People who read are hiders. They hide who they are.
People who hide don't always like who they are.
Na koniec roku, całkiem
nieoczekiwanie (szczególnie w kontekście wakacyjnego klimatu filmu), wracamy na
chwilkę do oscarowych produkcji z dziewięćdziesiątej ceremonii wręczenia
statuetek. "Call Me by Your Name" (w Polszy
znane jako "Tamte dni, tamte noce" – tym razem nie czepiamy się błyskotliwego
tłumaczenia, gdyż pochodzi ono z równie błyskotliwej translacji tytułu książkowego
pierwowzoru), wyreżyserowane przez Luca Guadagnino, otrzymało nominacje w
czterech kategoriach: najlepszy film, najlepszy aktor pierwszoplanowy (Timothée
Chalamet), najlepsza piosenka (Mystery of
Love) oraz najlepszy scenariusz adaptowany. Akademia nie była jednakże
szczególnie łaskawa, ponieważ film dostał finalnie tylko jedną statuetkę w
ostatniej kategorii. Scenariusz autorstwa Jamesa Ivory’ego oparto na podstawie
powieści André Acimana pod tym samym tytułem opublikowanej w 2007 roku i muszę
przyznać, że po seansie mam wielką ochotę zapoznać się z książkowym oryginałem. "Call Me by Your Name" planowałem obejrzeć jeszcze w trakcie Letniego Taniego
Kinobrania, ale wskutek splotu niefortunnych zdarzeń dopiero grudniowy przegląd
filmów w krakowskim kinie ARS umożliwił mi seans. Swoją drogą wskutek
planowanego zamknięcia była to prawdopodobnie ostatnia wizyta w legendarnym
ARSie… Smuteczek bardzo, tym bardziej, że kino było tym razem pełne ludzi, a
poszczególne seanse wyprzedane do ostatniego miejsca.
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja "Call Me by Your Name"
rozgrywa się gdzieś w północnych Włoszech
latem 1983 roku. Do wiejskiej wilii profesora archeologii Perlmana (Michael
Stuhlbarg) oraz jego małżonki Annelli (Amira Casar) przyjeżdża młody
amerykański doktorant Oliver (Armie Hammer) w celu pogłębienia dotychczasowej
wiedzy. Nastoletni syn akademika, Elio (Timothée Chalamet) początkowo niezwykle
sceptycznie podchodzi do gościa, rozwijając letnią
miłość z Marzią (Esther Garnel). Jednakże z czasem między dwoma młodymi
mężczyznami zaczyna rodzić się niezwykła, wyjątkowa przyjaźń.
źródło: http://sonyclassics.com/callmebyyourname/ |
Odkąd w lutym spędziłem kilka dni
pod ciepłym słońcem Katanii oglądając z niedowierzaniem dojrzewające pomarańcze
i mandarynki (powszechne na Sycylii jak jabłonki i śliwy u nas; w szczególności
polecam pomarańcze moro, czasem są dostępne w Lidlu) odczuwam potężną
fascynację Italią. I chociaż mam świadomość, że północne Włochy (byłem również
na chwilkę w Bergamo) to zupełnie inna bajka niż Sycylia to jednak istnieje
pewne podobieństwo pomiędzy tymi regionami. "Call Me by Your Name" wprost
idealnie oddaje klimat lata spędzanego na włoskiej prowincji, jednocześnie
przywołując u mnie nostalgiczne wspomnienia z wakacji z Szanieckiego Parku
Krajobrazowego i Ponidzia. Wycieczki rowerowe, pierwsze papierosy, alkohole, przeważnie
nuda, duża dawka sportu (znacie piłkarską grę jedno podanie?), ot kiedyś prawie codzienne życie od końca czerwca
do początku września. Luca Guadagnino wspaniale uchwycił leniwy klimat
wakacyjnej egzystencji w Lombardii, aczkolwiek Elio dysponuje znaczcie
szerszymi horyzontami: mając doskonale wykształconych rodziców stał się
zapalonym bibliofilem przejawiającym niebagatelne talenty muzyczne.
źródło: http://sonyclassics.com/callmebyyourname/ |
Jednakże "Tamte dni, tamte noce"
to przede wszystkim piękny film o pierwszej miłości, uwzględniający wszystkie
aspekty tegoż niezwykłego uczucia: od rodzenia się nieśmiałej fascynacji,
poprzez zazdrość, następnie krótkotrwałe szczęście, aż po ból wynikający z
rozstania, który wówczas wydaje się, że nie przeminie nigdy. I co z tego, że to
niezwykłe uczucie zachodzi między dwoma młodymi mężczyznami (chociaż wyobrażam
sobie ból dupy prawicowych oszołomów, gdyby film o homo-Żydach dostał Oscara w
najważniejszej kategorii )? Luca Guadagnino w piękny i niezwykle subtelny (acz
nie pozbawiony lekkiej perwersji – vide
brzoskwinia) sposób przedstawił burzliwą pierwszą miłość z perspektywy
nastolatka jeszcze niepewnego swojej seksualności. Ponad dwie godziny seansu
minęły jak z bicza strzelił. Rozterki młodego Elio związane z uroczą Marzią i
pociągającym Oliverem można w szerszym kontekście odnieść praktycznie do
każdego z nas (chociaż ja niestety nie miałem takich fajnych koleżanek na
wiejskich wakacjach). "Call Me by Your Name" zawiera wiele poruszających,
doskonałych w swojej istocie scen, ale pragnę zwrócić Waszą uwagę na genialną
scenę rozmowy Elia ze swoim ojcem – czyż każdy z nas nie marzy o tak wyjątkowej
więzi z rodzicami? Oprócz bezbłędnych zdjęć nie można oczywiście obojętnie
przejść obok epickiej ścieżki dźwiękowej idealnie podkreślającej klimat lat
80-tych (sprawdźcie ruchy Olivera na parkiecie) oraz wybitnych stylówek
bohaterów (obcisłe szoty, szerokie koszule, znakomite okulary i plecaki).
źródło: http://sonyclassics.com/callmebyyourname/ |
Timothée Chalamet w pełni
zasłużył na nominację do Oscara, w mojej skromnej opinii, nie miałbym nic
przeciwko, gdyby otrzymał statuetkę (szkoda, że Akademia nie dała Oscara
Gary’emu Oldmanowi znacznie wcześniej, ponieważ zasłużył na to nie raz). Elio w
jego wykonaniu to inteligentny, oczytany, władający nie jednym językiem i
rozwinięty muzycznie nastolatek zmagający się z pierwszymi kontaktami
seksualnymi, które mają określić jego przyszłą tożsamość. Sposób w jaki
Timothée Chalamet odgrywa emocje targające młodzieńcem zasługuje po prostu na
najwyższe uznanie. Mam nadzieję, że to dopiero początek aktorskich osiągnięć
młodego Amerykanina. Armie Hammer również spokojnie mógłby dostać nominację za
rolę drugoplanową, ponieważ Oliver w jego wykonaniu jest najzwyczajniej w
świecie doskonały. Dojrzałość emocjonalna, tęga, sportowa sylwetka, lekka amerykańska
nonszalancja oraz swoista tajemniczość to cechy najlepiej oddające tegoż
bohatera. Wielkie propsy należą się
również stonowanemu emocjonalnie Michaelowi Stuhlbargowi (niezapomniany Arnold
Rothstein z "Boardwalk Empire"), w szczególności za scenę poruszającej rozmowy
o uczuciach z synem. Moją kobiecą faworytką pozostaje Esther Garrel za rolę
Marzi – oddanej koleżanki z wakacji, którą każdy z nas chciałby mieć na jakimś
etapie swojego nastoletniego żywota. Niemniej pragnę również docenić Amirę
Casar za bardzo fajnie zagraną rolę matki Elia.
źródło: http://sonyclassics.com/callmebyyourname/ |
"Call Me by Your Name" to
znakomity film przedstawiający w niezwykle subtelny i delikatny sposób trudny
temat pierwszej miłości. Jeżeli nie posiadacie homoseksualnych uprzedzeń film Luca
Guadagnino powinien zachwycić Was
swoim pięknem i dogłębnym zgłębieniem tematu, który dotyczył kiedyś każdego z
nas. W momencie, gdy przeczytam książkę André Acimana uraczę Was zapewne drobną
erratą, ale dzisiaj radujmy się znakomitą produkcją sławiącą uroki Lombardii.
źródło: http://sonyclassics.com/callmebyyourname/ |
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz