niedziela, 15 czerwca 2014

"Edge of Tomorrow"



I otóż nadeszła wreszcie wiekopomna chwila, w której przełamana została ponad dwumiesięczna kinowa absencja. Niestety tenże wiekopomny czyn dokonał się w mało chwalebnym miejscu – bonarkowym kinoplebsie. Zwykle unikam kinoplebsów, ponieważ szczerze nienawidzę tego rodzaju przybytków. Niestety w przypadku "Edge of Tomorrow" wybór był dosyć ograniczony: albo idziemy do chlewu albo czekamy na najlepsze ruskie torrenty. Film Douga Limana zainteresował mnie od momentu, gdy poznałem zarys fabuły. Odkąd pamiętam lubiłem kinowe zabawy czasem, a zapętlanie tego samego dnia zawsze przywołuje znakomite wspomnienia "Dnia Świstaka" czy też świetnego odcinka "Z Archiwum X" o napadzie na bank. I to właśnie ów czas Towarzyszu Otwór, a nie Emily Blunt, był głównym powodem mojego zapału do obejrzenia "Edge of Tomorrow". Niemniej po seansie śmiało stwierdzam, że warto zobaczyć film choćby dla niej.
źródło: http://www.impawards.com
Akcja "Edge of Tomorrow" rozgrywa się kilka lat po nieoczekiwanej jak zwykle inwazji obcych. Jednakże tym razem najeźdźcy postanowili oszczędzić ojczyznę Wuja Sama i z całą mocą uderzyli na Stary Kontynent. Europejskie armie niezbyt sobie poradziły z atakiem z kosmosu, a mówiąc szczerze dostały totalny wpierdol. Niestety również nasza ukochana Polsza została opanowana przez krwiożercze istoty. Dopiero daleko na wschodzie połączone siły rosyjsko-chińskie dały odpór najeźdźcom. My jednak skupimy się na froncie zachodnim. Połączone armie ludzkości szykują się bowiem do operacji Downfall, która jako żywo przypomina lądowanie w Normandii. Kiedy major Cage (Tom Cruise), specjalista od PR, dowiaduje się, że ma wziąć osobiście udział w desancie na francuskie plaże, nie pała wielkim entuzjazmem. W trakcie rozmowy z generałem Brighamem (Brendan Gleeson) posuwa się do szantażu za co zostaje zdegradowany do szeregowca i nominowany do pierwszego rzutu. Operacja zamienia się w krwawą jatkę, a nasz heros bardzo szybko ponosi śmierć. Jednakże zamiast szukać swego miejsca w Valhalli Cage wpada w pętlę czasową i w nieskończoność powtarza feralny dzień inwazji.
źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com
Przyznam szczerze, że w pierwszych minutach "Edge of Tomorrow" siedziałem wkurwiony i wysoce rozczarowany, rozmyślając jak wiele monet poszło w błoto. Sztampowy początek, w którym o inwazji obcych dowiadujemy się z wiadomości telewizyjnych, zdecydowanie nie był zachwycający. Wydaje mi się, iż takowe rozwiązania oglądałem już co najmniej milijon razy. Niemniej z każdą kolejną minutą moja sympatia do filmu Limana rosła w postępie geometrycznym. Po pierwsze główny bohater nie jest maszyną do zabijania w stylu legendarnego Mike’a Dantona czy też Johna Rambo. Tom Cruise gra zwykłego kolesia, który początkowo nie ma jaj ze stali ani też nie przejawia jakiejkolwiek chęci do chwalebnego oddania życia za ojczyznę na francuskiej plaży. Jego bohaterski udział w operacji Downfall kończy się po jakichś 3 minutach, aczkolwiek dzięki szczęściu, które czasem cechuje rookies, Cage dostaje niezwykłą szansę powtarzania dnia w nieskończoność. Wiadomo, że trenując nasz bohater po pewnym czasie zmienia się z nooba w prawdziwego pro, ale szkolenie to chyba najlepsze sekwencje filmu. Ilość porażek i poronionych pomysłów Cage'a wywoływała salwy szczerego śmiechu w kinowej sali. Moim faworytem na pewno pozostaje scena pierwszego wtoczenia się pod ciężarówkę oraz złamanie kręgosłupa i nogi w sali treningowej. Muszę przyznać, że dawno nie miałem takiego ubawu. Tom Cruise świetnie wpasował się do roli kompletnie nieheroicznej postaci i wielkie brawa dla niego, ponieważ jest to jego najlepszy występ od czasów "Tropic Thunder".
źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com
Kolejny powód do zachwytów nad "Edge of Tomorrow" to oczywiście wspomniana we wstępie Emily Blunt. Znakomitą rolą Rity Vrataski awansowała do ekstraklasy moich ulubionych aktorek, najpewniej umieszczę ją nawet w moim prywatnym TOP 3. Postać Angel of Verdun (a.k.a. Full Metal Bitch) to jeden z najjaśniejszych punktów całej produkcji. Rzadko zdarza się, aby kobieta uzyskała status über pro, ale Rita w pełni na niego zasłużyła, a dodatkowo prezentuje świetną stylówę wzbogaconą o broń białą. Szkoda jedynie, że power armory nie przypominały bardziej tych znanych z Fallouta. Niemniej panna Blunt i Tom Cruise tworzą znakomity duet, widać między nimi prawdziwą chemię. Wielkie brawa dla ludzi odpowiedzialnych za obsadę pary głównych bohaterów. Niestety chociaż lubię bardzo Brendana Gleesona to jego występ nie zapadł mi szczególnie w pamięć. Wśród postaci drugoplanowych muszę natomiast pochwalić Billa Paxtona za świetną rolę sierżanta Farella. Poza wymienionymi wyżej bohaterami naprawdę trudno było zapamiętać jakąkolwiek kreację, może z wyjątkiem Noaha Taylora (dr Carter).
Angel of Verdun a.k.a Full Metal Bitch.
źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com
Jak to mawiają after laughter comes tears, więc czas na mniej pozytywne aspekty "Edge of Tomorrow". Zacznę od tego, że nazwa obcych kompletnie nie przypadła mi do gustu. Mimiki to nie jest słowo, które budzi przerażenie lub postrach, a ponadto kompletnie nie kojarzy się z krwiożerczymi, bezwzględnymi istotami. Pod względem designu najeźdźcy z kosmosu najbardziej kojarzyli mi się z mątwami z "Matrixa". Niemniej z pewnością wyglądali lepiej niż to gówno, które fragował Riddick w ostatniej części swoich przygód. W pewnym momencie lądowanie na francuskich plażach zamieniło się w jatkę przypominającą sławetny desant z "Żołnierzy Kosmosu", w którym zginęło z 200 tysięcy kosmicznych marines. Chociaż "Edge of Tomorrow" miał aż 178 milionów USD to efekty specjalne generalnie nie urywają dupy, ale kilka scen było całkiem niezłych. I oczywiście zastosowano najbardziej wyświechtaną filmową kliszę: aby zwyciężyć kosmicznych agresorów należy znaleźć i zniszczyć ich bazę. Niestety kosmici od czasów legendarnej Contry niczego się nie nauczyli, przez co ciągle dostają wpierdol.
Hell yeah!
źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com
Wady "Edge of Tomorrow" nie są w stanie przesłonić oczywistych zalet filmu. W swojej klasie jest to jedna z najlepszych produkcji z jakimi miałem do czynienia w ciągu ostatnich lat. Najbardziej zaskoczyło mnie bardzo lekkie podejście twórców do respawnów Cage’a oraz zawarte w nich podkłady czarnego humoru. Dzięki temu oraz doskonałym rolom Toma Cruise’a oraz Emily Blunt mam ochotę obejrzeć "Edge of Tomorrow" jeszcze raz. Może sięgnę nawet po książkę All you need is kill Hiroshiego Sakurazaki, na której oparty został film. Ogromnie pozytywna niespodzianka.
Pull the trigger to restart the day.
źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz