Space: the final frontier. Tym razem na podbój kosmosu i wpływów z
kinowych biletów wyruszył Christopher Nolan, dzielnie wspierany przez swojego
brackiego Jonathana. Kiedy tylko obejrzałem trailer "Interstellar" (ha, gdzież
się podziali puryści językowi? czemuż nikt nie podjął się przetłumaczenia
tytułu na polszczyznę?) podjąłem błyskawiczną decyzję, iż z pewnością nie
wybiorę się do kina. Zamiast epickich ujęć z międzygwiezdnych podróży
zobaczyłem ogromne pole kukurydzy, burze piaskowe oraz monstrualną dawkę
taniego sentymentalizmu. Już w tym momencie wyrobiłem sobie pierwszą, dosyć
negatywną opinię o "Interstellar": skoro twórcy nie potrafią zmontować
trzyminutowego trailera, który zachęci mnie do obejrzenia filmu to jakimże
dramatem musi być całość? Potencjalną miałkość produkcji braci Nolan
potwierdziły dodatkowe wrażenia znajomych, którzy jednak zdecydowali się
obejrzeć "Interstellar" w kinie. Epatowanie nadmiernymi zachwytami (takie właśnie powinny być filmy) zawsze
nastraja mnie podejrzliwie, ale płakanie w trakcie zakończenia wydawało się już
grubą przesadą. Chociaż długo czekałem, aby wreszcie zmierzyć się z "Interstellar" (dzięki YIFY!) to jednak dostałem dokładnie to, czego się
spodziewałem.
źródło: http://www.impawards.com |
"Interstellar" rozgrywa się w
niedalekiej przyszłości. Oczywiście nie jest to przyszłość jasna, szczęśliwa i
kolorowa – Ziemia znowu się zamieniła się w gówno, a nad ludzkością zawisła
groźba totalnej zagłady. Tym razem nie wynika to ponoć z winy rodzaju ludzkiego
(w zasadzie w filmie nie mówi się o przyczynach obecnego stanu, a jedynie
wymienia jego skutki), a z wrodzonej złośliwości naszej planety, która
postanowiła usunąć nadmiernie rozmnożony, pasożytniczy gatunek. Nieprzewidywalne
zmiany klimatyczne, susze oraz choroby kluczowych roślin (ze zbóż ostała się jeno
kukurydza, więc szczęśliwie można dalej pędzić bourbona) doprowadziły do
spektakularnej klęski głodu, a jak powszechnie wiadomo głodny demos epatuje większymi skłonnościami do
ruchawki oraz siania pożogi. W tym czasie nędzy i rozpaczy Cooper (Matthew McConaughey),
były pilot NASA, obsiewa ogromne pole kukurydzy, by zapewnić byt swojej
nielicznej rodzinie. Sytuacja jest naprawdę nieciekawa, ale dzięki dziecięcej
ciekawości córki naszego bohatera ludzkość staje przed szansą odwrócenia
przesądzonego z góry losu.
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com |
Wbrew początkowym oczekiwaniom "Interstellar" do pewnego momentu oglądało się całkiem nieźle. Niemniej, jak w
większości tego rodzaju filmów, wstęp rozgrywający się na Ziemi był
zdecydowanie przydługi i nie raz i nie dwa miałem ochotę zakrzyknąć: Cooper, wypierdalaj wreszcie do kosmosu!
Zanim wyruszycie między gwiazdy przygotujcie się zatem na solidną dawkę
sentymentalnego kina familijnego z wszelkimi problemami wychowawczymi, które
przerabialiśmy już kurwilion razy. I
kiedy wreszcie Cooper poleciał w kosmos pomyślałem: no, teraz to się dopiero zacznie! Niestety im dalej w gwiazdy, tym
bardziej poziom filmu spada. "Interstellar" momentami przypomina casus "Prometeusza": bohaterowie wykazują się daleko posuniętą ignorancją, nie
potrafią przewidzieć skutków swoich działań (zabawy z czasem takie beztroskie),
ale najczęściej są po prostu tępymi
chujami jak to mawiał Kapitan Bomba. Naprawdę nie rozumiem dlaczego do
najważniejszej misji w dziejach ludzkości zarekrutowano rozchwianych
emocjonalnie uczestników, który przekładają partykularne, egoistyczne interesy
nad dobro ogółu (vide scena narady
gdzie polecieć dalej – absurd i nonsens w najczystszej postaci!).
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com |
Wiele mówiło się o rzekomej
naukowości "Interstellar": że niby teoria bardzo, niezrozumiałe pojęcia,
wormholes (tunele czasoprzestrzenne), czarne dziury itp. I co? I oczywiście ni
chuja! Nikt nie zadał sobie nawet trudu, by wyjaśnić jakiego napędu używa statek
kosmiczny pokazany w filmie. Teoria działania tunelu czasoprzestrzennego
ogranicza się do banalnego wyjaśnienia z kartką papieru, na dodatek bez
krępacji zerżniętego z "Event Horizon". Nie potrafię też zrozumieć podniety
odnośnie wormhole’a – dla kogoś kto oglądał "Star Trek" nie jest to nic
nadzwyczajnego. Zauważmy chociażby, że w niemal każdym odcinku "Deep Space
Nine" bohaterowie korzystali ze stabilnego tunelu czasoprzestrzennego i nikt
się tym specjalnie nie podniecał. Czarne dziury? Nawet beztroski pułkownik Jack
O’Neill ze "Stargate SG-1" poradził sobie z tym problemem. Że czas płynie
relatywnie wolniej, jeżeli poruszamy się z ogromną prędkością? Przecież jest to
jeden z najczęściej wykorzystywanych motywów w s-f! W temacie naukowości „Intestellar” moim zdaniem
nie wnosi kompletnie nic nowego, wykorzystując po prostu wiele znanych
wcześniej motywów. Zresztą po seansie mogę śmiało napisać, że produkcja Nolana
hołduje uniwersalnej zasadzie amor vincit
omnia. Jeżeli miałbym zapłakać na koniec seansu to jedynie nad bezczelnym
wykorzystaniem najtańszego sentymentalizmu. Miałkość nad miałkościami, a
wszystko miałkość!
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com |
Również jeśli chodzi o popisy aktorskie
to "Interstellar" nie powala na kolana. Cooper to po prostu typowy Matthew
McConaughey. Nie odbierajcie tego jako przytyku, ponieważ uwielbiam jego
teksański akcent od czasów "Dazed and Confused", a nawet w tak idiotycznej
produkcji jak "Powiedz tak" był w porządku. Wielkie propsy za życiowe ogarnięcie się! Matthew jest naprawdę spoko,
niemniej na drugim planie niewielu może mu dorównać. Jeśli miałbym kogoś
wyróżnić to wskazałbym Jessicę Chastain wcielającą się w dorosłą wersję Murph. Niestety
MyCocaine (profesor Brand) jest taki jak zawsze, a Anne Hathaway w dalszym
ciągu nie przestaje mnie wkurwiać. W tle pojawia się tym razem wiecznie
wkurwiony John Lithgow oraz Matt Damon, ale obie kreacje raczej do
zapomnienia.
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com |
Nie da się ukryć, że w pewnym
momencie "Interstellar" zaczyna przypominać "Odyseję kosmiczną 2001". Z tą
jedyną różnicą, że Stanley Kubrick i Arthur C. Clarke mieli jajca ze stali oraz
na tyle odwagi by nakręcić film kompletnie niejednoznaczny, a przez to
niezrozumiały dla większości widzów. Niestety bracia Nolan poszli na łatwiznę,
stawiając na jedne z najbardziej sentymentalnych chwytów w dziejach s-f.
Zakończenie "Interstellar" jest tak słabe, że nawet mocniejszy wydaje się być
sznurek do snopowiązałki. Pod względem kinematograficznym dawno nic mnie tak
nie wkurwiło.
źródło: http://www.interstellar2014-movie.com |
Ocena: 5/10.
I ta osobliwa niespójność- kto kogo w kosmos posłał?... Wychodzi na to , że Cooper Coopera Cooperem poganiał żeby uratować Coopera
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Na IMDb można znaleźć opis pierwotnej wersji filmu, która przynajmniej w tym aspekcie wydaje się o wiele bardziej sensowna.
OdpowiedzUsuń