Everyone says they're trying to help me
but nobody can find me the new episode of
Brigsby.
Ostatnio zdecydowanie zaniedbałem
prowadzenie bloga, aczkolwiek wynika to głównie z braku wolnego czasu, a nie
chęci do pisania recenzji. Obecnie, oprócz zwykłej ośmiogodzinnej
biurowej harówki, zostałem zmuszony do tworzenia pracy podyplomowej (którą de facto można było napisać w chujowe
pod względem pogody zimowe wieczory, ale przecież lepiej zostawić wszystko na
ostatnią chwilę w piękną słoneczną wiosnę), która powstaje, jak przystało na
prawdziwe arcydzieło, powoli i w totalnych bólach. W zasadzie kiedy piszę te
słowa to jest to jeden z niewielu weekendów, które spędzam w Krakowie, a nie w
stolicy Wielkopolski albo na Śląsku Cieszyńskim albo w CK albo nigdziebądź (podróże są naprawdę fajne,
ale czasem chciałoby się po prostu przysiąść na przysłowiowej dupie nic nie robiąc). Toteż będąc jeszcze
wczoraj uczestnikiem srogiego melanżu (Kiedyś
to były melanże, nie to co dzisiaj..; O 3 w nocy to się do Zlewu szło, a nie do
domu…) i wmawiając sobie, że na lekkim kacu nie da się tworzyć poważnych
tekstów, postanowiłem na chwilę oderwać się od studiów podyplomowych i napisać
jakąś gorącą recenzję filmu, o którym i tak nigdy byście nie usłyszeli. Zanim
przejdę do kolejnej części zrobię sobie mojito (kolekcjonowanie różnego rodzaju
alkoholi ma same zalety – sto chujów w
dupę i kotwica w plecy każdemu neoprohibicjoniście), mając przy tym nadzieję,
że skończę niniejszy tekst za jednym posiedzeniem.
źródło: http://www.impawards.com |
Zabawne, że mimo dosyć obszernego
wstępu nie wspomniałem, jakież to dzieło będzie przedmiotem dzisiejszej
recenzji. "Brigsby Bear" to kolejny z tych filmów, o których nie usłyszycie,
jeśli ja nie napiszę recenzji. Fabuła dzieła wyreżyserowanego przez Dave’a
McCary’ego (debiut pełnometrażowy) jest naprawdę oryginalna i kompletnie
nietypowa. James (Kyle Mooney) żyje wraz z rodzicami w postapokaliptycznej
rzeczywistości. Z powodu skażenia środowiska naturalnego młody mężczyzna
praktycznie całe swoje życie spędził w rodzinnym domu, oglądając serial science
fiction "Brigsby Bear Adventures".
Jednakże pewnego dnia okazuje się, że dotychczasowe życie Jamesa to kompletna
fikcja. Ted (Mark Hamill) oraz April (Jane Adams) nie są prawdziwymi rodzicami
mężczyzny, lecz po prostu porwali go za dzieciaka i przez kilkanaście lat
wychowywali w totalnej izolacji od świata. Powrót Jamesa do prawdziwej rodziny
oraz prawdziwej rzeczywistości staje się jednakże nie lada wyzwaniem.
źródło: http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/ |
Muszę szczerze przyznać, że "Brigsby Bear" to film, który mnie totalnie zaskoczył (w tym momencie idę po
kolejne mojito; ciekawe czy dożyję do końca recenzji?). Ponieważ nie wiedziałem
czego się spodziewać, to końcowy efekt wywołał u mnie kompletne zaskoczenie. Pod
względem fabularnym produkcja wydaje się być totalnie odjechana, ale przez to
także zajebiście oryginalna i świeżutka niczym poranne bułki od Pawlaka
(polecam tę piekarnię za friko). Całkowicie inaczej ogląda się film, który jest
kalką/remake’iem/sequelem/prequelem albo rebootem, jeżeli dostajemy nagle nowy
pomysł, ponieważ ktoś miał odwagę i wyszedł poza schemat. Najlepsze jest to, że
chociaż porwania dzieci to jest raczej poważny temat, który nie nadaje się do
żartów, to twórcom udało się niemal idealnie połączyć powagę sytuacji z humorem
wynikającym z wprowadzaniem Jamesa do normalnej prozy życia. "Brigsby Bear" pod
wieloma względami autentycznie bawi widza, nie idąc przy tym na łatwiznę i nie
wywołując przy tym uczucia zażenowania. Warto również podkreślić emocjonalny
stosunek naszego bohatera do swoich porywaczy – jeżeli spędzisz z kimś kilkanaście
lat w miarę normalnych, ciepłych i rodzinnych warunkach to nie możesz tak po
prostu usunąć go ze swojego życia.
http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/ |
Pomysł Jamesa na sfinalizowanie "Brigsby
Bear Adventures" może wydawać się
dziwny, aczkolwiek jest to tak naprawdę jedyna możliwa droga na włączenie
naszego bohatera do normalnej rzeczywistości. Sam proces tworzenia amatorskiego
filmu jest swoistym hołdem dla kinematografii oraz procesu twórczego: nikt nie
musi być wybitny, ale jeśli włoży w projekt swoje zaangażowanie oraz serce to
nie sposób tego nie docenić. W przypadku kręcenia tego rodzaju filmów bardzo
łatwo popaść w przerysowanie, jednakże twórcy idealnie zachowali balans między campem (zwróćcie uwagę na wybitne inaczej efekty specjalne) a przesadą. "Brigsby Bear" to dla mnie
także swoisty hołd dla seriali oraz filmów science fiction z minionych dekad
(m.in. oryginalny "Star Trek" czy "Space: 1999"). Pod względem realizacyjnym
jest to naprawdę znakomite dzieło ukazujące doskonale wszelkie aspekty
tworzenia kompletnie amatorskich produkcji z uwzględnieniem dzisiejszych
technologii oraz potęgi Internetu.
http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/ |
Z wyjątkiem Marka Hamilla w "Brigsby Bear" nie znajdziemy praktycznie żadnych hollywoodzkich sław. Niemniej
muszę przyznać, że obsadzenie Kyle’a Mooneya w roli Jamesa było po prostu strzałem
w dziesiątkę. Kalifornijski aktor idealnie nadaje się do roli pod względem
fizycznym, ale także postarał się uczłowieczyć swojego bohatera doskonale
oddając znaczenie "Brigsby Bear Adventures"
dla jego egzystencji. Mark Hamill oczywiście świetnie sprawdził się roli
ojca-porywacza – jego występ jest jednym z najjaśniejszych punktów filmu. Na
drugim planie można odnaleźć całą plejadę młodzieżowych występów.: Jane Adams
(April), Greg Kinnear (detektyw Vogel), Ryan Simpkins (Aubrey), Jorge Lendeborg
Jr. (Spencer) czy Matt Walsh (Greg). Warto zwrócić uwagę także na niewielką
rolę Claire Danes znaną ze znakomitego "Stardust".
http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/ |
Podsumowując "Brigsby Bear" to
całkiem fajne, młodzieżowe, a przede wszystkim świeże dzieło z dużym poczuciem
humoru. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników campowego science fiction oraz amatorskiego kręcenia filmów.
http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/ |
Ocena: 8/10.