środa, 24 kwietnia 2013

"Serenity"

W przeszłości bardzo często zdarzało się, że nie miałem kompletnie nic do oglądania. Czułem wtedy ogromną pustkę, tak jakbym obejrzał już wszystko co było do zobaczenia. Obecnie posiadam magiczne urządzenie zwane telewizorem, toteż powtórny upadek w otchłań nicości już mi nie grozi w tak wysokim stopniu jak kiedyś. Niemniej w tych mrocznych czasach często posiłkowałem się wszelkiego rodzaju rankingami filmów i seriali. Jako, że najbardziej lubię science fiction, koncentrowałem moją uwagę na tym gatunku. Przyniosło to wiele ciekawych doświadczeń (m.in. "Sunshine" czy "Pandorum") oraz znacznie poszerzyło moje horyzonty (kto by pomyślał, że science fiction można kręcić w Szwajcarii!). W wielu rankingach seriali s-f w ścisłej czołówce umieszczano 14-odcinkowy "Firefly". Oczywiście skusiłem się i po obejrzeniu wszystkich epizodów stwierdzam, że jest to jedna z najbardziej przecenionych produkcji jaką miałem przyjemność oglądać. Kompletnie nie potrafię zrozumieć zachwytów nad tym dziełem, chociaż wiem, że serial ma wielu wiernych fanów domagających się kontynuacji. Kiedyś może pokuszę się nawet o recenzję, ale na razie napiszę, że dla mnie największą zaletą "Firefly" jest pojawianie się Christiny Hendricks w dwóch odcinkach. "Serenity" to właśnie pokłosie wspomnianego wyżej serialu, które zaczęto kręcić wkrótce po emisji ostatniego odcinka.
źródło: http://www.impawards.com
Podobnie jak "Firefly", film Jossa Whedona koncentruje się losach załogi statku kosmicznego Serenity, dowodzonej przez charyzmatycznego Mala (Nathan Fillion). Fabuła obraca się wokół genetycznie zmodyfikowanej River (Summer Glau), którą niecny Sojusz stworzył do realizacji swoich najbardziej nikczemnych zamiarów. Po uwolnieniu z tajnego rządowego ośrodka dziewczyna oraz Simon (Sean Maher), jej wybawiciel, dołączają do załogi Serenity. Jednakże jak każda wszechwładna organizacja Sojusz nie lubi być robiony w bambuko i tracić tak drogich zabawek. Misja odzyskania River zostaje zatem powierzona najlepszemu z najlepszych – The Operative (Chiwetel Ejiofor). I tak zaczyna się kolejna gonitwa po kosmosie!
źródło: Photos © Universal Studios. All Rights Reserved.
"Serenity" ma dosyć specyficzny klimat, który udało się przenieść z serialu na kinowy ekran. Jest to bardzo nietypowe połączenie science fiction z czymś w rodzaju futurystyczno-przaśnego westernu. Brawa za utrzymanie oryginalnej konwencji, aczkolwiek to właśnie ten element najbardziej mierził mnie w "Firefly". Ogromne zaskoczenie spotkało mnie, gdy rzuciłem okiem na budżet filmu. Według IMDb wynosił aż 40 milionów USD, a patrząc na poziom efektów specjalnych, dekoracji oraz plenerów spodziewałem się co najmniej cztery razy niższej kwoty. Gdy akcja rozgrywa się w kosmosie, to jest raczej słabo, ponieważ wykonanie wszystkich efektów utrzymano na poziomie serialowym. Fanów to może nie zrazi, ale widzów bez sentymentu do "Firefly" na pewno. Na szczęście pod względem fabularnym nie jest najgorzej. "Serenity" to nawet wciągająca historia, która rozwija się w logiczny sposób. Twórcy zaserwowali kilka naprawdę wybornych motywów, a dialogi są naprawdę niezłe (oczywiście momentami). Niestety są też doskonale znane klisze – nie mogło oczywiście zabraknąć wyznania miłosnego w ogniu walki. Co ciekawe pomimo znienawidzonej przez mnie kategorii PG-13 niektóre sceny akcji są dosyć brutalne.
źródło: Photos © Universal Studios. All Rights Reserved.
Generalnie "Serenity" zdecydowanie spodoba się fanom "Firefly", natomiast u reszty odbiorców może być ciężko. Wynika to głównie ze znacznego ograniczenia serialowego świata i rezygnacji z wielu interesujących wątków. Przykładowo jedna z ciekawszych postaci, wyjątkowo elitarna kosmiczna dziwka Inara (Morena Baccarin), pojawia się w filmie niemal epizodycznie. A szkoda, ponieważ była integralną częścią "Firefly", a jej nieoczywista relacja z Malem dodawała tylko smaczków całości. Jeśli chodzi o popisy aktorskie to całość obsady wypada bez żenady. Nathan Fillion jest dokładnie taki sam jak w serialu: potrafi czasem dowalić mocno, ale tak naprawdę to złoty człowiek zdolny do największych poświęceń (ale przy okazji złodziej). Również Gina Torres (Zoe), Alan Tudyk (Wash), Adam Baldwin (Jayne) oraz Jewel Staite (Kaylee) nie zmienili maniery aktorskiej w stosunku do pierwowzoru. Warto natomiast obejrzeć "Serenity" dla roli, w którą wcielił się Chiwetel Ejiofor. The Operative to jeden z ciekawszych villainów jakich widziałem ostatnio na ekranie. Czarny charakter w pełni świadomy swoich czynów, ale jednocześnie uważający je za konieczność. Zwróćcie uwagę w jak powolny sposób morduje przeciwników – prawdziwa maestria! Zasadniczo to nawet nie jest typowy villain, gdyż poprzez sumienne wykonywanie misji stara się zbudować nowy, lepszy i znacznie szczęśliwszy świat, w którym nie będzie miejsca dla niego samego. I co jeszcze lepsze ma zawsze coś niebanalnego do powiedzenia. The Operative ma w sobie magnetyczną siłę i uważam, że za tę kreację należą się ogromne brawa dla Ejiofora.
źródło: Photos © Universal Studios. All Rights Reserved.
"Serenity" jako uzupełnienie "Firefly" sprawdza się całkiem przyzwoicie. W gruncie rzeczy jest to serial, któremu można spokojnie wystawić ocenę mniej więcej 6/10 za solidność i oryginalną wizję przyszłości. Nie zmienia to faktu, że czuję się strasznie oszukany przez wysokie miejsca w rankingach oraz wyśrubowane noty. Możliwe, że z powodu ogromnego rozczarowania wady "Firefly" oraz "Serenity" biorą górę nad ich zaletami i nie pozwalają mi się cieszyć perypetiami Mala i jego ekipy. Jednakże z perspektywy widza nieznającego oryginału "Serenity" może być dosyć trudne w odbiorze, ba nawet wysoce rozczarowujące. W dobie coraz lepszych efektów specjalnych oraz wielopłaszczyznowych fabuł nie ma bowiem zbyt wiele do zaoferowania. Niemniej jest to na swój sposób film niezwykle sympatyczny, który powinien znać każdy szanujący się fan s-f.
źródło: Photos © Universal Studios. All Rights Reserved.
Ocena: 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz