Chociaż beztroskie wakacje i słoneczne niebo zachodniej Sycylii już dawno za nami, to wspomnienia z Letniego Taniego Kinobrania są ciągle żywe. Dzisiaj, przy niewielkiej pomocy butelki wybornego wzmacnianego wina (wieczory już takie chłodne) Montilla-Moriles Fino CB Alvear (100% szczepu Pedro Ximénez), opowiem Wam o jednym z letnich seansów w krakowskim Kinie Pod Baranami. Muszę jednocześnie zaznaczyć, że w tegorocznej edycji pojechaliśmy naprawdę grubo, zbierając po siedem pieczątek (zabrakło tylko jednej do darmowego seansu), no ale czasy pandemiczne mocno odbiły się zarówno na branżach związanych z kulturą, jak i widowni. Dzisiejsza opowieść dotyczyć będzie filmu "1917", nominowanego do Oscarów w 2020 roku aż w dziesięciu kategoriach, które ostatecznie przełożyły się na jedynie trzy statuetki: najlepsze zdjęcia dla legendarnego Rogera Deakinsa, najlepszy dźwięk i najlepsze efekty specjalne. Można zatem odnieść wrażenie, że dzieło wyreżyserowane przez Sama Mendesa, odniosło na gali w Los Angeles raczej klęskę niż oszałamiające zwycięstwo. A jaki jest "1917" w rzeczywistości?
© 2019 Universal Pictures |
Akcja "1917" rozgrywa się wiosną 1917 roku (co za niebywałe zaskoczenie) na zachodnim froncie I wojny światowej i odnosi się do rzeczywistych wydarzeń (jak się dowiadujemy, fabułę oparto na wspomnieniach pradziadka brytyjskiego reżysera). W ramach operacji Alberyk (Alberich) niemieckie wojska wycofały się z wysuniętego rejonu nad rzekami Sommą i Oise, skracając tym samym front i zapewniając sobie o wiele dogodniejsze pozycje obronne. I właśnie o skutkach tego manewru opowiada "1917". Generał Erinmore (Colin Firth), znając ofensywne zamiary pułkownika Mackenzie (Benedict Cumberbatch), wysyła dwóch żołnierzy, aby przedarli się przez niemieckie linie i powstrzymali atak na umocnione pozycje, który zakończy się najpewniej masakrą Brytyjczyków. Starsi szeregowi (o ile jest to poprawne tłumaczenie brytyjskiego stopnia lance corporal) Blake (Dean-Charles Chapman) i Schofield (George McKay) ruszają w niemal samobójczą misję, w której znaczenie ma każda minuta.
© 2019 Universal Pictures |
"1917" zdecydowanie nie przedstawia wojny jako romantycznej przygody, wychwalając heroizm brytyjskich żołnierzy, wygłaszających przed śmiercią patetyczne kwestie. Przez niecałe dwie godziny seansu zapoznajemy się natomiast z klimatami znacznie bliższymi doskonałej powieści Ericha Marii Remarque’a Na zachodzie bez zmian, a miałem nawet wrażenie, że zahaczamy o Jądro ciemności Josepha Conrada i oparty na nim legendarny "Czas Apokalipsy". Wojna ukazana na ekranie zdecydowanie nie jest fajna. Bohaterom filmu, jako szeregowym członkom brytyjskiej machiny wojennej, zależy przede wszystkim na najedzeniu się, wyspaniu, a przede wszystkim pozostawieniu ich w spokoju przez przełożonych. Każde wychylenie się z w miarę bezpiecznych okopów (oczywiście jeśli akurat nie ma miejsca ostrzał artyleryjski) może zakończyć się błyskawicznym zgonem w postaci kuli w głowie od niemieckiego snajpera lub powolną agonią pośród zasieków na ziemi niczyjej. Konflikt przedstawiono naprawdę naturalistycznie, wręcz dosłownie grzebiemy we flakach poległych żołnierzy. Wielkie brawa należą się scenografom za wierne odtworzenie realiów okopowego życia wraz z całym brudem, syfem i monstrualnymi szczurami obgryzającymi poległych. Wyprawa na ratunek oddziałom pułkownika Mackenziego przypomina momentami schodzenie do piekła jak w Boskiej komedii Dantego. Wielkie wrażenie zrobiły na mnie makabryczne przeprawy przez ziemię niczyją oraz opuszczone niemieckie linie.
© 2019 Universal Pictures |
Przez praktycznie cały seans zadawałem sobie jedno pytanie: jakim człowiekiem okaże się pułkownik Mackenzie? Czy będzie to owładnięty pychą oficer poświęcający swoich żołnierzy dla budowania kariery czy też wyrozumiały dowódca szanujący życie podkomendnych? Chociaż nie zdradzę Wam odpowiedzi na to pytanie, to mogę zaznaczyć, że rozwiązanie obywa się raczej bez fajerwerków i wpisuje się w gorzki klimat "1917". W zasadzie moją ulubioną postacią, wpisującą się idealnie w bezsens wojny w okopach jest twardo stąpający po ziemi i ironiczny do bólu porucznik Leslie, brawurowo zagrany przez Andrew Scotta. Ubolewam jedynie, że postać ta pojawia się dosłownie na kilka minut. Ale wracając do ogólnych ocen "1917" od razu można zauważyć, że twórcy wprowadzili bardzo dyskretne cięcia, które sprawiają, że film wygląda jakby został nakręcony w jednym, bardzo długim ujęciu (vide doskonały "Birdman"). Sprawia to oczywiście, że akcja jest bardzo dynamiczna, a dwie godziny seansu mijają w mgnieniu oka. Ogólnie rzecz biorąc zdjęcia Rogera Deakinsa są naprawdę imponujące, aczkolwiek odniosłem czasem wrażenie, że niektóre sceny zostały nakręcone wyłącznie po to, aby brytyjski operator mógł zgarnąć kolejnego Oscara. Niektóre rozwiązania fabularne budzą pewnie moje wątpliwości, jeśli chodzi o ich realizm i jakikolwiek seans (np. dziwaczna scena z samolotem czy niezwykle atrakcyjne wizualnie gonitwy po płonącym mieście), ale ogólnie "1917" był rozrywką na solidnym poziomie.
© 2019 Universal Pictures |
Jeśli chodzi o aktorstwo to doceniam grę Deana-Charlesa Chapmana i George’a McKaya, ale nie są to kreacje, które zapamiętam do końca życia. O wiele fajniejszą zabawą jest zwracanie uwagę na epizodyczne role sławnych, brytyjskich aktorów, którzy pojawiają się w „1917”. A kogóż tutaj nie ma (LOL, Davida Thewlisa) – lista rozpoznawalnych twarzy jest długa: Colin Firth, Andrew Scott, Daniel Mays, Mark Strong, Benedict Cumberbatch czy niedoszły król Westeros Richard Madden. Tak naprawdę jednak najlepiej zapamiętałem porucznika Lesliego w brawurowym wykonaniu Andrew Scotta oraz kapitana Smitha, w którego wcielił się, jak zawsze wysoce charakterystyczny, Mark Strong.
© 2019 Universal Pictures |
"1917" to naprawdę interesujący dramat wojenny, aczkolwiek nie udało mi się nawiązać jakiejś głębszej relacji z głównymi bohaterami filmu. Niemniej doceniam kunszt reżyserski Sama Mendesa oraz tytaniczną pracę scenografów, chociaż Oscar za zdjęcia na tamtej gali zdecydowanie bardziej należał się "The Lighthouse".
© 2019 Universal Pictures |
Ocena: 7/10.