niedziela, 7 kwietnia 2013

"Equilibrium"

"Equilibrium" ma dla mnie wyjątkowe znaczenie. Nie dlatego, że mam ogromne problemy, żeby zapamiętać właściwą kolejność liter w tym trudnym tytule i zawsze muszę się posiłkować IMDb, aby go prawidłowo napisać. Nie wynika to również z faktu, iż film zalicza się do tzw. circle of death Seana Beana. Nie zamierzam nikogo przepraszać za ujawnienie tej informacji, gdyż jest oczywiste co nastąpi, jeśli w obsadzie znajdzie się The Living Spoiler. "Equilibrium" wyróżnia natomiast chyba najbardziej zaniżony Metascore w dziejach. Wynosząca jedynie 33/100 zbiorcza ocena nijak się ma do doskonałości filmu Kurta Wimmera. Na dodatek sprawiła, że przestałem wierzyć w jakikolwiek sens tegoż wskaźnika - poniżej postaram się uzasadnić dlaczego.
źródło: http://www.impawards.com/index.html
Na początku XXI wieku ludzkość rozpętała III wojnę światową. Swoją drogą filmowi scenarzyści jakoś niewiele wiary pokładają w świetlaną przyszłość naszego gatunku – non stop nuklearne Armageddony, zagłady itp. Niemniej po zakończeniu konfliktu najbardziej ogarnięte jednostki doszły do wniosku, że kolejna powtórka z rozrywki doprowadzi do ostatecznego zniknięcia ludzi z powierzchni planety. Po analizie dotychczasowych dokonań ludzkości znaleziono przyczynę wszelkiego zła – emocje i uczucia. Za pomocą specyfiku zwanego Prozium wyeliminowano je z życia, dzięki czemu powstało faszystowskie społeczeństwo składające się z nieodczuwających jednostek. Niemniej nie wszyscy chętnie przyjęli nową koncepcję – poza granicami Librii szerzą się zbrodnie odczuwania i zgnilizna moralna. Pacyfikację tych wrogich elementów powierzono świetnie wyszkolonym klerykom. A nasz bohater John Preston (Christian Bale) to najlepszy z nich. Jednakże po egzekucji Partridge'a (Sean Bean – któż by inny!), partnera i przyjaciela, który przestał brać Prozium, w życiu Prestona pojawiają się nieznane dotąd wątpliwości.
źródło: http://www.equilibriumfans.com
Fabuła filmu naprawdę nie rozczarowuje, a jej rozwój przynosi wiele radości. Co prawda można by moim zdaniem trochę ulepszyć niektóre wątki, ale to tylko drobne zastrzeżenie. Na pewno przydałoby się więcej epickich ujęć Librii, ponieważ pod tym względem odczuwałem spory niedosyt (budżet filmu to jedynie 20 milionów USD). Niemniej po raz kolejny nie mamy do czynienia ze świetlaną i wesołą wizją przyszłości. Poza granicami bezuczuciowej cywilizacji panuje nędza i rozpacz. Warto zauważyć, że "Equilibrium" jest bardzo krwawy: według danych IMDb na ekranie zginęło 236 osób, z czego dokładnie połowę zlikwidował własnoręcznie John Preston. Ale dla równowagi obcujemy również z wysublimowaną kulturą: posłuchamy poezji Williama Butlera Yeatsa oraz utworów Ludwika van Beethovena, a także zobaczymy kilka arcydzieł światowego malarstwa. Bardzo podobały mi się sceny akcji: od zwykłych strzelanin, przez walki wręcz, aż po pojedynki z wykorzystaniem samurajskich mieczy. Oczywiście znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że nie ma realizmu. Jasne, normalnie bym się zgodził, ale warto pamiętać, że Preston i jego koledzy zostali świetnie przeszkoleni w tzw. Gun Kata (fikcyjna sztuka walki z wykorzystaniem pistoletu opierająca się na naukowych podstawach). Moim zdaniem twórcy filmu ukazując treningi i wykładając jej podstawowe założenia doprowadzili do pewnego urealnienia ekranowych wydarzeń.
Preston przy truchle Partridge'a
(źródło: http://www.equilibriumfans.com)
Wielką zaletą "Equilibrium" jest wspaniałe aktorstwo. Do roli Johna Prestona nie można było znaleźć lepszego aktora niż Christian Bale. W zasadzie przez pryzmat tej kreacji (i po części "American Psycho") patrzę na jego każde kolejne wcielenie. Najbardziej lubię go w pozbawionej uczuć wersji głównego bohatera, niemniej całość wypada bardzo dobrze. Sean Bean (Partridge) zagrał równie fajnie, aczkolwiek znając jego dorobek aktorski od początku wiemy jaki los go czeka. Szkoda, że tym razem nastąpiło to tak szybko, bo można było nakręcić więcej świetnych scen z oboma aktorami (vide czytanie Yeatsa). Brawa także dla Taye'a Diggsa za pozbawionego skrupułów Brandta. Na drugim planie obrodziło natomiast wieloma świetnymi rolami. W tej kategorii mam trzech faworytów: Sean Pertwee (Ojciec), William Fichtner (Jurgen) oraz Angus MacFadyen (Dupont). Jeśli miałbym wskazać na moją ulubioną postać z tejże trójcy to po bardzo długim namyśle wybrałbym zapewne Duponta. Jak widać powyżej "Equilibrium" został zdominowany przez mężczyzn i w zasadzie w całym filmie pojawia się tylko jedna ważna rola kobieca. Emily Watson, którą bardzo lubię od czasów "The Boxer", naprawdę postarała się wcielając w Mary O'Brien – w szczególności podobała mi się scena z ołówkiem. Jako ciekawostkę, którą wielu z Was może przeoczyć, warto napisać, że w filmie pojawia się również Dominic Purcell (Seamus), aczkolwiek jest to bardzo epizodyczna rólka.
źródło: http://www.equilibriumfans.com
"Equilibrium" nie jest banalnym kinem s-f pozbawionym wszelkich ambicji. Film Kurta Wimmera stawia bowiem intrygujące pytanie: czy w zamian za eliminację wojen i morderstw ludzie będą skłonni wyzbyć się emocji? Odpowiedź nie jest aż tak oczywista jakby się wydawało. Na szczęście nie przedstawiono czarno-białych stanowisk, znacznie wzbogacając ideologię rebeliantów, którą najlepiej przedstawia Jurgen w czasie rozmowy z Prestonem. W trakcie różnych sytuacji w tle oglądamy nauki Ojca, zawierające wiele wyjątkowo trafnych obserwacji dotyczących ludzkiej natury. I warto dodać, że są one niezwykle smutne z powodu swojej niezaprzeczalnej słuszności. A zatem dostajemy całkiem inteligentne kino z pięknymi scenami walki, które stawia przed widzem niełatwe pytania. Warto? Z pewnością – choćby dla jednej genialnej sceny z wariografem.
źródło: http://www.equilibriumfans.com
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz