Pomimo wielkich obaw
pierwsza część "Hobbita" zachwyciła mnie ogromnie.
Dzieło Petera Jacksona wypadło tak znakomicie, że postanowiłem
przymknąć oko na przerobienie 300-stronicowej książki na trzy
dosyć długie filmy i zobaczyć "The Desolation of Smaug"
w kinie. Wychodziłem z założenia, że cała trylogia "Hobbita",
podobnie jak "Władca Pierścieni", będzie na dosyć
zbliżonym poziomie, przez co nie uświadczę żenady. Gdy tylko
Peter Jackson dowiedział się, że wybieram się na jego najnowsze
dzieło od razu zaproponował pokrycie kosztów biletu oraz dowóz na
miejsce Bentleyem Continental z barkiem wypełnionym Moët.
Niestety prowadzenie tak popularnego i opiniotwórczego bloga wiąże
się ze sporymi wyrzeczeniami. Jako ostatni
sprawiedliwy z bólem
serca musiałem odmówić Peterowi i potwierdzić opinię
nieprzekupnego. Niemniej w dalszym ciągu czekam na propozycję nie
do odrzucenia od szejków odnośnie korekty recenzji "Black Gold".
źródło: http://www.impawards.com |
"The
Hobbit: The Desolation of Smaug" rozpoczyna się dokładnie w
tym samym momencie, w którym skończyła się pierwsza część
trylogii. Dzielna drużyna Thorina (Richard Armitage) w dalszym ciągu prze naprzód, a
upragniony Erebor jest coraz bliżej. Niemniej to, co w "Niezwykłej
Podróży" zarysowano jedynie w delikatny sposób, tutaj staje
się niemal równorzędnym wątkiem dla krasnoludzkiej rekonkwisty.
Mowa oczywiście o złu przez duże zet, którego widmo z każdym
dniem coraz wyraźniej majaczy na spokojnym dotychczas Śródziemiem.
źródło: http://www.thehobbit.com |
W "Pustkowiu Smauga"
twórcy w dalszym ciągu konsekwentnie trzymają się przyjętej
wizji Śródziemia. W środkowej części trylogii możemy zatem
podziwiać imponujące Leśne Królestwo króla elfów Thranduila
(Lee Pace), położone w gęstwinie Mrocznej Puszczy. Ciekawie
przedstawiono Esgaroth. Miasto na Jeziorze ma całkiem fajny wygląd
oraz klimat, aczkolwiek wywołało u mnie troszkę skojarzeń z
"Piratami z Karaibów". Dol Guldur, jak na siedzibę
Czarnoksiężnika przystało, epatuje mrokiem i wzbudza odpowiedni
poziom niepokoju. I oczywiście, w zamierzeniu twórców, wisienka
na torcie, czyli Erebor. Niemniej muszę przyznać, że niezwykle
przestronne wnętrza Samotnej Góry nie zrobiły na mnie aż tak
wielkiego wrażenia jak królestwo Thranduila. Śródziemie w dalszym
ciągu wygląda znakomicie i po prostu nie miałem ochoty opuszczać
sali kinowej. Skoro wiemy już dokąd zabrał nas tym razem Peter
Jackson, rzućmy okiem na rozwiązania fabularne. "Pustkowie
Smauga" niemal pozbawione jest przestojów. Akcja mknie do
przodu w zawrotnym tempie, ale niestety niektóre wydarzenia są
troszkę za bardzo spektakularne i przypominają raczej późniejsze,
mocno przegięte części "Piratów z Karaibów". W głównej
mierze dotyczy to wszystkiego, co działo się w czasie rzecznej
ucieczki z Leśnego Królestwa. Naprawdę może się to komuś wydać
imponujące, ale mnie już najzwyczajniej w świecie nudzi. Mam
również duże zarzuty pod adresem finału w Ereborze. Krasnoludy
beztrosko biegające po dawnym królestwie bez ładu i składu
pozwalają powątpiewać w zdolności planistyczne i taktyczny
geniusz Thorina Dębowej Tarczy. Na pewno do legendy przejdzie
ogromny zapał, jaki wykazała krasnoludzka kompania, by postarać
się otworzyć tajemne wejście do Ereboru.
źródło: http://www.thehobbit.com |
Odnośnie rozwiązań
fabularnych warto również wspomnieć o jednym z najbardziej
znienawidzonych przeze mnie motywów filmowych – poprawności
politycznej. W czasie przemowy Thorina w Esgaroth dostajemy bowiem
dwa ujęcia, w czasie których możemy podziwiać czarnoskórych
mieszkańców tegoż miasta. Trochę to dziwne, zważywszy, że
reszta populacji składa się wyłącznie z przedstawicieli białej
rasy. Druga i jeszcze bardziej irytująca sprawa to niezwykle durne,
międzyrasowe (dosłownie) love story, które
studio postanowiło na siłę wepchnąć do filmu. Dodatkowy wątek
zazdrości Legolasa (Orlando Bloom) postanowiłem zostawić bez komentarza. Przez
tego rodzaju szczegóły "Pustkowie Smauga" bardzo wiele
straciło w moich oczach. Jednakże w dalszym ciągu jest to świetne
kino rozrywkowe, które nie pozwala się nudzić widzom. Niemniej
druga część kończy się tak niespodziewanie (w połowie kluczowej
akcji), że od razu ma się ochotę obejrzeć finałową odsłonę.
Niestety w czasie napisów końcowych zamiast jakiejś potężnej i
podniosłej pieśni w stylu Far over the Misty Mountains
Cold zostałem uraczony
strasznie miałką piosenką w wykonaniu Eda Sheerana. Jedyny
komentarz jaki nasuwa mi się po przesłuchaniu I See Fire
to skromne what the fuck?!
źródło: http://www.thehobbit.com |
Jeśli chodzi o naszych
dzielnych bohaterów to większość krasnoludzkiej kompanii wypada
niemal taka samo, jak w poprzedniej części. Pewnie zmiany zachodzą
w postaci Thorina – czasami staje się po prostu bezwzględnym,
chciwym kutasem, totalnie nieliczącym się z życiem jednostek. Nie
można się zatem dziwić, że Beorn nienawidzi krasnoludzkiej rasy,
a elfy mają ją w totalnej pogardzie. Chciwość to główny zarzut
stawiany przez Thranduila, ale kto czytał Silmarillion wie że
elfy potrafiły być równie pazerne i okrutne (w szczególności
polecam Quenta Silmarillion). Również inaczej zaczyna
zachowywać się Bilbo (Martin Freeman), którego powoli oplata moc Jedynego
Pierścienia. Gandalf (Ian McKellen) tradycyjnie już łączy w swojej postaci
sprzeczności: dalekosiężne myślenie strategiczne oraz
podejmowanie beztroskich działań na pałę, przez co oczywiście kończy w
typowy dla siebie sposób. Warto w tym miejscu wspomnieć o scenie, w
której okazuje się kim naprawdę jest Czarnoksiężnik. Tejże
potężnej postaci w materialnej formie nie widzieliśmy bowiem od
bardzo dawna, a jak zawsze jest to niezwykle imponujące wrażenie. I
to nie tylko wizualne, ponieważ słuchanie Czarnej Mowy to wyjątkowe przeżycie. Przedstawiciele ludzkiej rasy wypadają w
filmie raczej kiepsko: albo są to krótkowzroczni, chciwi głupcy
albo totalnie prawi i sprawiedliwi jak Bard (Luke Evans). Niestety
jest to postać kompletnie bez wyrazu i szkoda, że Luke Evans nie
postarał się bardziej by nadać jej choćby odrobinę inny rys. O
ile jednak Bard wystąpił w książce, o tyle Tauriel (Eveageline
Lilly) to w całości wytwór kreatywności scenarzystów. Nie dość,
że jest nieposłuszna swemu władcy, to na dodatek wikłając się w
żenujący romans może doprowadzić do powstania hybrydy dwóch ras (chciałbym zobaczyć reakcję Legolasa na coś takiego).
Niemniej patrząc na pannę Lilly cały czas miałem wrażenie, że
zaraz z zarośli wyskoczą Jack i Sawyer z "Lost" by w
mordobiciu ustalić kto jest bardziej godzien jej wdzięków. Na
szczęście honor elfów ratuje świetna postać króla Thranduila –
w zasadzie można tylko żałować, że w filmie jest go tak mało.
Równie doskonale wypada nasz stary znajomy z "Władcy
Pierścieni", a przy okazji syn władcy Leśnego Królestwa –
Legolas. W "Pustkowiu Smauga" objawia się
nie tylko jako ultimate über
pro fighter, ale także
złotousty hejter krasnoludzkiej rasy. A jak zatem wypada tytułowy
Smaug? Od czasów "Wiedźmina" wiadomo, że smoki to
kontrowersyjny temat. Tym razem nie jestem zażenowany, ale przyznam,
że spodziewałem się czegoś co urwie mi dupę. Niestety Smaug nie
urwał.
źródło: http://www.thehobbit.com |
"Pustkowie Smauga"
nie zrobiło na mnie tak wielkiego wrażenia jak "Niezwykła
Podróż". Aczkolwiek takaż jest niewdzięczna rola części
środkowej – świat przedstawiony już znamy, a finał opowieści
dopiero przed nami. Niestety z powodu wymienionych wyżej powodów
(postać Tauriel, żenujący romans, przekombinoane rozwiązania) nie
jestem w stanie wystawić drugiej części oceny takiej samej jak
pierwszej. Nie zrozumcie mnie przy tym źle – uważam "Pustkowie
Smauga" za kino rozrywkowe najwyższej klasy, zrealizowane na
mistrzowskim poziomie. Pod względem technicznym produkcji Jacksona
nie można nic zarzucić. Niestety fabularnie nie jest tak doskonale
jak w przypadku "Władcy Pierścieni". Mimo wszystko z
wytęsknieniem czekam na finałową odsłonę trylogii "Hobbita".
źródło: http://www.thehobbit.com |
Ocena: 7/10.
źródło: http://www.thehobbit.com |
Ps.
Nie
mam odwagi wspominać o żadnych różnicach pomiędzy książką a
filmem (z wyjątkiem wprowadzenia Tauriel), ponieważ powieść
Tolkiena czytałem zbyt dawno temu.
źródło: http://www.thehobbit.com |
Recenzje pozostałych części "Hobbita":