We do what we don't like so the greater good gets served.
Ostatnio kinowych premier jak na lekarstwo, więc nieunikniona stała się kolejna wyprawa do bogatej oferty serialowego wszechświata. Ponieważ całkiem niedawno odświeżyłem sobie "Chinatown" Romana Polańskiego, zapragnąłem pozostać w stylistce kryminału noir (którą de facto i tak bardzo lubię). Akurat nadarzyła się ku temu świetna okazja w postaci serialu "Perry Mason", który oparto na twórczości amerykańskiego pisarza Earle’a Stanleya Gardnera. Ponad osiemdziesiąt powieści poświęconych temu bohaterowi zyskało dużą popularność, a latach 1957-66 emitowano serial pod tym samym tytułem, na który złożyło się aż 271 odcinków! Wynik imponujący i raczej niemożliwy w dzisiejszych czasach do powtórzenia, gdyż w premierowym sezonie nowej wersji dostaliśmy standardowe osiem epizodów. No, ale w wymagającej i trudnej rzeczywistości pandemicznej nie ma przecież co narzekać na tak błahe problemy! W szczególności, że twórcy współczesnego "Perry’ego Masona" postanowili dodać trochę bardziej mroczny i realistyczny klimat do współczesnej wersji opowieści.
© 2021 Home Box Office Inc. |
Akcja serialu rozgrywa się na przełomie 1931 i 1932 roku w toczonym przez zgniliznę moralną Los Angeles. Wiecznie nieogolony i zapijaczony Perry Mason (Matthew Rhys) to drobny detektyw, wykonujący niespecjalnie ważne zlecenia (np. zdobycie zdjęcia popularnego aktora uprawiającego seks i obżerającego się, gdy szarzy ludzie głodują). Marna egzystencja naszego bohatera zmienia się, gdy zaprzyjaźniony z nim prawnik E.B. Jonathan (John Lithgow) podejmuje się sprawy dotyczącej szokującego zabójstwa kilkumiesięcznego dziecka małżeństwa Dodsonów, które zostało wcześniej porwane dla okopu. Sytuację komplikuje dodatkowo tradycyjna już nieudolność lokalnej policji oraz dziwne powiązania zbrodni z jeszcze dziwniejszą, fanatyczną wspólnotą religijną skupioną wokół charyzmatycznej Siostry Alice (Tatiana Maslany).
© 2021 Home Box Office Inc. |
Ponieważ uwielbiam stylistykę kryminałów noir, byłem wręcz zachwycony, że twórcy "Perry’ego Masona" poszli właśnie w takim kierunku. Nie przypominam sobie z dzieciństwa, żebym kiedykolwiek oglądał oryginał (nie czytałem także ani jednej książki), ale chyba wcześniej Perry nie babrał się aż tak mocno w zgniliźnie moralnej Miasta Aniołów. Zabójstwa niemowląt, przekręty finansowe, alkoholizm, narkomania, rasizm, korupcja w policji, polityczne ambicje prokuratora (he, he) czy fanatyczne chrześcijańskie ruchy religijne raczej nie gościły na ekranach telewizorów na przełomie lat 50-tych i 60-tych XX wieku. Także, mimo święcącego nieustannie kalifornijskiego słońca, nurzamy się wraz z głównym bohaterem w odmętach odrażającego niekiedy świata, który funkcjonuje pod kolorową fasadą Los Angeles. Pod względem fabuły, która rozwija się raczej mozolnie i bez brawury, nie mogę się naprawdę przyczepić do czegokolwiek. Co ciekawe mamy tu również do czynienia nie tylko z perypetiami prywatnego detektywa, ale wraz z rozwojem sytuacji szala przechyla się w stronę dramatu sądowego (co w tym przypadku nawet mi specjalnie nie przeszkadza, w szczególności, jeśli weźmiemy pod uwagę nie do końca uczciwe i amoralne metody działania Perry’ego).
© 2021 Home Box Office Inc. |
Niezwykle spodobała mi się scenografia w serialu. Abstrahując już od kostiumów bohaterów, które wyglądają naprawdę super, to te wszystkie auta i wnętrza robią naprawdę imponującą robotę. Do tych wizualnych atrakcji twórcy zafundowali nam naprawdę ciekawe przeżycia na rewelacyjnej ścieżce dźwiękowej, a także swego rodzaju czołówkę, która również bardzo przypadła mi do gustu. Warto również zwrócić uwagę, że w serialu przenosimy się nie tylko w lata 30-te XX stulecia, ale także mamy do czynienia z przejmującą wyprawą w czasy I wojny światowej by zobaczyć schyłek kariery wojskowej Masona. Te niezbyt długie, ale wyjątkowo dramatyczne sekwencje, mogą wywołać naprawdę piorunujące wrażenie i spokojnie mogłyby się znaleźć w jakimś oscarowym filmie wojennym. Zatem podsumowując: w kwestiach realizacyjnych jest naprawdę doskonale i nie można się do niczego przyczepić. Widziałem dotychczas dwa odcinki "Króla", zrealizowanego przez Canal+, i chyba jeszcze trochę przed nami zostało pracy do wykonania (albo po prostu polskie seriale potrzebują znacznie większych budżetów niż dotychczas). We wstępie pisałem o uwspółcześnianiu serialu, co w przypadku "Perry’ego Masona" generalnie miało zdecydowanie więcej zalet niż wad, ale niestety doprowadziło także do sytuacji, które mi się średnio podobały. Rozumiem, że twórcy musieli sprostać wymogom poprawności politycznej, ale chyba jednak delikatną przesadą jest zmiana koloru skóry funkcjonariusza Drake’a, w którego wcielił się Chris Chalk (chociaż aktor poradził sobie naprawdę dobrze tej roli). Ja rozumiem, że pierwsi czarnoskórzy funkcjonariusze służyli w LAPD już pod koniec XIX wieku, ale to spora zmiana w stosunku do pierwowzoru. Trochę inaczej wygląda orientacja seksualna jednej z głównych bohaterek, gdyż twórcy wykazali się tutaj sporą subtelnością i w zasadzie taka zmiana w stosunku to oryginału wypada po prostu znacznie ciekawiej.
© 2021 Home Box Office Inc. |
Przechodząc do dalszej części pozwolę sobie zająć Wam chwilę poświęcając kilka słów na ważniejsze postacie oraz aktorstwo. Główny bohater z pewnością średnio nadaje się na temat szkolnych wypracować pod tytułem: postać, którą podziwiam. Perry Mason to co prawda oficer z I wojny światowej, ale w stanie kompletnego rozkładu psychicznego. Po rozwodzie z żoną raczej średnio ogarnia swoją egzystencję, popadając w alkoholizm, długi i kompletnie zapuszczając farmę oddziedziczoną po rodzicach. Życie zawodowe to też pasmo taplania się w rynsztokach L.A. i nieudolne próby zarobienia większych pieniędzy, kończące się najczęściej przysłowiowym wpierdolem. Jakkolwiek to źle zabrzmi, Matthew Rhys idealnie wpasował się w ten depresyjny obraz prywatnego detektywa, którego w zasadzie jedyną zaletą jest bezwarunkowe poszukiwanie prawdy. Ciężko mi wyobrazić sobie innego aktora, który tak dobrze wcieliłby się w wiecznie zmiętego, skacowanego i zmęczonego życiem Perry’ego. Pozostając w niewesołym klimacie warto także zwrócić uwagę na E.B. Jonathana, którego znakomicie zagrał John Lithgow. Kiedyś solidny prawnik, na stare lata uderzył raczej do świata mrzonek i fantazji na temat swoich talentów, co zresztą bardzo szybko i bardzo brutalnie weryfikuje rzeczywistość. Jest to o tyle przejmująca kreacja, że po prostu proces uświadamiania sobie przez bohatera jak kompletnie nic nie znaczy jest po prostu koszmarnie smutny. No, ale przy takich średnio ogarniętych panach, ktoś przecież musi to wszystko trzymać za jaja. I tym momencie warto poświęcić kilka słów na jedną z moich ulubionych postaci, czyli Dellę Street, brawurowo zagraną przez Juliet Rylance. To właśnie Della umożliwia działanie naszym bohaterom wykonując często tytaniczną pracę, a w nagrodę dostając jedynie pretensje i pomiatanie jej osobą. Juliet Rylance stworzyła świetną rolę pełną ciepła, a jednocześnie stanowczości i uporu w dążeniu do celu. Przy okazji Delli nie mogę nie wspomnieć o jej sympatycznej towarzyszce Hazel (Molly Ephraim), a także o ponownie brylującym na drugim planie Shea Whigham (Pete). Na koniec zostawiam ciekawą rolę Tatiany Maslany, która bardzo ciekawie zagrała na pozór charyzmatyczną Siostrę Alice, na której opiera się wspólnota chrześcijańskich fanatyków religijnych.
© 2021 Home Box Office Inc. |
"Perry Mason" to bardzo udana produkcja, którą wyróżnia wysoki poziom realizacji oraz galeria interesujących i świetnie zagranych postaci. Oczywiście polecam Wam ten serial z pełną odpowiedzialności i mam nadzieję, że będziecie się bawić tak wspaniale jak ja. Na koniec pozostaje mi życzyć, aby pandemia nie pokrzyżowała planów twórcom i kolejne sezony powstawały szybko i bez straty dla jakości serialu.
© 2021 Home Box Office Inc. |
Ocena: 9/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz