"Equilibrium"
ma dla mnie wyjątkowe znaczenie. Nie dlatego, że mam ogromne
problemy, żeby zapamiętać właściwą kolejność liter w tym
trudnym tytule i zawsze muszę się posiłkować IMDb, aby go
prawidłowo napisać. Nie wynika to również z faktu, iż film
zalicza się do tzw. circle of death Seana Beana. Nie
zamierzam nikogo przepraszać za ujawnienie tej informacji, gdyż
jest oczywiste co nastąpi, jeśli w obsadzie znajdzie się The
Living Spoiler. "Equilibrium" wyróżnia natomiast
chyba najbardziej zaniżony Metascore w dziejach. Wynosząca jedynie
33/100 zbiorcza ocena nijak się ma do doskonałości filmu Kurta
Wimmera. Na dodatek sprawiła, że przestałem wierzyć w jakikolwiek
sens tegoż wskaźnika - poniżej postaram się uzasadnić dlaczego.
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
Na początku XXI wieku
ludzkość rozpętała III wojnę światową. Swoją drogą filmowi
scenarzyści jakoś niewiele wiary pokładają w świetlaną
przyszłość naszego gatunku – non stop nuklearne Armageddony,
zagłady itp. Niemniej po zakończeniu konfliktu najbardziej
ogarnięte jednostki doszły do wniosku, że kolejna powtórka z
rozrywki doprowadzi do ostatecznego zniknięcia ludzi z powierzchni
planety. Po analizie dotychczasowych dokonań ludzkości znaleziono
przyczynę wszelkiego zła – emocje i uczucia. Za pomocą specyfiku
zwanego Prozium wyeliminowano je z życia, dzięki czemu powstało
faszystowskie społeczeństwo składające się z nieodczuwających
jednostek. Niemniej nie wszyscy chętnie przyjęli nową koncepcję –
poza granicami Librii szerzą się zbrodnie odczuwania i
zgnilizna moralna. Pacyfikację tych wrogich elementów powierzono
świetnie wyszkolonym klerykom. A nasz bohater John Preston
(Christian Bale) to najlepszy z nich. Jednakże po egzekucji Partridge'a
(Sean Bean – któż by inny!), partnera i przyjaciela, który
przestał brać Prozium, w życiu Prestona pojawiają się nieznane
dotąd wątpliwości.
źródło: http://www.equilibriumfans.com |
Fabuła filmu naprawdę
nie rozczarowuje, a jej rozwój przynosi wiele radości. Co prawda
można by moim zdaniem trochę ulepszyć niektóre wątki, ale to
tylko drobne zastrzeżenie. Na pewno przydałoby się więcej
epickich ujęć Librii, ponieważ pod tym względem odczuwałem spory
niedosyt (budżet filmu to jedynie 20 milionów USD). Niemniej po
raz kolejny nie mamy do czynienia ze świetlaną i wesołą wizją
przyszłości. Poza granicami bezuczuciowej cywilizacji panuje
nędza i rozpacz. Warto zauważyć, że "Equilibrium" jest
bardzo krwawy: według danych IMDb na ekranie zginęło 236 osób, z
czego dokładnie połowę zlikwidował własnoręcznie John Preston.
Ale dla równowagi obcujemy również z wysublimowaną kulturą:
posłuchamy poezji Williama Butlera Yeatsa oraz utworów Ludwika van
Beethovena, a także zobaczymy kilka arcydzieł światowego
malarstwa. Bardzo podobały mi się sceny akcji: od zwykłych
strzelanin, przez walki wręcz, aż po pojedynki z wykorzystaniem
samurajskich mieczy. Oczywiście znajdą się tacy, którzy
stwierdzą, że nie ma realizmu. Jasne, normalnie bym się zgodził,
ale warto pamiętać, że Preston i jego koledzy zostali świetnie
przeszkoleni w tzw. Gun Kata (fikcyjna sztuka walki z wykorzystaniem
pistoletu opierająca się na naukowych podstawach). Moim zdaniem
twórcy filmu ukazując treningi i wykładając jej podstawowe
założenia doprowadzili do pewnego urealnienia ekranowych wydarzeń.
Preston przy truchle Partridge'a (źródło: http://www.equilibriumfans.com) |
Wielką zaletą
"Equilibrium" jest wspaniałe aktorstwo. Do roli Johna
Prestona nie można było znaleźć lepszego aktora niż Christian
Bale. W zasadzie przez pryzmat tej kreacji (i po części "American
Psycho") patrzę na jego każde kolejne wcielenie. Najbardziej
lubię go w pozbawionej uczuć wersji głównego bohatera, niemniej
całość wypada bardzo dobrze. Sean Bean (Partridge) zagrał równie
fajnie, aczkolwiek znając jego dorobek aktorski od początku wiemy
jaki los go czeka. Szkoda, że tym razem nastąpiło to tak szybko,
bo można było nakręcić więcej świetnych scen z oboma aktorami
(vide czytanie Yeatsa). Brawa także dla Taye'a Diggsa za
pozbawionego skrupułów Brandta. Na drugim planie obrodziło
natomiast wieloma świetnymi rolami. W tej kategorii mam trzech
faworytów: Sean Pertwee (Ojciec), William Fichtner (Jurgen) oraz
Angus MacFadyen (Dupont). Jeśli miałbym wskazać na moją ulubioną
postać z tejże trójcy to po bardzo długim namyśle wybrałbym
zapewne Duponta. Jak widać powyżej "Equilibrium" został
zdominowany przez mężczyzn i w zasadzie w całym filmie pojawia się
tylko jedna ważna rola kobieca. Emily Watson, którą bardzo lubię
od czasów "The Boxer", naprawdę postarała się wcielając
w Mary O'Brien – w szczególności podobała mi się scena z ołówkiem. Jako ciekawostkę, którą wielu z Was może przeoczyć,
warto napisać, że w filmie pojawia się również Dominic Purcell
(Seamus), aczkolwiek jest to bardzo epizodyczna rólka.
źródło: http://www.equilibriumfans.com |
"Equilibrium"
nie jest banalnym kinem s-f pozbawionym wszelkich ambicji. Film Kurta
Wimmera stawia bowiem intrygujące pytanie: czy w zamian za
eliminację wojen i morderstw ludzie będą skłonni wyzbyć się
emocji? Odpowiedź nie jest aż tak oczywista jakby się wydawało.
Na szczęście nie przedstawiono czarno-białych stanowisk, znacznie
wzbogacając ideologię rebeliantów, którą najlepiej przedstawia
Jurgen w czasie rozmowy z Prestonem. W trakcie różnych sytuacji w
tle oglądamy nauki Ojca, zawierające wiele wyjątkowo trafnych
obserwacji dotyczących ludzkiej natury. I warto dodać, że są one
niezwykle smutne z powodu swojej niezaprzeczalnej słuszności. A
zatem dostajemy całkiem inteligentne kino z pięknymi scenami walki,
które stawia przed widzem niełatwe pytania. Warto? Z pewnością –
choćby dla jednej genialnej sceny z wariografem.
źródło: http://www.equilibriumfans.com |
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz