Gdy piszę te słowa mija ponad dwa
miesiące odkąd ostatni raz zasiadłem w kinowym fotelu. Niestety "Grand Budapest Hotel" okazał się dla mnie sporym rozczarowaniem. Z tegoż powodu oraz znacznie
bardziej prozaicznej, totalnej filmowej posuchy postanowiłem na jakiś czas
przerzucić się na seriale. Miałem trochę rachunków do wyrównania, więc z pasją
rzuciłem się na szósty sezon "True Blood". Niestety pod wieloma względami
odbiegał od poprzednich, więc zaskakujący fail.
Następnie przyszedł czas na trzecią oraz czwartą serię "Boardwalk Empire".
Zdecydowanie za mało Lucky’ego, Meyera, A.R., a o wiele za wiele smutnych przeżyć Gillian, która z dobrej i
naprawdę chętnie oglądanej postaci (w szczególności nago) stała się chyba
najbardziej irytującą bohaterką na przestrzeni wszystkich czterech sezonów. A
więc znowu porażka. Wówczas zacząłem zastanawiać się czy to może ze mną jest
coś nie tak i moje oczekiwania są zbyt wygórowane. Leżąc w moim prokocimskim apartamencie
rozważałem egzystencjalne problemy, niemal jak kapitan Willard w Sajgonie, a za
każdym razem, gdy patrzyłem na ściany wydawało się, że są coraz bliżej.
Wtenczas, przerywając marność nad marnościami, objawił się "True Detective",
którym demos jara się ponoć od
Tarnobrzegu po Bangladesz.
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/ |
"True Detective" rozgrywa się w
Luizjanie, jakiej jeszcze chyba nie widziałem nigdy, w dwóch planach czasowych
(1995 i 2012). Spora część serialu to retrospekcje z 1995 roku, gdy miejscowi
gliniarze rozwiązywali sprawę tajemniczego morderstwa młodej kobiety. Po
siedemnastu latach Rust Cohle (Matthew McConaughey) oraz Marty Hart (Woody
Harrelson) ponownie wyjaśniają w jaki sposób udało się im zakończyć śledztwo, w
którym sporo niedomówień, dziwnych koincydencji oraz niezbyt jasnych tropów.
Jeśli chodzi o fabułę to, żeby uniknąć zarzutów o spoilowanie, najlepiej zakończyć opis w tym punkcie.
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/ |
Zachwyty nad "True Detective"
docierały do mnie zewsząd, nawet mimo, iż jakiś czas temu przestałem czytać
jakiekolwiek fachowe teksty dotyczące
filmów czy seriali, ograniczając się jedynie do recenzji moich compañeros. Arcydzieło! Najlepszy serial ever! Najważniejszy serial dekady! – krzyczały
nagłówki, które od niechcenia przewijałem. Naprawdę? Jak zapewne się
domyślacie nie podzielam entuzjazmu większości recenzentów. Po obejrzeniu
pierwszego odcinka nie potrafiłem dostrzec niczego wyjątkowego w produkcji Nica
Pizzolatto. Jednak po kolejnych epizodach wciągnąłem się na tyle, że odczuwam
smutek z powodu końca pierwszej serii. Powiedzmy szczerze: chociaż "True
Detective" nie jest arcydziełem nawet w swojej kategorii, to naprawdę potrafi
przyciągać uwagę widza. Główna oś fabularna nie jest może szczególnie
oryginalna, aczkolwiek momentami może naprawdę wywołać niepokój. Z pewnością
ciekawym zabiegiem było rozdzielenie akcji na dwa plany czasowe – zestawienie
zeznań naszych bohaterów z rzeczywistą wypada przeważnie bardzo interesująco.
Ogromnym plusem serialu są ponadto plenery. Jak żyję nie widziałem takiej
Luizjany – wielkie brawa za wybór poszczególnych miejscówek. "True Detective"
ma również epizody, które po prostu rozpierdalają konkurencję w drobny mak.
Najlepszym przykładem jest pojawiający się w jednym z odcinków gang
motocyklowy, który doskonałymi stylówkami
dosłownie zjada wszystkie sezony "Sons of Anarchy".
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/ |
Przebłyski geniuszu "True Detective"
opierają się głównie na postaci Rusta Cohle’a. Jest to znakomity bohater,
walczący się z nie tylko uzależnieniem od narkotyków (preferuje metakwalon oraz
barbiturany), ale przerażającymi demonami przeszłości. Cohle, borykając się
m.in. z halucynacjami, które nawiedzają go w najmniej odpowiednich momentach,
zdołał stworzyć własne, niezwykle nihilistyczne podejście do rzeczywistości.
Warto zobaczyć serial choćby dla poznania fundamentów tejże oryginalnej filozofii,
ponieważ pojawili się już ludzie, który piszą o niej artykuły. Marty Hart to o
wiele bardziej przyziemny bohater, można powiedzieć zwykły człowiek z trochę
wypaczonym kodeksem wartości. Chociaż Woody Harrelson daje z siebie wszystko to
niemal w każdej scenie Matthew McConaughey wyprzedza go o hektariony. Naprawdę, jeżeli ktokolwiek jeszcze uważa, że
Teksańczykowi nie należał się tegoroczny Oscar to zapraszam do oglądania "True
Detective" i sprawdzenia kto jest w nim MVP. I tu w zasadzie można rozpocząć punktowanie
produkcji Pizzolatto. Poza duetem głównych bohaterów nie ma praktycznie żadnej
postaci, która potrafiłaby przyciągnąć uwagę widza. Oczywiście pomijamy gang
motocyklowy, który po prostu miażdży stylówą
bez litości. Niestety nie jest to legendarne "The Wire", w którym prawie każdy,
nawet najbardziej epizodyczny czarnuch z Baltimore, potrafił się wryć widzom w
pamięć. Najwięcej ekranowego czasu poświęcono żonie Marty’ego, Maggie (Michelle
Monaghan) oraz duetowi czarnoskórych gliniarzy – Gilbough (Michael Potts) oraz
Papania (Tory Kittles). Niestety żaden z trójki wymienionych bohaterów nie
wyróżnia się niczym wyjątkowym. Ot, po prostu egzystują sobie w świecie "True
Detective" i w zasadzie, gdyby usunięto te postacie to nic by się wielkiego nie
stało. Wśród ról epizodycznych warto odnotować kaznodzieję Theriota. Wygląda na
to, że Shea Whigham ma ambicję zagrać epizod we wszystkim. A reszta? Reszta jest milczeniem.
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/ |
Akcja "True Detecitve" toczy się
dosyć leniwie, aczkolwiek w dzisiejszych czasach można uznać to za spora
zaletę. No chyba, że ktoś preferuje Horatio Caine’a, który rozwiązuje tysiąc
spraw w zaledwie jednym odcinku CSI. Niestety twórcy nie uniknęli totalnych
słabizn. Rodzinne życie Marty’ego to tak naprawdę straszliwa mielizna, która
sprawiała, że chciałem jeszcze większego skupienia na postaci Cohle’a. Ponadto
momentami nasi bohaterowie oddają się totalnie w ręce przypadku (np. Cohle
uciekający z getta – nie wmówicie mi, że to było działanie według jakiegoś
planu) albo zachowują jak kompletni idioci (np. Marty szturmujący klub
motocyklistów). Generalnie gdy ciężar akcji zaczął przenosić się w 2012 rok
można było odczuć pewien spadek poziomu serialu, aczkolwiek metamorfozy naszych
bohaterów oddano nad wyraz realistycznie. Zakończenie odebrałem natomiast jako
wysoce niesatysfakcjonujące oraz dosyć sztampowe, chociaż udało się wepchnąć w
nie jeden znakomity motyw. Niemniej nie tego spodziewałem się po ostatnim
odcinku "True Detective".
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/ |
"True Detective" z pewnością nie
zasłużyło na status serialowego arcydzieła. Widziałem o wiele więcej lepszych i
bardziej przełomowych seriali. Aczkolwiek po obejrzeniu ostatniego odcinka moje
kamienne serce wypełnił ogromny smutek z powodu rozstania z tak genialną
postacią Cohle’a. Rust był na tyle doskonały, że zyskał pewne miejsce w moim Top
10 serialowych bohaterów. Po ogromnym sukcesie pierwszej serii oczywiste stało
się, że powstanie kolejnych to tylko kwestia czasu. Niemniej dotychczas w
bardzo niewielu przypadkach udało się sprawić by kolejne odsłony utrzymały
poziom z początków serialu. Poza tym każdy następny główny bohater "True
Detective" będzie musiał zmierzyć się z legendą Rusta Cohle’a. Z pewnością
będzie to spore wyzwanie, ale jak mawiają who
dares wins.
źródło: http://www.hbo.com/true-detective#/ |
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz