czwartek, 23 sierpnia 2012

"The Avengers"


W końcu przyszedł czas rzucić wyzwanie "The Avengers”, wychwalanym pod niebiosa od czasu premiery. Przyznaję, że nigdy nie miałem okazji czytać komiksu, na którym opiera się film i nie jestem zbyt zachwycony samą konwencją. Ale przynajmniej wydawało się, że na brak akcji i nudę nie będę mógł narzekać.
źródło: http://www.impawards.com
Fabularnie raczej sztampowo: oto nasza ukochana planeta po raz kolejny staje na krawędzi zagłady. Tym razem zły do szpiku kości Loki (adoptowany brat Thora) za pomocą magicznej włóczni i niebieskiego sześcianu próbuje sprowadzić inwazję obcych na Ziemię. Po cóż? Otóż Loki po niezbyt udanym coup d'état w Asgardzie w akcie zemsty próbuje podbić naszą miejscówkę. Na takiego skurwiela jak Loki jeden superheros to zdecydowanie za mało, dlatego Nick Fury gromadzi aż pół tuzina. Szkoda, że polski dystrybutor nie zdecydował się reklamować filmu hasłem: Sześciu bije jednego – to banda Fury’ego! W ekipie mamy całą plejadę postaci Marvela: Iron Man, Kapitan Ameryka, Czarna Wdowa, Hulk, Thor i współczesny Legolas, czyli Hawkeye. Oczywiście każda z nich to ogromna indywidualność, dlatego współpraca nie układa się bajkowo.
źródło: http://film-book.com/
I jak to wszystko wypada? W mojej opinii raczej średnio. Nie liczyłem na wiele, więc nie jestem rozczarowany. Osobiście zdecydowanie wolę Iron Mana, Thora i Hulka solo. Czarna Wdowa jeszcze ujdzie, ale Kapitan Ameryka, a w szczególności Hawkeye to postacie bezużyteczne z mojego punktu widzenia. Niemagiczny ani nie zasilany reaktorem atomowym łuk w XXI wieku? Bitch, please! Thor ma chociaż boski Mjölnir, a Hawkeye dysponuje tylko automatycznym kołczanem. Straszny żal. Zastanawia mnie jeszcze dlaczego nie sięgnięto po żadnego czarnego superbohatera z komiksowych The Avengers (choćby Black Panther albo Falcon)? Pod tym względem film ma mocno rasistowski wydźwięk :P
źródło: http://comicbook.com/
Niestety o ile Tony Stark w "Iron Manie” był zabawny, to w "The Avengers” wypada jak mistrz sucharu (może ze trzy zabawne riposty). Pod tym względem zapanowała straszliwa miałkość. Na pewno na plus zaliczyć można efekty, które są bardzo dobre, ale dupy nie urywają. Tyle razy widziałem niszczenie Nowego Jorku, że naprawdę potrzebuję czegoś bardziej wyjątkowego. Fabułę starano się zredukować do minimum na rzecz czystej akcji, dlatego też pominięto wszelkie love story i tym podobne. Pomysł taki bardzo doceniam. Ogólnie brakuje mi jakiejś świeżości, bo szczerze przyznam, że po ponad 2 godzinach projekcji czułem się znużony. Żadnych zaskoczeń (zgadnijcie na co Fury chce przerobić niewyczerpane źródło energii), nieoczekiwanych zwrotów akcji, Ziemia po raz kolejny uratowana.

Ocena: 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz