Are you Thor, the god of hammers?
Zgodnie z obietnicą (a promise is a promise) dzisiaj na
warsztat trafia trzecia część przygód nordyckiego boga burzy i piorunów, czyli "Thor: Ragnarok". Po premierze filmu wyreżyserowanego przez Taika Waititi
(znanego choćby z całkiem fajnego "Hunt for the Wilderpeople") rozpoczęły się
nieoczekiwane dla mnie spusty nad rzekomą
wielkością tejże produkcji, a także przysłowiowe już lizanie się po fiutach znane z "Pulp Fiction". Ponieważ raczej
sceptycznie podchodzę do twórczości sygnowanej logiem Marvela i mam bardzo duże
zaległości w najnowszych odsłonach (po prostu po którejś tam kolejnej,
bezsensownej części "The Avengers" stwierdziłem, że to po prostu pierdolę jak Pono),
to postanowiłem w ramach wyjątku obejrzeć ostatniego "Thora" w zasadzie z
sentymentu do mitologii nordyckiej, a następnie napisać recenzję wieńczącą całą
dotychczasowa trylogię (lubię zamykać pewne rozdziały). Trailer, wzbogacony
umiejętnie przez wykorzystanie utworu Immigrant
Song Led Zeppelin, wywarł na mnie spore wrażenie, także zacząłem liczyć na
przednią zabawę. Z drugiej jednakże strony muszę przyznać, że nie podpalałem
się na końcowy sukces tak mocno jak Janusze
przed mundialem (Kiełbasy do góry i
golimy frajerów!).
Ⓒ 2018 MARVEL |
Po czterech latach od wydarzeń
przedstawionych w "Thor: The Dark World" bóg burzy (Chris Hemsworth) w wyprzedzającym
uderzeniu pokonuje potężnego, acz trochę przygłupiego Surtura (głos podłożył
Clancy Brown), olbrzyma a zarazem boga ognia. Po powrocie do Asgardu okazuje
się, że Loki (Tom Hiddleston) postanowił tymczasowo zastąpić Odyna (Anthony
Hopkins) w roli władcy. Jednakże Wszechojciec
nie daje na długo zapomnieć o swoim istnieniu, szykując srogą i przewrotną
niespodziankę dla swoich synów. Z odmętów zapomnienia wyłania się bowiem żądna
krwawej i okrutnej zemsty, pierworodna córka Ojca Bogów, Hela (Cate Blanchett).
Ⓒ 2018 MARVEL |
Na szczęście "Thor: Ragnarok" nie
wypierdolił się tak spektakularnie jak reprezentacja Polski na mistrzostwach
świata w Rosji. Zwycięstwo w meczu z Japonią nie pomniejsza waszej hańby, a
ostatnie żenujące 10 minut tegoż spotkania przenosi naszych dumnych
reprezentantów w całkowicie nowy, nieodkryty wymiar totalnej chujozy. Wracając
jednakże do meritum, serię "Thora" darzyłem od samego początku estymą, ponieważ
zdarzyło mi się przypadkowo urodzić w dzień poświęcony nordyckiemu bogu burzy,
a na mej szyi nie raz i nie dwa zawisł Mjöllnir. Oczywiście Marvel z typową dla
siebie nonszalancją podchodzi do mitologii skandynawskiej, także nie można traktować "Ragnarok" jako materiału pogłębiającego wiedzę. Z kompletnie niezrozumiałych
przyczyn zamiast wykorzystać którąkolwiek z licznych bogiń, twórcy wpadli na
pomysł stworzenia całkiem nowej. Hela to marvelowska wersja Hel, córki Lokiego
i olbrzymki Angrbody, która władając krainą zmarłych w sposób naturalny,
stanowiła uosobienie śmierci. No cóż i tak muszę przyznać, że w tego rodzaju
kinematografii nie ma to większego znaczenia (bo nic go w końcu nie ma jak śpiewa Pablopavo), a ostatnia rzecz jakiej mogę się
spodziewać po Marvelu to wierne odwzorowanie nordyckiego panteonu bogów i bogiń.
Ⓒ 2018 MARVEL |
W "Thor: Ragnarok" fabuła mknie z
prędkością bolidu Formuły 1. Nie ma przy tym większego znaczenia czy można ją
oceniać jako mądrą czy głupią (raczej ta opcja jest mi bliższa), gdyż tempo
jest zawrotne. Na całe szczęście w odniesieniu do poprzednich części
zrezygnowano z osadzenia sporej części akcji filmu na Ziemi. Naszą rodzinną
planetę odwiedzamy zatem jedynie przy okazji spotkań Thora i Lokiego z Odynem. Byłby
to naprawdę spory plus, gdyby nie okazało się, że zamiast tego dostaniemy w
zamian jakąś kretyńską planetę na zadupiu kosmosu, w której gladiatorskie walki
urządza sobie niejaki Grandmaster (Jeff Goldblum). Od momentu, gdy główny
bohater ląduje w tym przybytku, film zaczyna niebezpiecznie skręcać w klimaty "Strażników Galaktyki" (tak, dla mnie jest to wada), przez co zatraca
swoją oryginalność w uniwersum Marvela. Niestety odejście od dotychczasowej
formuły "Thora", które zyskało tak wielkie uznanie u widzów, u mnie wywołuje
raczej niechęć i lekkie rozczarowanie. Dodatkowo, prawdziwym kindybałem w szamot, okazał się dobór
kolejnego marvelowskiego bohatera partnerującemu bogu burzy (po co ktoś tam
jest jeszcze potrzebny?). Od Hulka (Mark Ruffalo) gorszy byłby jedynie
kompletnie bezużyteczny Hawkeye. Z uwagi na poprzednie części trudno przyczepić się do faktu, że obecna w filmie Walkiria średnio nadaje się na uosobienie nordyckiej aryjskości.
Ⓒ 2018 MARVEL |
Muszę jednakże przyznać, że
zawrotne tempu filmu, które narzucił Taika Waititi, nie pozwala się widzowi
nudzić i rozmyślać nad zasadnością kolejnych posunięć bohaterów. "Thor:
Ragnarok" pod tym względem stanowi esencję współczesnych produkcji Marvela:
szybka akcja, mało refleksji, bezbłędne efekty specjalne (zwróćcie na nie
uwagę, ponieważ robią robotę). W odróżnieniu od "Thor: The Dark World" tym
razem udało się stworzyć postać niezwykle interesującej antagonistki.
Powracająca z niebytu Hela, promująca hasło Make
Asgard great again, to bardzo interesująca postać, której działania
diametralnie zmieniają obraz dobrotliwego Odyna, który udało mu się wykreować w
schyłkowym okresie życia. "Thor: Ragnarok" to także festiwal przekomicznych
scen, które momentami sprawiają, że trudno odbierać film na serio, a nie wręcz jako
parodii gatunku. Kolejna zaleta to ścieżka dźwiękowa, na której znalazł się znakomity
utwór Immigrant Song legendarnego Led
Zeppelin.
Ⓒ 2018 MARVEL |
Chris Hemsworth (Thor) oraz Tom
Hiddleston (Loki) grają na poziomie, do którego przyzwyczaili widzów
poprzednich częściach. Jest to świetnie obsadzona para nordyckich bogów, między
którym zaistniała solidna dawka ekranowej chemii. Pozostaje jedynie ubolewać,
że w "Thor: Ragnarok" Loki zszedł trochę na drugi plan. W najnowszej odsłonie
doszło również do pożegnania z serią Anthony’ego Hopkinsa (Odyn)– trochę
szkoda, ponieważ tak doskonały aktor na pokładzie to zawsze zaleta dla filmu.
Pozostając w kręgu starych znajomych nie sposób zapomnieć o degrengoladzie
Stringera Heimdalla, w
którego ponownie wcielił się Idris Elba. Tym razem bóg strzegący
Bifrostu utracił majestatyczność i zaczął wyglądać jak zwykły, uzależniony od
cracku, ćpun zamieszkujący brudne ulice Baltimore. Oczywiście nie oznacza to, że
przestałem go lubić. Cate Blanchett (Hela) do serii wjechała jak Conrado, przez
co muszę przyznać, że jest to jedna z lepszych antagonistek w całym
marvelowskim uniwersum (jak już wspominałem powyżej cechuje ją ciekawa
motywacja). Naprawdę fajnie oglądało się kreację przypominającą bardziej
wkurwioną i przepełnioną frustracją siostrę Galadrieli z "Władcy Pierścieni". Przy
tej okazji warto wspomnieć o nowej towarzyszce Thora, Walkirii, którą
znakomicie zagrała Tessa Thompson – wielkie propsy, bardzo fajna rola. Na
koniec warto wspomnieć o Jeffie Goldblumie (Grandmaster), który zagrał raczej
samego siebie oraz Karlu Urbanie (Skurge), którego potencjał można było
wykorzystać zdecydowanie lepiej. O Marku Ruffalo nic nie napiszę, ponieważ nie
lubię Hulka.
Ⓒ 2018 MARVEL |
Zastanawiałem się dłuższą chwilę
w jaki sposób rzetelnie ocenić "Thor: Ragnarok". Trzecia odsłona przygód boga
burzy ma oczywiste wady, aczkolwiek ostatecznie postanowiłem skupić się na
rozrywkowości filmu i wystawić najwyższą notę w całej trylogii. Mimo wszystko
produkcja Marvela przynosi bardzo dużo radości, autentycznie zabawnych scen
oraz dynamicznej akcji podpartej znakomitymi efektami specjalnymi. W kategorii
mało intelektualnego filmu rozrywkowego ciężko znaleźć coś lepszego.
Ⓒ 2018 MARVEL |
Ocena: 7/10.
Recenzje pozostałych części: