
daleki byłem od wybrania się do kina na film Briana Helgelanda (reżyser
znakomitego "Payback" oraz scenarzysta m.in. "L.A. Confidential", za które
otrzymał Oscara), gdyż zaraz po premierze zaczął zbierać, nazwijmy to
dyplomatycznie, dosyć umiarkowane recenzje. Jednakże darmowe bilety czynią cuda
i naprawdę nie miałem innego wyjścia jak tylko zasiąść w kinoplebsie w
oczekiwaniu na rozpoczęcie seansu. Dodam, że oczekiwanie na początek filmu
trwało około 30 minut, w trakcie których zostaliśmy uraczeni monstrualną liczbą
reklam (trailery można było policzyć na palcach jednej ręki). Z tego powodu
długą drogę powrotną zdominowały ubolewania Grażki nad niecną polityką Cinema
City – zdecydowanie nie polecam.
źródło: http://www.impawards.com |
Jak wspominałem wyżej, "Legend"
to historia dynamicznego wzlotu oraz spektakularnego upadku londyńskich
gangsterów – braci Reginalda oraz Ronalda Kray (w obu rolach oczywiście Tom
Hardy). Początkowo, całkowicie odmienna natura rodzeństwa toruje mu drogę na
Olimp przestępczego półświatka, w efekcie czego zostają zaproszeni do międzynarodowej
współpracy przez wysłanników niesławnego Meyera Lansky’ego. Jednakże w trudzie
zbudowane imperium zaczyna chwiać się w posadach, gdy Reggie poznaje Frances
(Emily Browning), a Ronnie coraz bardziej pogrąża się w homo-psychopatycznych
odpałach.
źródło: http://www.legendthemovie.com |
Po seansie mogę stwierdzić, że
być może "Legend" dysponował prawdziwym potencjałem na solidne kino, aczkolwiek
wszystko zostało spierdolone zepsute już na etapie powstawania scenariusza. I to w
zasadzie dziwi mnie najbardziej, ponieważ autor scenariusza do legendarnych "Tajemnic Los Angeles" zaliczył mega-zjazd i chyba zapomniał już jak się pisze
dobre teksty. Film Helgelanda to oczywiście kolejna opowieść o robieniu z gówna pomarańczy czegoś
z niczego, po którym to procesie musi nastąpić nieuchronny i obowiązkowy
upadek. Takich historii widzieliście już setki (gwoli ścisłości wymienię
jedynie kilka tych najlepszych: "Scarface", "Carlito’s Way" czy choćby "American Gangster"), więc "Legend" nie jest w stanie Was zaskoczyć w
jakikolwiek sposób. No może z wyjątkiem jawnego homoseksualizmu Ronalda, który
potrafi się nim chełpić nawet przed nowo poznanymi gangsterami z USA. Z
niejasnych dla mnie przyczyn narratorką uczyniono Frances – przecież na pewno
nie w celu obiektywnego ukazania historii, skoro ta bohaterka darzy uczuciem
jednego z braci. Dodatkowo, z pewnych względów, o których nie można wspomnieć
bez zepsucia Wam zabawy, zabieg ten wydaje się totalnie absurdalny. Śmiało mogę
napisać, że to właśnie ta postać pełni rolę głównego hamulcowego w całej
opowieści. O ile do momentu pojawienia się Frances akcja jeszcze trochę mnie
interesowała, o tyle później jest tylko gorzej. Dalszy rozwój wypadków bardzo
łatwo przewidzieć: Reggie pod wpływem miłości zaczyna totalnie mięknąć i
zamierza porzucić gangsterkę na rzecz normalnego życia, a Ronnie’mu
przyglądającemu się ze smutkiem bratu, który pogrąża się w pizdeustwie w byciu mięczakiem,
odpierdala odwala z każdym dniem coraz bardziej. I to ma być coś nowego i odkrywczego?
Serio?
źródło: http://www.legendthemovie.com |
Chociaż totalnie wtórny i
nieciekawy scenariusz położył cały film, to jednak zdawało się przez chwilę, że
może nie będzie aż tak tragicznie. Niestety twórcom jakoś nie za bardzo wyszło
zbudowanie klimatu londyńskiego East Endu z przełomu lat 60-tych oraz 70-tych.
A potencjał był ogromny, ponieważ w jednym z klubów, które przejęli bracia
Kray, zbierali się nie tylko lokalni gangsterzy, ale też artyści czy przedstawiciele
wyższych sfer. Można było w interesujący sposób pokazać przenikanie się
wywiadu, przestępczości oraz polityki, aczkolwiek zamiast tego otrzymałem
prostackie podejście do tematu, pozbawione jakiejkolwiek głębi. Dodatkowo w
filmie tak naprawdę niewiele jest prawdziwej, brutalnej gangsterki. Bracia Kray
od czasu do czasu spuszczają komuś wpierdol manto, ale w mojej opinii ich działania
raczej średnio przyczyniają się do budowy rzekomego, londyńskiego imperium.
Dziwi również niezmiernie propozycja współpracy od samego Meyera Lansky’ego,
gdyż już na pierwszy rzut oka widać, że Ronnie to kompletny i nieobliczalny
pojeb jest niestabilny emocjonalnie. Jeśli miałbym wskazać jakieś
plusy to z pewnością propsy należą
się za stylówki pary głównych bohaterów, ścieżkę dźwiękową (chociaż
umiarkowanie) oraz aktorstwo Toma Hardy’ego.
źródło: http://www.legendthemovie.com |
Stworzyć dwie całkowicie odmienne
kreacje w jednym filmie to nie lada wyzwanie. Tom Hardy wcielając się
jednocześnie w Ronalda i Reginalda udowadnia, jak bogatym warsztatem aktorskim
dysponuje. Chociaż od razu wiadomo, który z braci jest postacią
sympatyczniejszą, to jednak nie sposób nie docenić jego uroku. Równie ciekawie
wypada drugi Kray, w którego kreacji można dostrzec wyraźną fascynację radosną
przemocą z "Bronsona". Bezapelacyjnie zatem podwójny występ Toma Hardy’ego
uznaję za największą zaletę "Legend". Jakkolwiek starałbym się oddzielić postać
od wysiłków aktorki to miałkość scenariusza wydaje się mieć decydujący wpływ na
ocenę roli Emily Browning. Powiedzmy sobie szczerze: Frances totalnie irytuje
swoją obecnością w filmie, a jej pojawienie się kompletnie wyhamowało akcję. I
to w zasadzie tyle, co mogę napisać o aktorstwie. Drugoplanowe role były tak
bezbarwne i nijakie, że kompletnie wypadły mi z pamięci (poza tym tworzenie recenzji miało miejsce w dosyć rozciągniętym horyzoncie czasowym). To tym bardziej smutne i frustrujące, ponieważ na ekranie pojawiają się Dawid Thewlis oraz Chazz Palminteri.
źródło: http://www.legendthemovie.com |
"Legend" zaskoczył mnie
całkowicie swoją miałkością, wtórnością oraz ułomnością scenariusza. Jest to
kolejny przykład totalnie zmarnowanego potencjału oraz znakomitej, podwójnej
kreacji Toma Hardy’ego. W zasadzie jedynie fanom Brytyjczyka mogę polecić to
wątpliwej jakości dzieło Briana Helgelanda. Naprawdę cieszę się, że nie
wydaliśmy ani złotówki na obejrzenie tego filmu. No i chuj, no i cześć.
źródło: http://www.legendthemovie.com |
Ocena: 4/10.
Hardy dostał nagrode BIFA best actor za Legend także wyjaśnione wszystko :P
OdpowiedzUsuńSzkoda, że cała reszta taka mizerna.
OdpowiedzUsuń