czwartek, 11 października 2012

"Prometheus"



Space: The final frontier. Science fiction to zdecydowanie mój ulubiony gatunek filmowy. Oglądałem wszystkie współczesne klasyki, średniawki oraz całkowite chujozy, a na dodatek setki seriali: od kultowego "Star Trek” przez "Battlestar Galactica”, "Space: Above and Beyond”, "Firefly” po dzieła w rodzaju "Andromedy” z Kevinem Sorbo (jakby ktoś nie wiedział, to jest to niesławny Herkules). Ostatnio, z braku dobrego s-f, oglądałem nawet szwajcarskie produkcje tego rodzaju ("Cargo”). Dlatego też kiedy usłyszałem o "Prometeuszu” ucieszyłem się licząc na powrót dobrego s-f klasy co najmniej "Alien”. Przyznam, że raczej negatywne recenzje trochę mnie zniechęciły do projekcji, bo bałem się, że będę zmuszony wystawić klasyczne 3/10. Dlatego też seans trochę odwlókł się w czasie – ale wreszcie mogę się podzielić wrażeniami.
źródło: http://www.prometheus-movie.com/
W niezbyt odległej przyszłości grupa badaczy pod przewodnictwem dr Shaw (Noomi Rapace) i dr Hollowaya (Logan Marshall-Green) odkrywa na Isle of Skye starożytne malunki skalne. Okazuje się, że w wielu miejscach na świecie występuje podobny wzór – zaproszenie do odległej galaktyki. Naukowcy przekonują szefa potężnej korporacji Weyland (późniejszej Weyland-Yutani z serii "Alien”) do sfinansowania wyprawy tytułowym "Prometeuszem” na zadupie wszechświata, jak to określił kapitan Janek. Shaw i Holloway liczą na rozwiązanie odwiecznej zagadki – początków ludzkości i spotkania z tzw. Inżynierami, którzy w ich opinii stworzyli gatunek ludzki. U kresu podróży badacze odnajdują starożytne ruiny obcej cywilizacji.
źródło: http://www.prometheus-movie.com/
Fabularnie było zatem przynajmniej interesująco, niestety akcja rozwinęła się bardzo niekorzystnie dla filmu. Niektóre rozwiązania fabularne są po prostu tragiczne, momentami głupota bohaterów jest nie do opisania (np. jak można bujać się po obcej planecie bez broni?), a oni sami zachowują się jak istoty pozbawione wyobraźni – a przypominam, iż to nie są ludzie zwerbowani do pracy za 5 PLNów na godzinę, a wykwalifikowani naukowcy wykonujący misję na obcej planecie. To naprawdę momentami poraża mózg. Końcowe nawiązanie do serii "Alien” nie jest dla mnie ani zajebiste ani żenujące. Po prostu jest mi całkowicie obojętne – jeśli była potrzeba wstawienia takiej sekwencji to można było ją wymyślić zdecydowanie lepiej. Jako fan serii "Alien” mogę się również przyczepić do wyglądu statku, bo korporacja Weyland urządziła „Prometeusza” jakby miał brać udział w kosmicznym MTV Cribs (m.in. stoły bilardowe, nieprzebrane zapasy alkoholu). Poza tym skoro nawiązujemy do Aliena to chciałbym przypomnieć jak ascetycznie wyglądał "Nostromo” i jakich bajerów nie posiadał. Jasne, że to był statek transportowy, ale akcja działa się o wiele później, więc trochę to problematyczne (wiadomo, kiedy go kręcono nie było odpowiedniej technologii). Miałem również wylać hektolitry hejtingu za obsadzenie Guya Pierce’a jako Petera Weylanda, ale trivia z IMDb wyjaśniła sprawę (nie będę spoilował dla tych, którzy jeszcze nie oglądali). Niemniej jak się ostatecznie okazało zabieg ten był i tak bezcelowy, a więc szkoda, że to nie Max von Sydow dostał tę rolę.
źródło: http://www.prometheus-movie.com/
Tym razem na koniec zostawiam zalety. Na pewno solidne aktorstwo, chociaż dla mnie w filmach sf nie ma to większego znaczenia, bo liczą się głównie rozwiązania fabularne. W szczególności podobał mi się Michael Fassbender w roli androida Davida, Idris Elba jako kapitan statku Janek (na Bełta, co za imię dla postaci) oraz Charlize Theron (Vickers). Efekty naprawdę świetne (szczeniaki, a w szczególności hologramy), zdjęcia, plenery bardzo przekonujące – pod względem wizualnym film jest doskonały. „Prometeusz” to nie jest tragiczne kino, ale niestety nie ma w sobie oczekiwanej krzty boskości. Na szczęście nie jest to także wtórne kosmiczne Pocahontas i dlatego chciałbym zobaczyć sequel.

Ocena: 6/10 (ocena zdecydowanie podniesiona za wizualia).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz