poniedziałek, 28 lipca 2025

"The Northman" (2022)

 Always live without fear, for your fate is set and you cannot escape it!

Jest lipiec (pogoda raczej deszczowa, przeplatana upalnymi przerywnikami), trwa dziewiętnaste już Letnie Tanie Kinobranie w krakowskim Kinie Pod Baranami, więc powinienem chyba napisać tekst o jakimś filmie, który zobaczyłem w ramach tegoż festiwalu, ale dzisiaj będzie coś z zupełnie innej beczki. Odkąd obejrzałem "The VVitch: A New-England Folktale" (recenzja w linku), stałem się wielkim fanem twórczości Roberta Eggersa. Późniejszy, i jeszcze lepszy, "Lighthouse" tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu, więc gdy dowiedziałem się o "The Northman" byłem po prostu zachwycony. Produkcja o wikingach w takim klimacie to musiało być coś naprawdę wyjątkowego! Oczywiście planowałem seans w czasach, gdy film był jeszcze grany w kinach, ale ponieważ w ostatnich latach nie mam już tyle wolnych chwil co w przeszłości, to wyszło jak zwykle. Niemniej teraz "Wiking" (jak to w Polszy się nazywa) jest objawił się na HBO Max (w tym miejscu gratuluję HBO pomysłowości ze zmianami nazwy serwisu i ciekaw jestem ile to kosztowało monet i jak bardzo było potrzebne?), więc czym prędzej zorganizowałem sobie czas na seans.

 © Universal Studios

"The Northman" to dosyć nieskomplikowana, wręcz prosta jak drut, historia o zemście. W roku 895 młody książę Amleth (Oscar Novak) bardzo krótko cieszy się powrotem ojca, króla Aurvandila (Ethan Hawke), z kolejnej wyprawy wojennej. Władca zostaje bowiem zdradziecko zamordowany przez własnego brata, Fjölnira (Claes Bang), który za ten bohaterski czyn dostaje nowy przydomek - Fjölnir Bez Brata. Chłopcu udaje się ujść z życiem i poprzysięga pomścić ojca, zabić wuja i uratować zniewoloną matkę (Nicole Kidman). Wiele lat później dorosły Amleth (Alexander Skarsgård), w trakcie brutalnego najazdu na jakąś randomową, zadupną osadę na Rusi dowiaduje się, że wiarołomny wuj utracił królestwo jego ojca i zbiegł z garstką zwolenników na Islandię hodować owce. Dla długo wyczekiwanej zemsty książę podstępem i incognito dostaje się na drakkar wiozący niewolników dla Fjölnira, gdzie zaprzyjaźnia się ze słowiańską czarownicą Olgą z Brzozowego Lasu (Anya Taylor-Joy), która obiecuje pomóc w realizacji życiowej misji.

 © Universal Studios

W związku z dotychczasową twórczością Eggersa podkładałem bardzo duże nadzieje w "The Northman". Seans rozpoczął się co prawda spektakularnie pod względem wizualnym, ale niestety bardzo szybko pojawiły się rozwiązania fabularne, które wydały mi się trochę nie na miejscu w filmie tak poważanego przeze mnie twórcy (jest to eufemizm – można też napisać, że są one po prostu głupawe). Ich liczba osiągnęła oszałamiającą wartość trzy, ponieważ jak wszyscy doskonale wiemy jest to doskonała i perfekcyjna cyfra: Then shalt thou count to three, no more, no less. Postaram się zatem wyjaśnić o co mi dokładnie chodzi (bez nadmiernego psucia zabawy). Pierwsza sprawa to cudowne ocalenie młodego Amletha, na którego początkowo nie zwracają uwagi wytrawni assasyni mordujący jego ojca – gdyby Fjölnir bardziej przemyślał temat albo miał profesjonalnych, proaktywnych podkomendnych film skończyłbym się po 20 minucie. Druga rzecz również dotyczy Amletha, ale już jego starszej wersji – jak mniemam nie była to jego pierwsza wyprawa na Ruś, ponadto wykazał się niezwykłą odwagą i brutalnością, a wystarczyło, że obciął włosy, wypalił sobie niewolnicze znamię na wyrzeźbionej klacie, przywdział jakiś słowiański outfit i nikt z jego z ekipy nie był już w stanie rozpoznać w nim nieustraszonego wikińskiego berserkera. Zaprawdę fantastyczne rozwiązanie. Trzecia rzecz dotyczy Olgi, ale że akcja dzieje się już na Islandii, a fabule raczej bliżej do końca niż początku, i ten akapit rozrósł się bardziej niż planowałem, to pozwolę sobie pominąć szczegóły.

 © Universal Studios

Dobra, żale zostały wylane, więc możemy płynnie przejść do zalet, które "The Northman" niewątpliwie posiada. Film Eggersa zaimponował mi pod względem wizualnym – piękne plenery (film kręcono na Islandii, ale jednak głównie w Irlandii z powodu mniejszych kosztów), dbałość o wiarygodne przedstawienie wikińskiej architektury oraz doskonałe kostiumy to z pewnością rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę w trakcie seansu. Znakomite wizualia dopełnia świetna ścieżka dźwiękowa. Ponadto twórcy bardzo mocno starali się realistycznie oddać ducha epoki, sięgając po pomoc historyków. Dlatego też "The Norhman" wypełniony jest po brzegi nawiązaniami do nordyckiej mitologii (ha, przecież już w pierwszej scenie oglądamy dwa kruki) oraz różnego rodzaju podań (główny wątek Amletha zaczerpnięto ze średniowiecznej skandynawskiej legendy, która de facto stanowiła inspirację dla Hamleta William Shakespeara – albo jak ktoś preferuje Edwarda de Vere, siedemnastego earla Oxford). A ponieważ były to czasy bardzo brutalne to krwi, walki i mordowania na ekranie wcale nie brakuje. Wielki plus należy się także za fajne przedstawienie nordyckich wierzeń i obrzędów, ale także słowiańskiej magii, której dumnymi reprezentantkami są wspomniana wcześniej Olga i Seeress, w którą brawurowo wcieliła się Björk.

 © Universal Studios

Kolejna rzecz na plus to aktorstwo – tutaj po prostu nie ma lipy. Ethan Hawke bardzo fajnie wciela się w króla Aurvandila, szkoda tylko, że na ekranie oglądamy go tak krótko. Nicole Kidman jest po prostu idealna jako jego małżonka i trudno mi wyobrazić sobie inną aktorkę na jej miejscu. Alexander Skarsgård to klasa sama w sobie, ale musimy przecież przypomnieć, że grał już wikinga (acz wąpierza) Erica Northmana w "True Blood". Świetnie wypadł także Cleas Bang i naprawdę ciężko było mi uwierzyć, że grał on główną rolę w "The Square". Miło zobaczyć ponownie u Eggersa Anyę Taylor-Joy, której Olga automatycznie wzbudza sympatię widza. Z drugiego planu muszę natomiast wyróżnić dwie bardzo fajne kreacje. Pierwsza to dosyć krótki, ale zapadający mocno w pamięć, występ Björk, wcielającej się w słowiańską wiedźmę. Natomiast druga to rola Willema Dafoe, grającego królewskiego błazna Heimira – po prostu nie mogę zapomnieć tego charakterystycznego uśmiechu!

 © Universal Studios

Chociaż miałem o wiele większe oczekiwania, to muszę przyznać, że "The Northman" bardzo dobrze balansuje pomiędzy realizmem epoki a elementem mistyczno-magicznym, nie przychylając się zbytnio w żadną stronę. Jest to prosta opowieść o brutalnych czasach, w których świat duchów i magii odgrywał bardzo dużą rolę w codziennym życiu. Warto to docenić i zobaczyć film choćby tylko dla charakterystycznie uśmiechniętej twarzy Heimira, którą naprawdę ciężko potem zapomnieć.

 © Universal Studios

Ocena: 7/10.


środa, 30 kwietnia 2025

"Parthenope" (2024)

When you know everything, you die early and alone.
Get acquainted with the unspeakable.

Chociaż w Krakowie jestem już prawie od dwóch dekad (w sumie to od paru lat już nie do końca jestem w Krakowie, co raczej bywam, aczkolwiek nie wiem czy ma to dla Was jakiekolwiek znaczenie, ponieważ niektórzy twierdzą, że nie, ale dla innych z kolei wszystko ma znaczenie), to nadal, jak się okazuje ku mojemu ignoranckiemu zaskoczeniu, istnieją miejsca, w których nie stanęła jeszcze moja stopa. Co prawda z każdym rokiem ubywa ich coraz bardziej, niemniej na liście pozostaje jeszcze parę punktów do odhaczenia. Tym razem udało się zaliczyć legendarną kinokawiarnę KIKA, położoną niemalże na styku Ludwinowa i starego Podgórza. I naprawdę fajnie, że przed seansem można wychylić lampkę wina z Moraw albo kufelek czeskiego piwcia (pozdro Natalia za stare czasy Zielonego Kontrabasu), to możliwość wnoszenia tychże trunków na kinową salę nie jest już taka kolorowa w praktyce. Okazało się bowiem, że jest coś jeszcze bardziej wkurwiającego niż spóźnianie się na seans i przepychanie między fotelami do swojego miejsca (czego to najbardziej nienawidzę w kinie): otóż wyłażenie z sali w trakcie filmu po uzupełnienie alko-płynów. Naprawdę, trochę kurwa kultury, a przede wszystkim poszanowania dla pozostałych uczestników seansu. No, ale czas przejść do meritum, ponieważ ten przydługi (albo też przygłupi) wstęp może w zasadzie bardziej zniechęcać niż zachęcać do przeczytania reszty.
A24 Films LLC

Przechodząc do konkretów to wybraliśmy się kinokawiarni KIKA, żeby obejrzeć najnowszy film Paolo Sorrentino, czyli "Parthenope" (w Polszy "Bogini Partenope"). Ponieważ każdy w szkole zapoznał się doskonale z grecką mitologią (oczywiście czytając ją w grece), to nie muszę chyba przypominać, że Parthenope była syreną, której nie udało się uwieść swoim śpiewem Odyseusza, w efekcie czego popełniła samobójstwo, a morze wyrzuciło jej ciało na wyspę Megaride, gdzie dziś wznosi się Castel dell’Ovo (istnieje też alternatywna rzymska wersja legendy z Wezuwiuszem). Greccy kolonizatorzy Italii nazwali miasto założone w tymże miejscu na jej cześć, a dzisiaj znamy je pod inną nazwą – Neapol. I w zasadzie to bohaterka filmu jest właśnie kimś uosabiającym współczesne dzieje tego miasta. Parthenope (Celeste Dalla Porta) przychodzi na świat latem 1950 roku wśród morskich fal małej zatoczki nieopodal jej rodzinnej rezydencji. Dziewczynka od najmłodszych lat sypia w karocy ufundowanej przez bogatego biznesmena zatrudniającego jej ojca, wychowując się razem z podkochującymi się w niej chłopcami: starszym bratem Raimondo (Daniele Rienzo) oraz Sandrino (Dario Aita), synem służącej.
A24 Films LLC

Wychodząc z seansu, jeszcze na schodach kina, usłyszałem pierwsze zachwyty nad zdjęciami – że są wręcz OSZAŁAMIAJĄCE powiedziała pewna pani swojej koleżance, przy czym użycie słowa pani mogłoby sugerować wiek starszy, niemniej zapewne był on zbliżony do mojego (czyli już dawno po latach chrystusowych albo, jeśli preferujecie Dantego, po połowie czasu)! Trudno się nie zgodzić z wyrażoną w ten nad wyraz ekspresyjny sposób opinią – "Parthenope" jest nakręcona po prostu przepięknie, ze zwróceniem uwagi na najmniejsze detale scenografii. Jednak w tych wizualiach jest ukryte coś jeszcze, coś co sprawia, że film Paolo Sorrentino odebrałem w sposób naprawdę wyjątkowy. Bowiem, jak już wspominałem akapit wyżej, jest to swoista opowieść o dziejach Neapolu (gdzie rozgrywała się również bardzo osobista dla reżysera "To była ręka Boga") ukazana przez pryzmat życia Parthenope, to jednak przedstawienie na ekranie tej uroczej dziewczyny ma w sobie coś naprawdę magicznego. Nie chodzi tylko o to, że Celeste Dalla Porta jest (i nie bójmy się tego podkreślić w tych dziwnych czasach!) piękną, zmysłową kobietą i kamera doskonale oddaje jej wdzięki, ale o coś tak nieuchwytnego jak magnetyczny wręcz blask w oczach czy niezwykłą aurę dobroci w najczystszej postaci, która sprawia, że chcielibyśmy z nią kroczyć po najciemniejszych ulicach Neapolu.
A24 Films LLC

I właściwie chociaż fabuła filmu opiera się w dużej mierze na Parthenope przemierzającej ulice rodzinnego miasta to wcale nie jest nudno. Na ekranie oglądamy bowiem wiele dziwnych czy wręcz mistycznych rzeczy – jak choćby epidemię cholery, raczej żałosny występ Grety Cool (Luisa Ranieri) opluwającej mieszkańców Neapolu, połączenie dwóch rodzin Camorry czy doroczny cud krwi świętego Januarego (fiolka z krwią świętego zmienia stan skupienia ze stałego na płynny, ale nie zawsze się udaje) i związaną z nim zabawną i pełną obłudy postać kardynała Vescovo (Peppe Lanzetta). Galeria postaci przewijających się w filmie jest bardzo nietypowa, ale moimi faworytami oprócz wspomnianego hierarchy kościelnego są nieprzystępny profesor Marrotta (Silvio Orlando), pełniący rolę mentora naszej bohaterki w zakresie antropologii oraz autentyczny amerykański pisarz John Cheever (Gary Oldman), którego Parthenope poznaje w trakcie krótkiego wypadu na Capri. Swoją drogą uwielbiam, gdy kino inspiruje mnie do poszerzenia horyzontów, więc właśnie czytam sobie zbiór opowiadań Wizja świata jego autorstwa (i dodam, że jestem zachwycony na tyle, że zakupiłem sobie egzemplarz).
A24 Films LLC

Jeśli chodzi o aktorstwo to Celeste Dalla Porta jest tutaj po prostu numerem jeden pod każdym względem. Jej postać jest ukazana na ekranie w sposób autentycznie zjawiskowy i naprawdę trudno oderwać od niej wzrok, a także przejść obojętnie obok ciętych ripost. Wielkie oklaski należą się również Danielowi Rienzo za fascynującą, przejmującą i przede wszystkim tragiczną rolę brata zakochanego w Parthenope. Warto także wyróżnić Silvio Orlando za przejmującą rolę profesora Marotta, a także Peppe Lanzetta za wybitne wcielenie się w wyjątkowo zdegenerowanego (a może tak naprawdę po prostu zwyczajnego dla tej profesji) kardynała Vescovo. Oczywiście Gary Oldman to jak zawsze klasa sama w sobie, więc jego interpretacja amerykańskiego pisarza Johna Cheevera to również pozycja godna naszej uwagi.
A24 Films LLC

Nie mam najmniejszych złudzeń, że ta recenzja może w jakimkolwiek stopniu oddać złożoność wrażeń z seansu „Parthenope”, niemniej I did my best. Paolo Sorrentino po raz kolejny wzniósł się na boski poziom kinematografii i jedyne co mogę zrobić to zachęcić Was jak najmocniej to obejrzenia tego pięknego filmu poświęconego Neapolowi!
A24 Films LLC

Ocena: 10/10 (chociaż Celeste Dalla Porta zasługuje na 11/10).