niedziela, 8 czerwca 2014

"True Detective" (sezon 1)



Gdy piszę te słowa mija ponad dwa miesiące odkąd ostatni raz zasiadłem w kinowym fotelu. Niestety "Grand Budapest Hotel" okazał się dla mnie sporym rozczarowaniem. Z tegoż powodu oraz znacznie bardziej prozaicznej, totalnej filmowej posuchy postanowiłem na jakiś czas przerzucić się na seriale. Miałem trochę rachunków do wyrównania, więc z pasją rzuciłem się na szósty sezon "True Blood". Niestety pod wieloma względami odbiegał od poprzednich, więc zaskakujący fail. Następnie przyszedł czas na trzecią oraz czwartą serię "Boardwalk Empire". Zdecydowanie za mało Lucky’ego, Meyera, A.R., a o wiele za wiele smutnych przeżyć Gillian, która z dobrej i naprawdę chętnie oglądanej postaci (w szczególności nago) stała się chyba najbardziej irytującą bohaterką na przestrzeni wszystkich czterech sezonów. A więc znowu porażka. Wówczas zacząłem zastanawiać się czy to może ze mną jest coś nie tak i moje oczekiwania są zbyt wygórowane. Leżąc w moim prokocimskim apartamencie rozważałem egzystencjalne problemy, niemal jak kapitan Willard w Sajgonie, a za każdym razem, gdy patrzyłem na ściany wydawało się, że są coraz bliżej. Wtenczas, przerywając marność nad marnościami, objawił się "True Detective", którym demos jara się ponoć od Tarnobrzegu po Bangladesz.
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/
"True Detective" rozgrywa się w Luizjanie, jakiej jeszcze chyba nie widziałem nigdy, w dwóch planach czasowych (1995 i 2012). Spora część serialu to retrospekcje z 1995 roku, gdy miejscowi gliniarze rozwiązywali sprawę tajemniczego morderstwa młodej kobiety. Po siedemnastu latach Rust Cohle (Matthew McConaughey) oraz Marty Hart (Woody Harrelson) ponownie wyjaśniają w jaki sposób udało się im zakończyć śledztwo, w którym sporo niedomówień, dziwnych koincydencji oraz niezbyt jasnych tropów. Jeśli chodzi o fabułę to, żeby uniknąć zarzutów o spoilowanie, najlepiej zakończyć opis w tym punkcie.
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/
Zachwyty nad "True Detective" docierały do mnie zewsząd, nawet mimo, iż jakiś czas temu przestałem czytać jakiekolwiek fachowe teksty dotyczące filmów czy seriali, ograniczając się jedynie do recenzji moich compañeros. Arcydzieło! Najlepszy serial ever! Najważniejszy serial dekady! – krzyczały nagłówki, które od niechcenia przewijałem. Naprawdę? Jak zapewne się domyślacie nie podzielam entuzjazmu większości recenzentów. Po obejrzeniu pierwszego odcinka nie potrafiłem dostrzec niczego wyjątkowego w produkcji Nica Pizzolatto. Jednak po kolejnych epizodach wciągnąłem się na tyle, że odczuwam smutek z powodu końca pierwszej serii. Powiedzmy szczerze: chociaż "True Detective" nie jest arcydziełem nawet w swojej kategorii, to naprawdę potrafi przyciągać uwagę widza. Główna oś fabularna nie jest może szczególnie oryginalna, aczkolwiek momentami może naprawdę wywołać niepokój. Z pewnością ciekawym zabiegiem było rozdzielenie akcji na dwa plany czasowe – zestawienie zeznań naszych bohaterów z rzeczywistą wypada przeważnie bardzo interesująco. Ogromnym plusem serialu są ponadto plenery. Jak żyję nie widziałem takiej Luizjany – wielkie brawa za wybór poszczególnych miejscówek. "True Detective" ma również epizody, które po prostu rozpierdalają konkurencję w drobny mak. Najlepszym przykładem jest pojawiający się w jednym z odcinków gang motocyklowy, który doskonałymi stylówkami dosłownie zjada wszystkie sezony "Sons of Anarchy".
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/
Przebłyski geniuszu "True Detective" opierają się głównie na postaci Rusta Cohle’a. Jest to znakomity bohater, walczący się z nie tylko uzależnieniem od narkotyków (preferuje metakwalon oraz barbiturany), ale przerażającymi demonami przeszłości. Cohle, borykając się m.in. z halucynacjami, które nawiedzają go w najmniej odpowiednich momentach, zdołał stworzyć własne, niezwykle nihilistyczne podejście do rzeczywistości. Warto zobaczyć serial choćby dla poznania fundamentów tejże oryginalnej filozofii, ponieważ pojawili się już ludzie, który piszą o niej artykuły. Marty Hart to o wiele bardziej przyziemny bohater, można powiedzieć zwykły człowiek z trochę wypaczonym kodeksem wartości. Chociaż Woody Harrelson daje z siebie wszystko to niemal w każdej scenie Matthew McConaughey wyprzedza go o hektariony. Naprawdę, jeżeli ktokolwiek jeszcze uważa, że Teksańczykowi nie należał się tegoroczny Oscar to zapraszam do oglądania "True Detective" i sprawdzenia kto jest w nim MVP. I tu w zasadzie można rozpocząć punktowanie produkcji Pizzolatto. Poza duetem głównych bohaterów nie ma praktycznie żadnej postaci, która potrafiłaby przyciągnąć uwagę widza. Oczywiście pomijamy gang motocyklowy, który po prostu miażdży stylówą bez litości. Niestety nie jest to legendarne "The Wire", w którym prawie każdy, nawet najbardziej epizodyczny czarnuch z Baltimore, potrafił się wryć widzom w pamięć. Najwięcej ekranowego czasu poświęcono żonie Marty’ego, Maggie (Michelle Monaghan) oraz duetowi czarnoskórych gliniarzy – Gilbough (Michael Potts) oraz Papania (Tory Kittles). Niestety żaden z trójki wymienionych bohaterów nie wyróżnia się niczym wyjątkowym. Ot, po prostu egzystują sobie w świecie "True Detective" i w zasadzie, gdyby usunięto te postacie to nic by się wielkiego nie stało. Wśród ról epizodycznych warto odnotować kaznodzieję Theriota. Wygląda na to, że Shea Whigham ma ambicję zagrać epizod we wszystkim. A reszta? Reszta jest milczeniem.
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/
Akcja "True Detecitve" toczy się dosyć leniwie, aczkolwiek w dzisiejszych czasach można uznać to za spora zaletę. No chyba, że ktoś preferuje Horatio Caine’a, który rozwiązuje tysiąc spraw w zaledwie jednym odcinku CSI. Niestety twórcy nie uniknęli totalnych słabizn. Rodzinne życie Marty’ego to tak naprawdę straszliwa mielizna, która sprawiała, że chciałem jeszcze większego skupienia na postaci Cohle’a. Ponadto momentami nasi bohaterowie oddają się totalnie w ręce przypadku (np. Cohle uciekający z getta – nie wmówicie mi, że to było działanie według jakiegoś planu) albo zachowują jak kompletni idioci (np. Marty szturmujący klub motocyklistów). Generalnie gdy ciężar akcji zaczął przenosić się w 2012 rok można było odczuć pewien spadek poziomu serialu, aczkolwiek metamorfozy naszych bohaterów oddano nad wyraz realistycznie. Zakończenie odebrałem natomiast jako wysoce niesatysfakcjonujące oraz dosyć sztampowe, chociaż udało się wepchnąć w nie jeden znakomity motyw. Niemniej nie tego spodziewałem się po ostatnim odcinku "True Detective".
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/
"True Detective" z pewnością nie zasłużyło na status serialowego arcydzieła. Widziałem o wiele więcej lepszych i bardziej przełomowych seriali. Aczkolwiek po obejrzeniu ostatniego odcinka moje kamienne serce wypełnił ogromny smutek z powodu rozstania z tak genialną postacią Cohle’a. Rust był na tyle doskonały, że zyskał pewne miejsce w moim Top 10 serialowych bohaterów. Po ogromnym sukcesie pierwszej serii oczywiste stało się, że powstanie kolejnych to tylko kwestia czasu. Niemniej dotychczas w bardzo niewielu przypadkach udało się sprawić by kolejne odsłony utrzymały poziom z początków serialu. Poza tym każdy następny główny bohater "True Detective" będzie musiał zmierzyć się z legendą Rusta Cohle’a. Z pewnością będzie to spore wyzwanie, ale jak mawiają who dares wins.
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz