niedziela, 8 października 2017

"Zaćma" (2016)



W ramach wspomnienia wesołych, słonecznych wakacyjnych dni (ach, do dzisiaj zadaję sobie pytanie czy warto było wracać z Porto, żeby zobaczyć tak uroczy wrzesień oraz październik w Polszy?) postanowiłem napisać recenzję "Zaćmy" w reżyserii Ryszarda Bugajskiego, chociaż od seansu minęły już niemal dwa miesiące. Z twórczością tego niezwykle doświadczonego reżyseria nie miałem zbyt wiele styczności, świadomie pomijając ostatnie dzieła pokroju "Generała Nila" czy "Układu zamkniętego". Ostatnia produkcja zainteresowała mnie natomiast z powodu głównej bohaterki filmu, która postacią była wręcz niebanalną. Julia Brystiger (pieszczotliwie zwana Krwawą Luną) to z jednej strony doktor filozofii, a z drugiej funkcjonariuszka komunistycznego aparatu bezpieczeństwa (dyrektorka V Departamentu MBP), która szczególnie wykazała się w walce z organizacjami religijnymi w najmroczniejszych czasach powojennych. Co ciekawe po odejściu z ministerstwa bezpieczeństwa w 1956 roku Julia Brystiger poświęciła się działalności pisarskiej oraz redaktorskiej. A co jeszcze ciekawsze na starość rozpoczęła swoisty flirt z kościołem katolickim (tym dziwniejszy, że była Żydówką). Czyż nie jest to idealny scenariusz na film?
źródło: http://www.filmweb.pl
W siermiężnej, komunistycznej Polszy niegdyś potężna i budząca postrach farorzy wszystkich wyznań Julia Brystiger (Maria Mamona) stała się praktycznie zwyczajną obywatelką. Przechodząc swoistą duchową przemianę była dyrektorka V Departamentu MBP postanawia za wszelką cenę uzyskać audiencję u niezłomnego prymasa Stefana Wyszyńskiego (Marek Kalita). Duchowni, obawiając się prowokacji ze strony Służby Bezpieczeństwa, postanawiają zachować ostrożność i wybadać prawdziwe zamiary kobiety poprzez niewidomego księdza Cieciorkę (Janusz Gajos) oraz siostrę Benedyktę (Małgorzata Zajączkowska).
źródło: http://www.filmweb.pl
Oczywiście, jak to już niezwykle często bywa w polskiej kinematografii, zanim zaczął się film mogłem przez kilkadziesiąt sekund podziwiać nazwy wielu sponsorów, którzy przyczynili się do jego powstania. Przed seansem poczytałem pobieżnie życiorys głównej bohaterki, dlatego też liczyłem, że w produkcji wyreżyserowanej przez niezwykle doświadczonego w filmowym rzemiośle Ryszarda Bugajskiego, znajdę odpowiedź na pytanie co skłoniło Julię Brystiger do czegoś w rodzaju zbliżenia z kościołem katolickim. Albo choćby próbę wyjaśnienia tej niezwykłej przemiany światopoglądowej. Niestety muszę Was rozczarować – tak naprawdę "Zaćma" nie daje odpowiedzi na żadną z powyższych kwestii. Nawet pytania stawiane przez duchownych głównej bohaterce pozostają bez wyraźnej, jasnej odpowiedzi, tonąc w oceanie niedopowiedzeń oraz pokrętnych wyjaśnień. Można nawet odnieść wrażenie, że sama postać nie wie dlaczego robi to co robi. Pod względem poczułem zatem ogromny zawód, ponieważ twórcy zdecydowanie postawili na łatwiznę i przedstawili wszystko jako jedno wielkie niedopowiedzenie (no chyba, że uznamy za przyczynę nawrócenia nachalne, wręcz prostackie, wizjo-sny prześladujące byłą funkcjonariuszkę MBP).
źródło: http://www.filmweb.pl
Oglądając "Zaćmę" w kilku monetach poczułem prawdziwe zażenowanie. Nachalna symbolika religijna epatująca widza z ekranu naprawdę do mnie nie trafia. O ile flashbackowe (chociaż z drugiej strony mogły to być sny) sceny z przesłuchań ze złotych lat służby w MPB wyglądały początkowo całkiem dobrze, to Bugajski postanowił wszystko spierdolić, gdy okazało się, że niezłomny więzień to coś w rodzaju inkarnacji Jezusa Chrystusa. Kolejny żenujący i wyjątkowo ograny motyw to Zbawiciel przybity do krzyża i krwawiący prawdziwą krwią. Naprawdę? Czyż nie można było tego zrobić troszkę subtelniej i mniej nachalnie? Mocno średnio wypadają również sceny z międzywojennego Lwowa – wyraźnie brak niepowtarzalnego klimatu tego miasta. Kolejna wada to niezbyt dobrze napisane dialogi. Większość kwestii głównej bohaterki ma jakby teatralny charakter, kompletnie nie przystając do otaczającej rzeczywistości (w szczególności w trakcie rozmowy z prymasem). Wyjątki to oczywiście rozmowy z księdzem Cieciorką, siostrą Benedyktą oraz zdecydowanie najlepsza w filmie konwersacja z dozorcą Marianem. Ciężko tak poczuć na ekranie klimat głębokiego PRL – w oscarowej "Idzie" zrobiono to o wiele lepiej. Jeśli miałbym natomiast wskazać jakąś zaletę, to moim zdaniem bardzo dobrze przedstawiono bezradność Julii Brystiger jako zwyczajnej obywatelki, która w wielu sytuacjach życiowych po prostu sobie kompletnie nie radzi.
źródło: http://www.filmweb.pl
Pod względem aktorstwa "Zaćma" wypada raczej solidnie, chociaż wcielająca się w Julię Brystiger Maria Mamona czasami wygłasza dialogi z wyraźnie teatralną manierą, co wypada na ekranie dosyć dziwnie. Niemniej jej rolę zaliczam na plus, podobnie jak świetnego Janusza Gajosa, wcielającego się w okrutnie doświadczonego przez życie księdza Cieciorkę. Podobała mi się również Małgorzata Zajączkowska w roli wątpiącej w istnieje boga siostry Benedykty. Do roli dozorcy Mariana idealnie po prostu nadawał się Sławomir Orzechowski. Pewne uwagi mam natomiast do Marka Kality, grającego prymasa Wyszyńskiego. Trochę brakuje mu powagi oraz majestatu Andrzeja Seweryna z "Prymasa – Trzy lat z tysiąca", przez co na ekranie prezentuje się raczej miałko. Z powodu wagi tej postaci dla filmowych wydarzeń należało się postarać zdecydowanie bardziej.
źródło: http://www.filmweb.pl
Jestem zmuszony "Zaćmę" potraktować jako spore rozczarowanie. Spodziewałem się po filmie odpowiedzi, a okazało się, że twórcy nie zadali nawet pytań. Nachalna religijna symbolika oraz fatalnie napisane dialogi dopełniają tego obrazu miałkości oraz prostactwa intelektualnego. Ciężko polecić.
źródło: http://www.filmweb.pl
Ocena: 5/10.