niedziela, 1 czerwca 2014

"Riddick"

Nie da się ukryć, że Richard B. Riddick, escaped convict, murderer, to jeden z moich ulubionych filmowych bohaterów. Oczarował mnie już bowiem w "Pitch Black", a znakomite "Kroniki Riddicka" tylko pogłębiły sympatię dla tej genialnej postaci. Swoją drogą druga część przygód Riddicka zebrała całkiem niezasłużone baty od wszelkiej maści krytyków filmowych. Jednakże w mojej opinii jest to znakomite kino s-f, które wyróżnia się w szczególności niesztampowymi i niezwykle oryginalnymi efektami specjalnymi. Z powodu ogólnego hejtu na "Kroniki" obawiałem się, że Riddick nie powróci już nigdy na ekrany kinowe. Niezwykle ucieszyła mnie zatem informacja, iż Vin Diesel postanowił reaktywować swoją legendarną kreację i stworzyć dopełnienie trylogii. Z drugiej strony pojawiły się oczywiście spore wątpliwości. Od ostatniej części minęła niemal dekada, a obecna moda prequele, sequele i rebooty nie zawsze przynosi najlepsze efekty, czego najgorszym przykładem jest "A Good Day to Die Hard". Nie chciałem patrzeć jak hollywoodzcy producenci szmacą postać Riddicka i dla zrobienia większych pieniędzy pakują mu kimdybał w szamot. A więc z jednej strony radość, a z drugiej strach przed nieznanym. Typowy dualizm ludzkiej natury.
źródło: http://www.impawards.com
Nowy "Riddick" rozpoczyna się od znakomitego tekstu: There are bad days. And there are legendary bad days. Jak pamiętamy z poprzedniej części Riddick (Vin Diesel) dochrapał się funkcji Lorda Marshalla. Z retrospekcji dowiadujemy się, że niestety zamiast zająć się umacnianiem pozycji miał inne rozrywki (swoją drogą niezwykle przyjemne) oraz potrzeby. Owładnięty ideą odnalezienia rodzinnej planety, Furii, stracił czujność, przez co został zdradzony przez dotychczasowych towarzyszy i pozostawiony na pastwę losy na jakimś zadupnym no name world. Oczywiście Riddicka nie jest łatwo ubić, chociaż pustynna planeta pod tym względem przypomina Australię. Nasz ciężko ranny bohater rozpoczyna zatem kolejną edycję kosmicznego Ultimate Survival, którego celem jest wyrwanie się z tegoż mało gościnnego miejsca.
źródło: http://www.riddick-movie.com
Już początek "Riddicka" pokazał, że szczęśliwie bohater nie został zgwałcony przez twórców filmu. Muszę jednakże przyznać, że spodziewałem się czegoś troszkę innego. Po dosyć epickiej drugiej części liczyłem bowiem na podobny rozmach i podbijanie całych światów, a tym czasem produkcja Davida Twohy klimatem o wiele bardziej przypomina pierwszą odsłonę serii. Znów jest więc zatem, powiedzmy kameralnie, a sporą część filmu wypełniają samotne zmagania Riddicka z nieprzyjaznym światem. Podobnie jak w "Pitch Black" ponownie mamy do czynienia z krwiożerczymi i bezlitosnymi monstrami. Niemniej fabularnie "Riddick" nawiązuje zarówno do "Kronik" (co w zasadzie wydaje się być oczywiste), ale także ku mojemu zaskoczeniu poprzez postać Johnsa (Matt Nable) spina klamrą całą trylogię. W przeciwieństwie do wielu innych produkcji nie wydaje się to być wcale robione na siłę albo bez pomysłu. Zastosowane rozwiązanie fabularne jest dosyć ciekawe i nie wywoływało u mnie zażenowania. Niestety fabuła nie jest do końca tak doskonała jak w "Pitch Black". Twórcy postanowili wprowadzić elementy cywilizowania Riddicka (po co, ja się pytam?), a zakończenie filmu wygląda jakby zostało dopisane nagle, bo scenariusz się skończył i nie było lepszego pomysłu. Dodam również, że finał jest całkowicie sprzeczny z duchem pozostałych części i wybitnie mi się nie podoba.
źródło: http://www.riddick-movie.com
Biorąc pod uwagę efekty specjalne z "Kronik", które mnie zachwyciły dogłębnie, muszę przyznać, że pod tym względem dostrzegam wyraźny regres. No, ale czegóż się można spodziewać po filmie z budżetem w wysokości 38 milionów USD? Nowe potwory może i mają oryginalny design, aczkolwiek są o lata świetlne od xenomorphów. No name world również nie zachwyca pięknem krajobrazu ani czymkolwiek innym. Na szczęście film jest momentami niezwykle brutalny. W szczególności polecam scenę z pułapką Riddicka oraz dekapitację maczetą, która jest w duchu samego Machete. Również one-linery i dialogi nie zawodzą – warto zwrócić uwagę na konwersację Riddicka i Dahl na temat lakieru do paznokci. Oczywiście największy wpływ na ewentualny sukces lub porażkę miał tytułowy bohater. Swoją drogą twórcy niezmiernie postarali się, aby wymyślić tak niezwykle skomplikowany tytuł. Szczęśliwie mamy do czynienia ze starym Riddickiem, który jest świetnie wyszkoloną maszyną do zabijania, a przy okazji potrafi sypać naprawdę sytymi one-linerami. Świetna postać oraz doskonała rola Vin Diesela to chyba największe zalety filmu. Na dodatek bardzo dobrze zarysowano relacje w czworokącie Riddick – Johns – Dahl – Santana. Matt Nable w roli Johnsa wypada bardzo przekonująco, również mogę pochwalić Jordiego Mollà wcielającego się w Santanę. Jednakże na największe brawa, poza oczywiście Vin Dieselem, zasłużyła legendarna Starbuck z "Battlestar Galactica", czyli Katee Sackhoff. Dahl to całkiem niezła postać i godna partnerka dla samego Riddicka. Z przyjemnością patrzyłem na ekranową chemię między dwójką bohaterów. Na pewno czuję niedosyt z powodu dosyć ograniczonej roli Karla Urbana. Niestety Lord Vaako pojawia się jedynie w retrospekcjach i naprawdę żałuję, iż nie ma go na ekranie znacznie więcej.
źródło: http://www.riddick-movie.com
Nie mogę napisać, że "Riddick" przyniósł hańbę całej trylogii. Bynajmniej nie uważam również, że dostarczył serii wielkiej chwały. Ot, jest to dosyć solidne s-f z momentami przebłysku, aczkolwiek nie wolne również od mielizny i całkowicie zbędnych prób uczłowieczania głównego bohatera. Na szczęście Riddick w dalszym ciągu pozostał Riddickiem. Bardzo klawo, że twórcom udało się w trzeciej części zespolić wątki z "Pitch Black" oraz "Kronik Riddicka". Dzięki temu można uznać całą trylogię za w miarę spójną i uzupełniającą się całość. Ja osobiście najbardziej cenię drugą odsłonę, aczkolwiek zawsze z przyjemnością wrócę do pozostałych części.
źródło: http://www.riddick-movie.com
Ocena: 6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz