I otóż nadeszła wreszcie
wiekopomna chwila, w której przełamana została ponad dwumiesięczna kinowa
absencja. Niestety tenże wiekopomny czyn dokonał się w mało chwalebnym miejscu
– bonarkowym kinoplebsie. Zwykle
unikam kinoplebsów, ponieważ szczerze
nienawidzę tego rodzaju przybytków. Niestety w przypadku "Edge of Tomorrow"
wybór był dosyć ograniczony: albo idziemy do chlewu albo czekamy na najlepsze
ruskie torrenty. Film Douga Limana zainteresował mnie od momentu, gdy poznałem
zarys fabuły. Odkąd pamiętam lubiłem kinowe zabawy czasem, a zapętlanie tego
samego dnia zawsze przywołuje znakomite wspomnienia "Dnia Świstaka" czy też
świetnego odcinka "Z Archiwum X" o napadzie na bank. I to właśnie ów czas
Towarzyszu Otwór, a nie Emily Blunt, był głównym powodem mojego zapału do
obejrzenia "Edge of Tomorrow". Niemniej po seansie śmiało stwierdzam, że warto
zobaczyć film choćby dla niej.
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja "Edge of Tomorrow" rozgrywa
się kilka lat po nieoczekiwanej jak zwykle inwazji obcych. Jednakże tym razem
najeźdźcy postanowili oszczędzić ojczyznę Wuja Sama i z całą mocą uderzyli na
Stary Kontynent. Europejskie armie niezbyt sobie poradziły z atakiem z kosmosu,
a mówiąc szczerze dostały totalny wpierdol. Niestety również nasza ukochana
Polsza została opanowana przez krwiożercze istoty. Dopiero daleko na wschodzie
połączone siły rosyjsko-chińskie dały odpór najeźdźcom. My jednak skupimy się
na froncie zachodnim. Połączone armie ludzkości szykują się bowiem do operacji Downfall, która jako żywo przypomina
lądowanie w Normandii. Kiedy major Cage (Tom Cruise), specjalista od PR,
dowiaduje się, że ma wziąć osobiście udział w desancie na francuskie plaże, nie
pała wielkim entuzjazmem. W trakcie rozmowy z generałem Brighamem (Brendan
Gleeson) posuwa się do szantażu za co zostaje zdegradowany do szeregowca i
nominowany do pierwszego rzutu. Operacja zamienia się w krwawą jatkę, a nasz
heros bardzo szybko ponosi śmierć. Jednakże zamiast szukać swego miejsca w
Valhalli Cage wpada w pętlę czasową i w nieskończoność powtarza feralny dzień
inwazji.
źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com |
Przyznam szczerze, że w
pierwszych minutach "Edge of Tomorrow" siedziałem wkurwiony i wysoce
rozczarowany, rozmyślając jak wiele monet poszło w błoto. Sztampowy początek, w
którym o inwazji obcych dowiadujemy się z wiadomości telewizyjnych, zdecydowanie
nie był zachwycający. Wydaje mi się, iż takowe rozwiązania oglądałem już co
najmniej milijon razy. Niemniej z
każdą kolejną minutą moja sympatia do filmu Limana rosła w postępie
geometrycznym. Po pierwsze główny bohater nie jest maszyną do zabijania w stylu
legendarnego Mike’a Dantona czy też Johna Rambo. Tom Cruise gra zwykłego
kolesia, który początkowo nie ma
jaj ze stali ani też nie przejawia jakiejkolwiek chęci do chwalebnego oddania życia
za ojczyznę na francuskiej plaży. Jego bohaterski udział w operacji Downfall kończy się po jakichś 3
minutach, aczkolwiek dzięki szczęściu, które czasem cechuje rookies, Cage dostaje niezwykłą szansę
powtarzania dnia w nieskończoność. Wiadomo, że trenując nasz bohater po pewnym
czasie zmienia się z nooba w prawdziwego
pro, ale szkolenie to chyba najlepsze
sekwencje filmu. Ilość porażek i poronionych pomysłów Cage'a wywoływała salwy
szczerego śmiechu w kinowej sali. Moim faworytem na pewno pozostaje scena
pierwszego wtoczenia się pod ciężarówkę oraz złamanie kręgosłupa i nogi w sali
treningowej. Muszę przyznać, że dawno nie miałem takiego ubawu. Tom Cruise
świetnie wpasował się do roli kompletnie nieheroicznej postaci i wielkie brawa
dla niego, ponieważ jest to jego najlepszy występ od czasów "Tropic Thunder".
źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com |
Kolejny powód do zachwytów nad "Edge of Tomorrow" to oczywiście wspomniana we wstępie Emily Blunt. Znakomitą
rolą Rity Vrataski awansowała do ekstraklasy moich ulubionych aktorek, najpewniej
umieszczę ją nawet w moim prywatnym TOP 3. Postać Angel of Verdun (a.k.a. Full
Metal Bitch) to jeden z najjaśniejszych punktów całej produkcji. Rzadko zdarza
się, aby kobieta uzyskała status über pro,
ale Rita w pełni na niego zasłużyła, a dodatkowo prezentuje świetną stylówę
wzbogaconą o broń białą. Szkoda jedynie, że power
armory nie przypominały bardziej tych znanych z Fallouta. Niemniej panna Blunt i Tom Cruise tworzą znakomity duet,
widać między nimi prawdziwą chemię. Wielkie brawa dla ludzi odpowiedzialnych za
obsadę pary głównych bohaterów. Niestety chociaż lubię bardzo Brendana Gleesona
to jego występ nie zapadł mi szczególnie w pamięć. Wśród postaci drugoplanowych
muszę natomiast pochwalić Billa Paxtona za świetną rolę sierżanta Farella. Poza
wymienionymi wyżej bohaterami naprawdę trudno było zapamiętać jakąkolwiek
kreację, może z wyjątkiem Noaha Taylora (dr Carter).
Angel of Verdun a.k.a Full Metal Bitch. źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com |
Jak to mawiają after laughter comes tears, więc czas na
mniej pozytywne aspekty "Edge of Tomorrow". Zacznę od tego, że nazwa obcych
kompletnie nie przypadła mi do gustu. Mimiki
to nie jest słowo, które budzi przerażenie lub postrach, a ponadto kompletnie
nie kojarzy się z krwiożerczymi, bezwzględnymi istotami. Pod względem designu najeźdźcy z kosmosu najbardziej
kojarzyli mi się z mątwami z "Matrixa". Niemniej z pewnością wyglądali lepiej
niż to gówno, które fragował Riddick
w ostatniej części swoich przygód. W pewnym momencie lądowanie na francuskich
plażach zamieniło się w jatkę przypominającą sławetny desant z "Żołnierzy Kosmosu", w którym zginęło z 200 tysięcy kosmicznych marines. Chociaż "Edge of
Tomorrow" miał aż 178 milionów USD to efekty specjalne generalnie nie urywają
dupy, ale kilka scen było całkiem niezłych. I oczywiście zastosowano
najbardziej wyświechtaną filmową kliszę: aby zwyciężyć kosmicznych agresorów
należy znaleźć i zniszczyć ich bazę. Niestety kosmici od czasów legendarnej Contry niczego się nie nauczyli, przez
co ciągle dostają wpierdol.
Hell yeah! źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com |
Wady "Edge of Tomorrow" nie są w
stanie przesłonić oczywistych zalet filmu. W swojej klasie jest to jedna z najlepszych
produkcji z jakimi miałem do czynienia w ciągu ostatnich lat. Najbardziej
zaskoczyło mnie bardzo lekkie podejście twórców do respawnów Cage’a oraz zawarte w nich podkłady czarnego humoru. Dzięki
temu oraz doskonałym rolom Toma Cruise’a oraz Emily Blunt mam ochotę obejrzeć "Edge of Tomorrow" jeszcze raz. Może sięgnę nawet po książkę All you need is kill Hiroshiego
Sakurazaki, na której oparty został film. Ogromnie pozytywna niespodzianka.
Pull the trigger to restart the day. źródło: http://www.edgeoftomorrowmovie.com |
Ocena: 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz