niedziela, 22 marca 2015

"Interstellar"



Space: the final frontier. Tym razem na podbój kosmosu i wpływów z kinowych biletów wyruszył Christopher Nolan, dzielnie wspierany przez swojego brackiego Jonathana. Kiedy tylko obejrzałem trailer "Interstellar" (ha, gdzież się podziali puryści językowi? czemuż nikt nie podjął się przetłumaczenia tytułu na polszczyznę?) podjąłem błyskawiczną decyzję, iż z pewnością nie wybiorę się do kina. Zamiast epickich ujęć z międzygwiezdnych podróży zobaczyłem ogromne pole kukurydzy, burze piaskowe oraz monstrualną dawkę taniego sentymentalizmu. Już w tym momencie wyrobiłem sobie pierwszą, dosyć negatywną opinię o "Interstellar": skoro twórcy nie potrafią zmontować trzyminutowego trailera, który zachęci mnie do obejrzenia filmu to jakimże dramatem musi być całość? Potencjalną miałkość produkcji braci Nolan potwierdziły dodatkowe wrażenia znajomych, którzy jednak zdecydowali się obejrzeć "Interstellar" w kinie. Epatowanie nadmiernymi zachwytami (takie właśnie powinny być filmy) zawsze nastraja mnie podejrzliwie, ale płakanie w trakcie zakończenia wydawało się już grubą przesadą. Chociaż długo czekałem, aby wreszcie zmierzyć się z "Interstellar" (dzięki YIFY!) to jednak dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem.
źródło: http://www.impawards.com
"Interstellar" rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Oczywiście nie jest to przyszłość jasna, szczęśliwa i kolorowa – Ziemia znowu się zamieniła się w gówno, a nad ludzkością zawisła groźba totalnej zagłady. Tym razem nie wynika to ponoć z winy rodzaju ludzkiego (w zasadzie w filmie nie mówi się o przyczynach obecnego stanu, a jedynie wymienia jego skutki), a z wrodzonej złośliwości naszej planety, która postanowiła usunąć nadmiernie rozmnożony, pasożytniczy gatunek. Nieprzewidywalne zmiany klimatyczne, susze oraz choroby kluczowych roślin (ze zbóż ostała się jeno kukurydza, więc szczęśliwie można dalej pędzić bourbona) doprowadziły do spektakularnej klęski głodu, a jak powszechnie wiadomo głodny demos epatuje większymi skłonnościami do ruchawki oraz siania pożogi. W tym czasie nędzy i rozpaczy Cooper (Matthew McConaughey), były pilot NASA, obsiewa ogromne pole kukurydzy, by zapewnić byt swojej nielicznej rodzinie. Sytuacja jest naprawdę nieciekawa, ale dzięki dziecięcej ciekawości córki naszego bohatera ludzkość staje przed szansą odwrócenia przesądzonego z góry losu.
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com
Wbrew początkowym oczekiwaniom "Interstellar" do pewnego momentu oglądało się całkiem nieźle. Niemniej, jak w większości tego rodzaju filmów, wstęp rozgrywający się na Ziemi był zdecydowanie przydługi i nie raz i nie dwa miałem ochotę zakrzyknąć: Cooper, wypierdalaj wreszcie do kosmosu! Zanim wyruszycie między gwiazdy przygotujcie się zatem na solidną dawkę sentymentalnego kina familijnego z wszelkimi problemami wychowawczymi, które przerabialiśmy już kurwilion razy. I kiedy wreszcie Cooper poleciał w kosmos pomyślałem: no, teraz to się dopiero zacznie! Niestety im dalej w gwiazdy, tym bardziej poziom filmu spada. "Interstellar" momentami przypomina casus "Prometeusza": bohaterowie wykazują się daleko posuniętą ignorancją, nie potrafią przewidzieć skutków swoich działań (zabawy z czasem takie beztroskie), ale najczęściej są po prostu tępymi chujami jak to mawiał Kapitan Bomba. Naprawdę nie rozumiem dlaczego do najważniejszej misji w dziejach ludzkości zarekrutowano rozchwianych emocjonalnie uczestników, który przekładają partykularne, egoistyczne interesy nad dobro ogółu (vide scena narady gdzie polecieć dalej – absurd i nonsens w najczystszej postaci!).
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com
Wiele mówiło się o rzekomej naukowości "Interstellar": że niby teoria bardzo, niezrozumiałe pojęcia, wormholes (tunele czasoprzestrzenne), czarne dziury itp. I co? I oczywiście ni chuja! Nikt nie zadał sobie nawet trudu, by wyjaśnić jakiego napędu używa statek kosmiczny pokazany w filmie. Teoria działania tunelu czasoprzestrzennego ogranicza się do banalnego wyjaśnienia z kartką papieru, na dodatek bez krępacji zerżniętego z "Event Horizon". Nie potrafię też zrozumieć podniety odnośnie wormhole’a – dla kogoś kto oglądał "Star Trek" nie jest to nic nadzwyczajnego. Zauważmy chociażby, że w niemal każdym odcinku "Deep Space Nine" bohaterowie korzystali ze stabilnego tunelu czasoprzestrzennego i nikt się tym specjalnie nie podniecał. Czarne dziury? Nawet beztroski pułkownik Jack O’Neill ze "Stargate SG-1" poradził sobie z tym problemem. Że czas płynie relatywnie wolniej, jeżeli poruszamy się z ogromną prędkością? Przecież jest to jeden z najczęściej wykorzystywanych motywów w s-f! W temacie naukowości „Intestellar” moim zdaniem nie wnosi kompletnie nic nowego, wykorzystując po prostu wiele znanych wcześniej motywów. Zresztą po seansie mogę śmiało napisać, że produkcja Nolana hołduje uniwersalnej zasadzie amor vincit omnia. Jeżeli miałbym zapłakać na koniec seansu to jedynie nad bezczelnym wykorzystaniem najtańszego sentymentalizmu. Miałkość nad miałkościami, a wszystko miałkość!
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com
Również jeśli chodzi o popisy aktorskie to "Interstellar" nie powala na kolana. Cooper to po prostu typowy Matthew McConaughey. Nie odbierajcie tego jako przytyku, ponieważ uwielbiam jego teksański akcent od czasów "Dazed and Confused", a nawet w tak idiotycznej produkcji jak "Powiedz tak" był w porządku. Wielkie propsy za życiowe ogarnięcie się! Matthew jest naprawdę spoko, niemniej na drugim planie niewielu może mu dorównać. Jeśli miałbym kogoś wyróżnić to wskazałbym Jessicę Chastain wcielającą się w dorosłą wersję Murph. Niestety MyCocaine (profesor Brand) jest taki jak zawsze, a Anne Hathaway w dalszym ciągu nie przestaje mnie wkurwiać. W tle pojawia się tym razem wiecznie wkurwiony John Lithgow oraz Matt Damon, ale obie kreacje raczej do zapomnienia.
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com
Nie da się ukryć, że w pewnym momencie "Interstellar" zaczyna przypominać "Odyseję kosmiczną 2001". Z tą jedyną różnicą, że Stanley Kubrick i Arthur C. Clarke mieli jajca ze stali oraz na tyle odwagi by nakręcić film kompletnie niejednoznaczny, a przez to niezrozumiały dla większości widzów. Niestety bracia Nolan poszli na łatwiznę, stawiając na jedne z najbardziej sentymentalnych chwytów w dziejach s-f. Zakończenie "Interstellar" jest tak słabe, że nawet mocniejszy wydaje się być sznurek do snopowiązałki. Pod względem kinematograficznym dawno nic mnie tak nie wkurwiło.
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com
Ocena: 5/10.

2 komentarze:

  1. I ta osobliwa niespójność- kto kogo w kosmos posłał?... Wychodzi na to , że Cooper Coopera Cooperem poganiał żeby uratować Coopera

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie tak. Na IMDb można znaleźć opis pierwotnej wersji filmu, która przynajmniej w tym aspekcie wydaje się o wiele bardziej sensowna.

    OdpowiedzUsuń